Dlaczego Szymon był Gięty? I czemu ma w Gorzowie pomnik?
Zaczynamy cykl „Hej, cokoły!” o bohaterach pomników. Dziś: czemu Szymon był Gięty i jakim cudem ma pomnik?
No dobrze. Przyznaję się bez bicia. Nie pamiętam Szymona Giętego. Coś tam przez mgłę kojarzę z żartów i wspomnień babci Zosi z ul. Krasińskiego o jakimś Szymonie. Gdy jednak zmarł 28 listopada w 1998 r. w gorzowskim hospicjum, ja - wówczas 17-latek - niespecjalnie go kojarzyłem. Odkryłem go dopiero 1 maja 2004 r., gdy przy Parku 111 staraniem społeczników stanął jego pomnik. I od tamtej pory niemal codziennie mijam go w drodze do pracy. Odrobiłem też lekcję - wiem już od lat kim był i czemu ma pomnik. A Wy wiecie? Nie? To posłuchajcie.
Chcieli małpy, to ją zobaczyli
Idę o zakład, że gdy Kazimierz Wnuk (bo tak się naprawdę Szymon nazywał) rodził się w 1914 r. w Warszawie i potem tam dorastał, to nawet przez sekundę nie przeszło mu przez myśl, że stanie się legendą Gorzowa. Że gorzowianie postawią mu pomnik, a on sam i jego rzeźba trafią do przewodników po Gorzowie i na widokówki. A jednak!
Jak to się zaczęło? Kazimierz Wnuk był kloszardem. Mieszkał na dziko w garażu blisko centrum miasta, zbierał butelki, makulaturę i złom. Potem handlował instrumentami i gratami. Jednak zawsze robił coś jeszcze - regularnie zabawiał mieszkańców. „Był wyjątkową osobowością. Do legendy przeszło wiele żartów Szymona. Gorzowianie do dziś pamiętają, jak rozkładał w centrum swój namiot, by za drobną opłatą pokazać znajdująca się w środku małpę. Zaintrygowani ciekawscy wchodzili, by zobaczyć tam... swoje odbicie w lustrze (choć prawdziwą małpkę też jakiś czas miał w swojej menażerii). Innym razem Szymon oferował zobaczenie ptaków egzotycznych, czyli różnobarwnie pomalowanych wróbli” - czytamy w przewodniku o Gorzowie autorstwa Krystyny Kamińskiej i Zbigniewa Rudzińskiego.
Numerów Szymon robił więcej. Także odważniejszych - bo nie zwykłym ludziom, ale władzy, która w tamtych czasach to mogła człowiekowi naprawdę dopiec.
Choćby podczas pochodów pierwszomajowych. „Kiedyś przebrał się za astronautę. Nawieszał na siebie świecących szpargałów, starych lornetek i tak ustrojony wdzierał się pomiędzy manifestujących. Innym razem sporządził pochwałę sportu. Zrobił z kabla motor, usadził na nim także wykonanego z kabla żużlowca, do ręki wziął tablicę i nawet przedefilował z tym majdanem przed główną trybuną. Gorzowianie byli zachwyceni, a władza wściekła. Od tej pory milicja zawsze na 1 Maja starała się go gdzieś wywieźć poza miasto. Ale Szymon i tak zawsze zdążył wrócić i z wózkiem wypełnionym szpargałami pochód zawsze zamykał” - pisaliśmy w „Gazecie Lubuskiej” dekadę temu.
Takich historyjek i ciekawostek było więcej. A to przenocował u siebie panie lekkich obyczajów - w zamian za taniec brzucha. A to jego małpa wyrwała włosy klientce salonu fryzjerskiego. To znów śmigał sobie motorkiem z psem na ramieniu.
Był Kazimierzem, ale został Szymonem
Dlaczego ludzie nazywali Wnuka go Szymonem Giętym? Tu akurat wszystkie źródła mówią to samo: chwytliwy pseudonim kloszardowi wymyślił pisarz Zdzisław Morawski. Na widok przykurczonego, sympatycznego okularnika pchającego wózek ze szpargałami miał nazwać Kazimierza Wnuka właśnie Szymonem Giętym. Ksywka przyjęła się znakomicie i obowiązuje do dziś.
A skąd pomnik? To zasługa społecznego komitetu. W jego skład wchodzili: ówczesna urzędniczka Jolanta Cieśla, prawnik Jerzy Synowiec, przedsiębiorca Arkadiusz Grzechociński i nieżyjący już - wówczas dziennikarz „Gazety Wyborczej” - Artur Brykner. Zabiegali, zbierali pieniądze, namawiali sponsorów. Artysta Andrzej Moskaluk stworzył pomnik, a Zygfryd Kochanowski perfekcyjnie go odlał.
Jednak nawet 1 maja 2004 r., czyli w dniu odsłonięcia pomnika, na którym zjawiły się setki ludzi, społecznicy nie mieli pieniędzy na całe przedsięwzięcie. I ratowali się kredytem. Więc zbiórka trwał także wtedy, gdy Szymon już stał.
Stoi do dziś.
- Ja go lubię. Sprawia wrażenie, że idzie. Często się tutaj dzieci fotografują, wycieczki. To jeden z punktów zwiedzania miasta - mówi spotkany nieopodal Szymona Wacław Wolak. Dla Mirosławy Rybickiej to jeden z symboli miasta. - Szymon i cała reszta pomników. Są tacy nasi. Każdy ma wielkich Polaków, słynnych kompozytorów czy królów. Ale Szymona czy Jancarza mamy tylko my! - mówi z dumą.
Już sześć razy nieznani sprawcy niszczyli fajerkę, którą toczy pomnikowy Szymon (o, właśnie, był mistrzem w tej zabawie!). Ostatni raz w marcu tego roku. Jak zawsze naprawił ją Artur Mazurkiewicz, członek Towarzystwa Miłośników Gorzowa.
Sprytny sposób na pozytywny dzień
Z pomnikiem Szymona wiąże się też całkiem nowa, miejska legenda. Podobno jak potrze się jego laskę - którą ma opartą o lewe ramię - będzie się miało szczęśliwy dzień. To dlatego jej końcówka jest taka wytarta i lśniąca. Koniecznie sprawdźcie, czy z tym szczęściem to nie jest jakaś bujda. Szymon się ucieszy!