Dla takiej ekspedientki można pokochać zakupy!
Marzena Deja spod Makowa Podhalańskiego to prawdziwy wulkan radości i optymizmu. I mistrz handlu. Ten tytuł zdobyła w plebiscycie „Gazety Krakowskiej”.
Marzenę spotkacie w sklepie spożywczym w Białce koło Makowa Podhalańskiego. Nie wyobraża sobie innego zajęcia. - Każda praca ma swoje plusy i minusy. Moja ma tylko plusy - mówi z uśmiechem na twarzy.
Kobieta za ladą
Skończyła zasadniczą szkołę zawodową i zdobyła zawód ciastkarza-cukiernika. Życie cukiernika nie okazało się słodkie.
Mając zawód w kieszeni, Marzena wyszła za mąż i urodziła córkę. Nawet nie miała okazji, by pracować wśród słodyczy. Za to - jak mówi - musiała szybko dorosnąć. Kiedy skończył się urlop macierzyński, młoda mama rozpoczęła pracę w sklepie z używaną odzieżą.
- Byłam pełna obaw, nie miałam doświadczenia w handlu. I jeszcze te płatności kartą! Dziś śmieszą mnie moje obawy, ale wtedy nie było mi do śmiechu - opowiada.
Marzena wdrożyła się szybko. Jednak pierwszą pracą w handlu nie cieszyła się długo. Na świat przyszła druga córka. Wydawało się, że Marzenę na dobre pochłoną pieluchy i obiadki. Ale to twarda dziewczyna: stawia sobie cele i konsekwentnie je realizuje.
Idę po swoje
Młoda mama miała trzy marzenia: zdać maturę, znaleźć pracę i zrobić prawo jazdy.
Zaczęła od wieczorowej szkoły średniej w Suchej Beskidzkiej. Udało się ukończyć pierwszą klasę, jednak w drugiej musiała zrezygnować.
Znalazła pracę i zaczęła kurs nauki jazdy. Miała dwoje małych dzieci, mąż często wyjeżdżał.
Wszystko było na jej głowie.
Niestety, po pewnym czasie straciła pracę w sklepie odzieżowym.
Trafiła na bezrobocie. Po dwóch miesiącach na zasiłku znalazła zatrudnienie w sieci ogólnospożywczej Ignacego Polańskiego. Za ladą poczuła się jak ryba w wodzie.
- Czuję, że klienci mnie lubią. To mała miejscowość, wszyscy się znamy. W pracy panuje wspaniała atmosfera - mówi Marzena.
Marzeń jednak nie porzuciła. Znajomym z Krakowa opowiedziała, że chce zdobyć średnie wykształcenie. A oni doradzili, by spróbowała w dużym mieście. - Gdzie ja do Krakowa! Dziewczyna ze wsi... To za duże wyzwanie - myślała wtedy.
Jednak do odważnych świat należy. Marzena za radą przyjaciół zapisała się do szkoły wieczorowej w Krakowie.
Zajęcia odbywały się w co drugi weekend. Kobieta najbardziej obawiała się reakcji kierowniczki sklepu. Jak to: młoda matka, dopiero przyjęta i wykłady? Dlatego na wszelki wypadek Marzena nie przyznała się, że podnosi kwalifikacje.
Pomogła koleżanka z pracy. Dziewczyny wymieniały się w co drugą sobotę, tak, żeby Marzena mogła się uczyć. Udało się. Zdobyła dyplom ukończenia szkoły średniej.
Kierowniczce pochwaliła się dopiero wtedy, gdy maturę miała w kieszeni.
Tabletka i znicz
W sklepie u Polańskiego Marzena pracuje od dziewięciu lat. Cztery lata temu została kierownikiem.
- Ale bardzo nie lubię, gdy ktoś wchodzi i pyta: jest kierownik? Ja jestem Marzena. Wszyscy wiedzą, jakie mam stanowisko. Nie widzę potrzeby, żeby to nieustannie podkreślać.
Pracują w zespole. Na zmianie jest pięć pań. Dwie do południa, dwie po południu, a piąta przychodzi na czas urlopów albo kiedy jest większy ruch.
W sklepie czują się jak w rodzinie.
- Świetnie się dogadujemy, a szefowa to anioł - mówi z przekonaniem Marzena. - Ma na głowie mnóstwo spraw, prowadzenie tak dużej firmy wcale nie jest łatwe. Jednak nikomu nie odmówi pomocy. A przecież ilu pracowników, tyle charakterów. Trzeba się umieć dogadać .
Do obowiązków Marzeny należy zamawianie towarów, wprowadzanie i wystawianie faktur, układanie produktów na półkach, dbanie o czystość. Przede wszystkim jednak obsługa kupujących.
