Dlaczego policjanci z Pobiedzisk zostawili w lesie 36-latka? Odbyła się kolejna rozprawa
W poniedziałek w Sądzie Rejonowym w Gnieźnie odbyła się kolejna rozprawa dwóch byłych funkcjonariuszy policji z Pobiedzisk, którzy w maju 2018 r. mieli wywieźć i zostawić w lesie pijanego 36-latka. Mężczyzna został znaleziony martwy.
W maju 2018 roku policjanci z Pobiedzisk otrzymali zgłoszenie o 36-latku, który leżał przy ul. Poznańskiej. Na miejsce pojechał policjant z trzyletnim stażem oraz policjantka, która służyła w policji od roku. Kiedy funkcjonariusze dotarli na miejsce, zamiast wezwać na pomoc karetkę lub zawieźć mężczyznę na izbę wytrzeźwień, wywieźli go do lasu. Tam zostawili 36-letniego Piotra M., który później zmarł. Sekcja zwłok zmarłego wykazała, że bezpośrednią przyczyną śmierci był krwotok wewnątrzczaszkowy. Oboje policjanci zostali zwolnieni ze służby.
9 września w Sądzie Rejonowym w Gnieźnie rozpoczęła się pierwsza rozprawa przeciwko byłym już policjantom. Prokurator przedstawiła zarzut niedopełnienia obowiązków i nieudzielenia pomocy oraz narażenia mężczyzny na niebezpieczeństwo utraty życia i zdrowia. Dodatkowo oskarżonemu mężczyźnie postawiono zarzut o naruszanie nietykalności cielesnej wobec 36-latka w postaci co najmniej trzykrotnego uderzenia otwartą dłonią w twarz.
W poniedziałek, 2 grudnia, sędzia Paweł Longier przesłuchał ośmiu świadków, w tym matkę nieżyjącego Piotra M., jego dziewczynę i komendanta komisariatu policji w Pobiedziskach, przełożonego oskarżonych, Filipa S. i Karoliny F., która nie była obecna na sali.
Matka Piotra M. przyznała, że syn nie pracował od 1,5 roku, feralnego dnia wyszedł po papierosy, a wcześniej nie zdarzało się, żeby gdzieś znikał.
- Był spokojny, kochany, opiekuńczy. Od trzech lat miał problem z alkoholem. Tego dnia mieliśmy gości. Kiedy odjechali, poszłam na posterunek, ale był zamknięty. Na pogotowiu nie wiedzieli nic o Piotrze. O 22 dowiedziałam się o śmierci m.in. od pana, który zamordował mojego syna
- powiedziała matka mężczyzny, wskazując na Filipa S., który wraz z innym funkcjonariuszem przyjechał powiadomić o zdarzeniu.
Interesującym wątkiem w sprawie może być przyjazd nieznanego mężczyzny pod dom Piotra M. Wówczas jego rodzina wiedziała o zaginięciu, ale jeszcze nie o śmierci. Choć podawał się za dostawcę pizzy, to - zgodnie z relacją matki Piotra M. - nie miał jej przy sobie, a na aucie nie było oznaczeń pizzerii. W pojeździe znajdowała się kobieta o jasnych włosach. Na odpowiedź, że nikt z domowników nie zamawiał pizzy, w tym sam Piotr, rozmówca miał powiedzieć: "To pewnie pojechał na piwko". Matka Piotra M. nie umiała rozpoznać mężczyzny ze względu na późną porę.
Będąc w silnych emocjach, starsza kobieta opowiadała o tym, że jej syn "był bardzo pobity w trumnie".
- Dlatego powiedziałam, że ten policjant zamordował mojego syna. Były ślady na łopatce, twarzy, pachwinach. Poprzez przeprosiny ten policjant chce się wybielić. Chce zrobić dobre wrażenie na sądzie
- oceniała matka Piotra M., dodając, że nie wybaczyła policjantom tego, co zrobili.
W dalszej kolejności przesłuchano cztery osoby, które zauważyły Piotra M. leżącego na trawie przy ul. Poznańskiej w Pobiedziskach, a także sprzedawczynię ze sklepu naprzeciw miejsca zamieszkania Piotra M., która tego dnia sprzedała mu papierosy. Ich zeznania były spójne i dotyczyły tego, że zainteresowały się mężczyzną, który był pijany. Kiedy wezwali policję i funkcjonariusze przyjechali, oni oddalili się.
Wezwany w roli świadka komendant komisariatu w Pobiedziskach podkreślił, że biegły nie wykluczył udziału osób trzecich w śmierci Piotra M.
- W systemie raportującym z interwencji nie było potwierdzenia o osobie nietrzeźwej. Policjanci widzieli inną osobę, która odchodziła z tego miejsca. Monitoring z pobliskiej stacji paliw wykazał, że radiowóz pojechał w miejsce późniejszego znalezienia zwłok, po czym wrócił po siedmiu minutach. O sprawie zawiadomiłem Biuro Spraw Wewnętrznych Policji, powiadomiłem, że policjanci mogli dopuścić się tego czynu - dodaje komendant.
Krótko po zdarzeniu szef komisariatu rozmawiał z Karoliną F., która była wyraźnie przygnębiona całą sytuacją. Przyznała się, że wspólnie z Filipem S. zawieźli Piotra M. do lasu i tam go zostawili.
- Nie pamiętam jej słów, dlaczego to zrobili
- mówił komendant, który zaznaczał, że funkcjonariusze, zgodnie z przepisami, powinni zawieźć nietrzeźwego mężczyznę na izbę wytrzeźwień lub do domu.
Ponadto, o samych policjantach, do momentu zdarzenia, miał dobrą opinię, nie było na nich skarg.
- Było szokiem dla mnie to, że policjanci brali udział w takim zdarzeniu. Może gdyby od razu Karolina F. się do mnie odezwała, że ma wątpliwości, czy robią dobrze, to mężczyzna miałby szansę na przeżycie. Filip S. miał jednak powiedzieć, że "do domu go nie zawiezie, bo postępuje inaczej". Często było tak, że zachowywał się zbyt stanowczo podczas interwencji, nic nie wskazywało jednak, że tak się zachowa - dodawał komendant.
Na zakończenie przesłuchano dziewczynę Piotra M. Podczas dzisiejszych zeznań kobieta powiedziała, że jej chłopak myślał o terapii alkoholowej, przed zaginięciem był przygnębiony.
- Chodziło o nas i alkohol. Wtedy nie chciałam już z nim być. W tych słowach nie było prób samobójczych
- mówiła w sądzie.
Jednak w zeznaniach złożonych tuż po śmierci Piotra M. jego dziewczyna wspominała o myślach samobójczych, o agresji słownej po wypiciu alkoholu, czy znieważaniu matki i jej samej. O tym wszystkim nie powiedziała w zeznaniach złożonych w czasie poniedziałkowej rozprawy. Kobieta tłumaczyła się upływem sporej ilości czasu od tamtych zdarzeń. Na pytanie, czy po śmierci Piotra M., rozmawiała z jego rodziną, odpowiedziała, że nie.
Kolejna rozprawa odbędzie się w marcu.
Oskarżonym grozi do 5 lat pozbawienia wolności.