Dlaczego dzielą, zamiast jednoczyć?
Wyjeżdżała do Boliwii już z doświadczeniem pracy misyjnej w Afryce, z doświadczeniem znakomitej animatorki na Światowych Dniach Młodzieży w Krakowie w 2016 roku i zapewne nie spodziewała się, że zanim rozpocznie tam nową pracę jako wolontariuszka pracująca w ochronce w Cochabamba, prowadzonym przez polskie siostry Służebniczki z Dębicy, wróci do Polski w trumnie.
Podejmując decyzję o wyjeździe do Boliwii miała świadomość, że naraża się na wielkie niebezpieczeństwo, ponieważ Ameryka Południowa ciągle jest jeszcze terenem walk politycznych, a także przestrzenią, w której życie ludzkie jest zagrożone przez istnienie wielu grup przestępczych.
Opuściła Polskę 8 stycznia i przystąpiła do porządkowania pomieszczenia i malowania kwiatów na ścianie w ochronce dla dzieci, której otwarcie planowano na koniec lutego. W nocy z 24 na 25 stycznia dwaj młodzi mężczyźni, pokonując wysokie ogrodzenie, napadli na ochronkę i nożem odebrali jej życie.
Helena Kmieć, bo o niej mowa, miała zaledwie 25 lat i oprócz ukończenia Liceum Ogólnokształcącego w Libiążu, gdzie mieszkała, zdała maturę jako stypendystka Leweston School w Sherborne w Wielkiej Brytanii, a po studiach technologii i inżynierii chemicznej w języku angielskim na Politechnice Śląskiej uzyskała dyplom magistra inżyniera i podjęła pracę stewardesy w liniach lotniczych.
Od pięciu lat związała się z Wolontariatem Misyjnym „Salvator”, prowadzonym przez księży salwatorianów i pomagała im prowadzić pracę z dziećmi i młodzieżą na Węgrzech, w Rumunii, Zambii. W swojej parafii św. Barbary w Libiążu kierowała przygotowaniami do Światowych Dni Młodzieży. Mając takie wykształcenie i doświadczenie, chętnie zgodziła się na wyjazd do Boliwii, by przez pół roku pracować z dziećmi, a przy okazji opanować język hiszpański.
Można zapytać, skąd u tak wykształconej i utalentowanej dziewczyny pojawiła się taka pasja do bezinteresownego pomagania innym. Ludzie, którzy ją znali zapamiętali, że była zawsze uśmiechnięta, życzliwa, koleżeńska, rozśpiewana, otwarta na każdego.
Sekretem jej postawy i sukcesów było poważne traktowanie życia wewnętrznego, wypływające z jej głębokiej religijności. Z nią była zżyta od dzieciństwa, a dorastając odkrywała w niej siłę, która pozwalała jej konsekwentnie osiągać zamierzone cele w życiu osobistym i zawodowym. Kiedy starała się o pracę stewardesy, pytana w ankiecie o bliższe i dalsze plany życiowe, napisała, że ostatecznym celem jej życia jest świętość.
Podczas pogrzebu, który odbył się 19 lutego w Libiążu, usłyszeliśmy od ks. Ślusarczyka znamienne słowa, że modlitwa przy trumnie Heleny jest „podjęciem niełatwego egzaminu z wiary i miłości, bo Jezus wzywa do miłowania wrogów i tych, którzy krzywdzą. Człowiek bez miłości sam coraz bardziej karłowacieje i zamiast dorastać do tego, by być dzieckiem swojego Ojca, staje się dzieckiem paragrafów, nieustannych oskarżeń, pretensji i żalów, które nie tylko zamykają jego serce na miłość, ale napełniają je goryczą czy chęcią odwetu, który może jedynie ranić i niszczy”.
Po nocnym czuwaniu w Jerozolimie w bazylice Grobu Pańskiego, w Wielki Czwartek zeszłego roku, Helena napisała znamienną refleksję dotyczącą jedności chrześcijan: ,,Tu w kaplicy, katolicy, /W tamtej nawie, prawosławie, /Zaraz za grobem stoją koptowie, /Przy tamtej ścianie znowu ormianie. /Bóg w swoim domu ociera oczy, /Dlaczego dzielą, zamiast jednoczyć?”
Tę refleksję spokojnie można odnieść do wojen, sporów i kłótni na całym świecie. Także do naszego polskiego domu, w którym mimo chrześcijaństwa, przyjętego 1050 lat temu, nie możemy znaleźć wspólnego języka. Może ta męczeńska śmierć Heleny pomoże nam wrócić na właściwą drogę?