- Najbardziej lubię kontakt z klientem. Stwarzamy świetną atmosferę i to się udziela tym, którzy do nas przychodzą.
Na potwierdzenie tych słów opowiada:
- Pewnego dnia źle się czułam. Jedna z klientek zapytała, co mi się dzieje, a potem życzyła zdrowia i z zakupami wyszła do domu. Nie upłynęło 10 minut, kiedy ta pani wróciła do sklepu i przyniosła mi tabletkę przeciwbólową. To było bardzo miłe.
Podobnych sytuacji było więcej. Marzena lubi rozmawiać z ludźmi, żartuje, dba o dobry nastrój. - Nawet gdy mam gorszy dzień, nie mogę tego przenosić do pracy. Do sklepu wchodzę z uśmiechem - mówi.
Oczywiście zdarzają się nieporozumienia. Kiedyś Marzena obcesowo zwróciła uwagę pracownicom. Te od razu wyczuły, że nie jest w najlepszym humorze. Kiedy nazajutrz przyszła do pracy, znalazła na biurku talerzyk z ciastem, wokół ułożone w kształt serca cukierki i... zapalony znicz, bo dziewczyny nie miały bardziej odpowiedniej świeczki.
- Powiedziały mi, żebym się nie złościła. Jak ich nie lubić? - śmieje się Marzena. - Gdy jestem dla kogoś życzliwa, dobro wraca z podwójną siłą - podkreśla.
Plebiscyt
Wiosną nasza gazeta zorganizowała plebiscyt Mistrzowie Handlu. Akcja miała na celu promocję sklepów i osób, dzięki którym małe punkty wciąż stanowią konkurencję dla wielkich marketów. Wieść o plebiscycie dotarła także do Białki.
- Koleżanka napisała na facebooku, że mnie nominuje. W odpowiedzi też ją nominowałam - śmieje się Marzena.
Dziewczyny często robią sobie kawały, więc początkowo Marzena uznała sprawę za żart. Zwłaszcza, że kilka dni wcześniej zrobiła współpracownikom psikusa.
- To było w Dzień Matki - opowiada. - Chciałam to jakoś uczcić, więc upiekłam ziołowe chlebki. Jednak tego dnia musiałam jechać do sklepu w Jordanowie. Zastanawiałam się, jak zebrać wszystkie dziewczyny. O 13. kończy się poranna zmiana, a zaczyna popołudniowa. Zadzwoniłam do sklepu i powiedziałam, że szef jedzie na kontrolę. Wszystkie pracownice zaczęły nerwowo biegać, poprawiać towar, porządkować sklep. Wtedy weszłam z chlebkami i powiedziałam, że to żart, bo chciałam złożyć im życzenia - wspomina.
Było to tydzień przed nominacją. Dlatego gdy koleżanki powiedziały jej, że do sklepu dzwonił ktoś z redakcji „Gazety Krakowskiej”, potraktowała to jako żart.
Dziewczyny ze sklepu, znajomi i rodzina urządzili Marzenie profesjonalną kampanię: zrobili zdjęcie w fartuszku, przygotowali plakaty i wysyłali SMS-y.
Jak została mistrzem
Konkurs trwał, a konkurencja była spora.
Marzena:
- Chciałam zrezygnować po tym, jak w „Krakowskiej” przeczytałam artykuł o pani Marysi , która też była nominowana. Ta pani jest związana z handlem od lat, ciężko choruje. Uważałam, że bardziej zasługuje na zwycięstwo. Mówiłam znajomym, żeby odpuścili i już na mnie nie głosowali - opowiada. W odpowiedzi usłyszała: niech wygra lepsza.
Marzena wygrała w powiecie suskim, w województwie była druga. Głosowali wszyscy: koleżanki z pracy, rodzina, przyjaciele, a przede wszystkim - klienci sklepu. - Było mi głupio prosić o głosy. Ale panie mówiły: wysyłamy! - mówi.
W piątek, w ostatni dzień głosowania, Białkę ogarnął istny SMS-owy szał. O 21. wszystko było jasne. Wygrała Marzena.
Najlepsza
Następnego dnia znajomi zorganizowali dla Marzeny wielkie ognisko, którego sponsorem był dumny szef. Dziewczyny uplotły jej wianek z polnych kwiatów i podarowały koszulkę z napisem: Mistrz Handlu.
- To wyróżnienie, bo jest tyle świetnych dziewczyn pracujących sklepie. Po gali upiekłam ciastka i częstowałam klientów. To chwile, których nigdy nie zapomnę - mówi Marzena.