Szkody górnicze? Najtwardszy orzech do zgryzienia miedziowi górnicy mieli w Polkowicach. Pod miastem były najgrubsze pokłady rudy miedzi. 15 metrów. Potrzebne okazały się kosztowne zabezpieczenia.
Nieco dziwnie wyglądają wieżowce przy ul. Miedzianej w Polkowicach. Jak dzieło architekta, który tak do końca nie był pewien, jak ostatecznie wyglądać mają jego budynki. Bo bryła klasyczna, czyli pudełka od zapałek, ale te skrzydełka. - To nie wiecie? - dziwi się mieszkająca w jednym z tych budynków Genowefa Jaź. - Te boczki dodali po to, aby bloki się nie zawaliły. Pod nami jest kopalnia i ziemia się trzęsie. To podparli nas po bokach. Z tego pomysłu ucieszyli się przede wszystkim ci mieszkający na szczytach. Dostali za darmo dodatkowe pokoje.
Michał Czwertlik mieszka w kolejnym wieżowcu. Ma więcej zrozumienia dla problemu, jest przecież górnikiem. I jak dodaje, pod ziemią wstrząsy są znacznie bardziej przerażające niż na powierzchni. - Wstrząsy mamy niemal na co dzień i można się przyzwyczaić - mówi. - Ale niedawno była u mnie kuzynka i ziemia tylko lekko zadrżało, a ona w krzyk. Jednak zdarzały się i takie wstrząsy, że woda wylewała się z akwariów.
W Polkowicach zresztą słyszymy sporo opowieści o przejściach z „sąsiadami” z dołu. Chociażby przerwy dylatacyjne w długich budynkach. - Panie, oni przecinali te bloki, że niebo było widać - opowiada starsza wiekiem mieszkanka. - A ten dom, ten, taki wielki, na końcu ulicy... Na początku lat 80. to im się przy budowie zawalił. Od nowa stawiali...
Siada, ale równo
Gdy siadamy naprzeciw Zbigniewa Samokara, głównego inżyniera ds. szkód górniczych w Zakładzie Górniczym Rudna, czujemy się jak petenci starający się udowodnić, że rysa na ścianie lub dachówka, która zjechała z dachu naszego domu, to z pewnością efekt uboczny działalności górników, którzy fedrują pod piwnicą. - Szkody górnicze w naszym Zagłębiu mają znacznie mniejsze znaczenie niż na Górnym Śląsku, ale i tak przywiązujemy do nich wielką wagę, przede wszystkim do działań zabezpieczających, profilaktycznych - mówi Z. Samokar.
Natychmiast pytamy o znane nam już wieżowce w Polkowicach i wylewającą się wodę z akwariów.
Na stole pojawia się mapa. Eksploatację złóż pod Polkowicami rozpoczęto pod koniec lat 70. Bardzo wcześnie wyznaczono filar ochronny dla miasta, czyli część złoża wyłączoną z tzw. swobodnej eksploatacji, gdzie wydobycie może być jednak prowadzone przy zachowaniu specjalnych warunków. Nie było łatwo powiedzieć - tutaj nie fedrujemy. Właśnie bowiem pod Polkowicami natrafiono na najgrubsze, czyli o największej miąższości, złoża rudy miedzi w całym Zagłębiu. Zalegały w rejonie ulic Ociosowej i Skalników i miały grubość piętnastu, szesnastu metrów. Do tego o znakomitym okruszcowaniu. Słowem, cymes.
Dlatego zapadła decyzja o ich wydobyciu
Okręgowy Urząd Górniczy we Wrocławiu postanowił w 1978 roku, że filar obejmie tylko część miasta, gdzie budynki nie były zabezpieczone przed wpływami eksploatacji górniczej, czyli osiedle Sienkiewicza i ulicę Hubala. W 1983 roku kopalnia Rudna wstrzymała wydobycie, ponieważ pojawiły się wstrząsy i trzeba było dodatkowo zabezpieczyć budynki, które tego wymagały. Trwało to aż do 1991 r. Jedynie w latach 2004- 2005 przekroczono granicę filara ochronnego. Kilkanaście metrów „grubości” złoża „brano” na trzy razy.
