Dlaczego ludzkość nie kwapi się do pokochania rozumnych robotów
Japońska maszyna wyposażona w sztuczną inteligencję po raz pierwszy w historii samodzielnie napisała powieść. News błyskawicznie obiegł świat, ale entuzjazmu nie wywołał. Dlaczego? Powodem jest... strach.
Całe zdarzenie przypomina fabułę z czasów, kiedy futurologiczna sf święciła swoje największe triumfy. Oto stworzony przez naukowców w japońskim uniwersytecie w Herodate komputer sam napisał krótką formę literacką o prowokującym tytule „Dzień, w którym komputer napisał powieść”. Książka została następnie wysłana na konkurs literacki Hoshi Skinichi Literary Award i bez trudu przeszła pierwszy etap. Jednak zdarzenie, choć okrzyknięte przez dziennikarzy „Początkiem Epoki Technologii”, przyjęto z mieszanymi uczuciami. Pomijając pisarzy, którzy mogli poczuć się zagrożeni przez konkurencję, komu przeszkadza świat, w którym arcyludzkie – zdawałoby się dotąd – czynności wykonuje maszyna?
Robot przed szachownicą
Od kiedy John McCarthy, jajogłowy z Massachusetts Institute of Technology, wprowadził w 1955 r. do naukowego żargonu termin „sztuczna inteligencja”, toczy się wokół niej kulturowa wojna. McCarthy nawet w snach nie przypuszczał, że krótkie zdanie o celu swoich badań: „konstruowanie maszyn, o których działaniu dałoby się powiedzieć, że są podobne do ludzkich przejawów inteligencji”, będzie wywoływać aż takie emocje.
„Są niezniszczalne, my przeciwnie. One wygrają” – tak strach przed myślącymi maszynami werbalizuje Stephen Hawking
W tym sporze po jednej stronie barykady stoją naukowcy, czyli ci, dla których komputeryzacja świata stanowi o jego świetlanej przyszłości, po drugiej zaś futurolodzy, dla których elektroniczna ludzkość oznacza nie tylko utopię, ale wręcz katastrofę. Ci pierwsi za kamień milowy uważają luty 1996 r., kiedy komputer IBM, posługujący się programem szachowym Deep Blue, pokonał arcymistrza Kasparowa. Drudzy z kolei przypominają „Neuromancera” Williama Gibsona z 1984 r., w którym ten prorokował, że sztuczna inteligencja doprowadzi do zniewolenia ludzkości w stopniu bardziej bezwzględnym niż wszystkie znane nam dotąd totalitaryzmy.
Chłodna reakcja na literacki sukces sztucznej inteligencji z Herodate wskazuje, że ludzie zdają się bardziej wierzyć ponurym prognozom pisarzy. Stąd kolejny wniosek, że inteligentnych maszyn przyszłości po prostu się boimy.
Kiedy pojawi się Terminator
Antropolodzy i filozofowie przekonują, że strach jest nieodłącznym składnikiem ludzkiego losu. Ale strach przed zdehumanizowanymi maszynami, które górują nad nami inteligencją, jest specyficzny. Został w nas bowiem wywołany kulturowo. Wspomniany wyżej Gibson, ukazujący w swej „Trylogii ciągu”, jakie to plagi spadną na nas, gdy tylko zaufamy obłąkanym naukowcom, nie był jedynym pesymistą. Stoi za nim długi korowód proroków zagłady, od Ursuli LeGuin, przez Franka Herberta, po naszego Stanisława Lema. Wszyscy w inteligentnych maszynach widzieli wrogów ludzkości. Lem mógł pisać zabawne powiastki o robotach, fantazyjnie konstruowanych przez Trurla i Klapaucjusza, ale ostatecznie w wizji wszechwładnej sztucznej inteligencji widział apokalipsę ludzkości.
Co wymyślili pisarze, ochoczo podchwycili filmowcy. Cyfrowy wróg człowieka ma posturę mrugającego czerwonym okiem Terminatora z filmów Jamesa Camerona i żądne wszelkich praw, łącznie z seksualnymi, roboty ze „Sztucznej Inteligencji” Stevena Spielberga. Nie wspominając już o przebiegłych maszynach, które z taką zapamiętałością ściga bohater „Łowcy androidów” Ridleya Scotta.