Zresztą natychmiast przystąpiono do prób zminimalizowania konsekwencji działalności pod miastem.
Wybrane przestrzenie wypełnione zostały tzw. podsadzką hydrauliczną, czyli mieszaniną piasku z wodą. A cztery wieżowce zyskały tzw. uszy, czyli stabilizujące ich konstrukcję żelbetowe pylony. Na całe szczęście, a raczej dzięki specyfice górnictwa miedzi, owszem, całe miasto siadło, ale wielkopo¬wierzchniowo. Czyli mniej więcej równo, pod całym miastem. Inaczej niż na Górnym Śląsku, gdzie niecki są małych rozmiarów, a chodniki zapadają się piętro po piętrze.
Kalkulacja ryzyka
Pod miastem złoża już nie są eksploatowane. Jak z perspektywy czasu mówią górnicy, rozbudowa Polkowic była błędem. To wynik radosnej twórczości na początku funkcjonowania Zagłębia, gdy podobnie jak na Górnym Śląsku dążono do tego, aby górnicy mieszkali jak najbliżej kopalni. Należało raczej rozwijać Głogów i Lubin...
Jednak stało się. Dziś wszyscy zainteresowani zdają sobie doskonale sprawę ze skutków działalności górników. Stąd właśnie wielkie znaczenie prewencji. Ocena stanu technicznego budynków, infrastruktury, ich sztywności, odporności na prognozowane wpływy górnicze...
- Taka ocena jest podstawą do tego, aby zapobiegać kłopotom, zalecić wzmocnienia albo uznać, że obiekt jest dostatecznie odporny i nic nie trzeba robić - mówi Paweł Szwedowicz, zastępca kierownika ds. szkód górniczych ZG Rudna. - W tej prognozie są zapisane wszelkie wskaźniki, czyli prognozowane na tym terenie deformacje. W takiej informacji, dotyczącej wpływu działalności górniczej, projektanci czy inwestorzy otrzymują komplet danych na temat poziomu zagrożeń. Wpisane jest również zalecenie konsultacji dokumentacji z Działem Szkód Górniczych. Później ewentualnie korygują oni i... wypłacają jednorazowe odszkodowanie inwestorowi z tytułu wbudowania w obiekt konkretnych elementów zabezpieczeń.
Każdy, kto buduje na przykład dom, musi się liczyć z tym, że niezbędne są wzmocnione fundamenty, dodatkowe zbrojenie czy żelbetonowe narożniki domów.
Z górnikami gminy uzgadniają plany miejscowego zagospodarowania przestrzennego. Można dzięki temu porównać planowane strefy mieszkalne, przemysłowe z planem eksploatacji oraz właśnie prognozowanymi wpływami.
Cena miedzi
Miedziowi górnicy w poszukiwaniu rudy schodzą coraz głębiej. Im głębiej, tym coraz mniejszy jest wpływ na to, co dzieje się na powierzchni. Zresztą wpływ ten nie jest porównywalny z tym, co dzieje się na Górnym Śląsku. Na przykład w Bytomiu poziom osiadania oszacowano na 15 metrów. - Powiedzmy sobie szczerze, zawsze coś wyjdzie na powierzchni, taka jest cena działalności górniczej - dodaje P. Szwedowicz. - Poziom szkodliwości był właśnie największy w Polkowicach. Na przykład w Lubinie już tego nie mamy, ale tutaj furta, czyli grubość eksploatowanego złoża, wynosiła trzy metry.
Krótko mówiąc, Zagłębie osiada. I o tym wie każdy
KGHM stara się uczciwie ponosić konsekwencje finansowe swojego negatywnego wpływu na otoczenie. Płaci za szkody. - Niestety, mamy nagminnie próby wykorzystania naszego sąsiedztwa - mówi Samokar. - Wszelkie zarysowania budynków, pokrycia dachowego, a nawet uszkodzenia mebli próbuje się zapisać na konto naszej działalności. Płaciliśmy za rysy, pęknięcia, rozwarstwienie kominów, zsuwające się dachówki. To nic, że wiele już razy udowadnialiśmy, że był to wynik wad budowlanych czy eksploatacji.
Ilość podań zależy od intensywności wstrząsów
Rocznie wpływa ich od 100 do 150. Gdy w ciągu 365 dni nie ma znaczących ruchów sejsmicznych, wniosków jest około dwudziestu. Jednak przy skrajnych latach, gdy odnotowywane są wstrząsy najsilniejsze, tzw. dziewiątkowe, zgłoszeń bywa i 1,5 tys. Tak było chociażby w maju 2006 roku. Statystycznie do szkód górniczych zalicza się 50 -60 proc. skarg. 21 maja 2006 były 1.172 zgłoszenia, w 2002 - 1.436.
- Niestety, bywa, że niektórzy właściciele nieruchomości wręcz czekają na kolejne wstrząsy - mówi Szwedowicz. - By zgłosić szkodę. Tymczasem my prowadzimy inwentaryzację wszystkich nieruchomości, mamy dokumentacje i dowodzimy, że poszczególne problemy były widoczne dwa, trzy lata wcześniej.
Jednym z najgłośniejszych pojedynków był ten między KGHM a spółdzielnią mieszkaniową Nadodrze w Głogowie.
Przez lata czytaliśmy o tym, że mieszkańcy tego osiedla mieszkają na bombie z opóźnionym zapłonem, oglądaliśmy kolejne fotografie ilustrujące nadchodzącą katastrofę. Spółdzielnia była konsekwentna w roszczeniach, skończyło się w sądzie. Po dwóch latach Nadodrze przegrało, dowody zostały zdyskredytowane, a usterki okazały się błędami w sztuce budowlanej. Jednak w Głogowie wstrząsy są coraz bardziej odczuwalne i coraz częściej mieszkańcy zastanawiają się, co będzie się działo wraz z eksploatacją złoża Głogów Głęboki.
Zresztą hasło „Bomba z opóźnionym zapłonem” to niemal codzienność. Kolejne manifestacje, transparenty...
- Po ostatnich wielkich wstrząsach w Polkowicach pojechaliśmy do Portugalii - dodaje Z. Samokar. - Tam naukowcy wrzucili nasze dane do komputerów ze specjalnym oprogramowaniem. Wyszło, że nie ma żadnego zagrożenia jakąś katastrofą budowlaną. Wróciliśmy spokojniejsi. Bowiem na temat bezpieczeństwa nie można fantazjować. To nie był wynik naszych fanaberii, że długie budynki przecinaliśmy w kilku miejscach, aby zapewnić im dylatację. Że dosztywnialiśmy ściany. KGHM zainwestował w to wielkie pieniądze. Ale nie musieliśmy ewakuować nigdy mieszkańców, chociaż i na to byliśmy przygotowani.
Wbrew pozorom to nie wstrząsy są odpowiedzialne za większość problemów.
To proces znacznie bardziej długotrwały. Wyobraźmy sobie rozległy teren, na którym pod ziemią znajdują się wyrobiska, pustka. Poprzez zaciskanie się górotworu teren osiada, tworzy się wielkopowierzchniowa niecka. Trwa to mniej więcej pięć lat. Po tym czasie górotwór się stabilizuje, czyli sufit (strop) podziemnych korytarzy spotyka się ze spągiem (podłogą). Na szczęście budowa geologiczna sprawia, że tutaj proces ten odbywa się równomiernie.
Wróćmy do Polkowic. Większość miasta, z wyjątkiem części północnej, już osiadła. Jeśli coś się dzieje, to już ostatnie „podrygi”. Wkrótce po problemie pozostaną wspomnienia. I uszy wieżowców przy Miedzianej...
Potrzebny pisemny wniosek
Rocznie oddziały KGHM Polska Miedź S.A. przyjmują z terenu LGOM ponad 500 zgłoszeń o naprawienie szkód górniczych oraz wniosków o zabezpieczenia obiektów nowo wznoszonych. Dwie trzecie z nich zostaje rozpatrzone pozytywnie. Aby ułatwić komunikację z mieszkańcami każdy zakład górniczym posiada wydzielony dział szkód górniczych. Postępowanie o naprawienie szkody wszczynane jest na pisemny wniosek poszkodowanego.