Znów cofnijmy się do uzdolnionego literacko komputera z Japonii. W jednym z odcinków brytyjskiego serialu „Black Mirror” podobne mu maszyny analizują dorobek zmarłego pisarza i tworzą jego własną wersję. Stąd już tylko krok do wizji, w której księgarnie zapełniają kolejne dzieła Tołstoja, Hemingwaya czy Sienkiewicza. Fantazja? Niekoniecznie.
Strach: poziom II
Obrońcy sztucznej inteligencji zostali zepchnięci do propagandowego narożnika. Ich argumentacja to głównie nacisk na korzyści, wynikające z posiadania posłusznych człowiekowi maszyn. Mogą one wszak procować jako wykrywacze złośliwego oprogramowania, kontrolerzy ruchu drogowego, pomoc w edukacji – by zacytować tylko główne cele słynnego raportu o cyfryzacji przyszłości, stworzonego swego czasu przez Google. Dodajmy więc jeszcze, że sztuczna inteligencja może być wykorzystana w sterowaniu rakietami balistycznymi, nawigacji łodzi podwodnych, do wypatrywania kosmitów przez gigantyczne teleskopy, czy w pracach w podmorskich kopaniach uranu. Wszystko sprowadza się do tego, jak mądrze człowiek ją wykorzysta i jakie fundusze naukowcy dostaną od swoich rządów na kolejne doświadczenia.
Ale nawet tu nie ma zgody. Przeciwnicy sztucznej inteligencji biją bowiem na alarm, że wcześniej czy później maszyny wymkną się spod naszej kontroli. „Będą coraz bardziej doskonalsze, a my coraz głupsi. One są niezniszczalne, my, zbudowani z białka, przeciwnie. Nietrudno przewidzieć, kto wygra” - wieszczy astrofizyk Stephen Hawking.
To już nie jest strach wynikających z poczucia nieludzkości i braku emocji u maszyn, wpojony nam przez popkulturę. To realna obawa, że ludzkość skończy tragicznie w starciu z tym, co sama stworzyła i nad czym nie potrafiła zapanować.
Hawkingowi idą w sukurs inni, choćby Elon Musk, szef Tesla Motors, który – równie zapamiętały w krytyce komputerów – dyskusję przeniósł na płaszczyznę metafizyki i eschatologii. Wedle niego prace na sztuczną inteligencją są niczym innym jak „przyzywaniem demona”. Jakkolwiek nie brzmiały by te słowa w ustach technokraty, robią wrażenie.
Czy maszyny myślą?
Zatem, czy naprawdę czeka nas zagłada z ręki maszyn? Amerykański pisarz Isaac Asimow sformułował w 1942 r. trzy prawa, które powinny obowiązywać sztuczną inteligencję. Cyfrowy savoir vivre brzmi następująco: Robot nie może krzywdzić człowieka ani przez zaniechanie działania dopuścić, aby człowiek doznał krzywdy. Dalej: robot musi być posłuszny rozkazom człowieka, chyba że stoją one w sprzeczności z pierwszym prawem. Oraz: robot musi chronić sam siebie, jeśli tylko nie stoi to w sprzeczności z pierwszym lub drugim prawem.
Być może czytelnicy Asimova boją się mniej czytając te pobożne życzenia, ale przecież to tylko literatura. W realu roboty wykonują dokładnie to, do czego zostały zaprogramowane. Nie myślą, a przynajmniej nie w taki sam sposób jak człowiek. One analizują jedynie dostarczone dane.
W tym tkwi nadzieja dla coraz bardziej zdezorientowanej ludzkości. Ostatecznie ani grający w szachy Deep Blue, ani lubujący się w mowie wiązanej robot z Herodate nie posunęły by się ani o jotę, gdyby nie pomoc człowieka. Pierwszemu programiści dostarczyli wszystkie znane ludzkości warianty szachowe, drugiemu podsunęli spory zasób słów, zdań i sformułowań. Podali mu nawet ogólny szkic przyszłej powieści, bo maszyna, nic innego jak pudło układów scalonych i kabli, sama nie mogła ruszyć z miejsca.