Długa kolejka, zamieszanie i nerwowość. 1 stycznia w gorzowskim SOR
- Gdy pytałem, ile mam czekać, odpowiedziano mi, że mam czas i do sześciu godzin może będę czekał - skarży się pan Krzysztof z Gorzowa.
Gołoledź, która 1 stycznia zaskoczyła wielu gorzowian, dała się we znaki też Szpitalnemu Oddziałowi Ratunkowemu (SOR) w Gorzowie. Trafiło tu aż 109 pacjentów z różnymi urazami. Najczęściej były to złamania i zwichnięcia. Taka ilość osób potrzebujących pomocy medycznej sprawiła, że kolejka oczekujących była ogromna. - Każą czekać i czekać. A gdy dowiozą kolejnych pacjentów, to będę czekał do północy? Lekarz nie może mi powiedzieć, czy mój rozcięty łuk brwiowy nadaje się do szycia, czy jak?! - wykrzykuje pan Krzysztof.
W Nowy Rok w SOR przyjmowało trzech lekarzy. - To gołoledź spowodowała, że przyjechało trzy razy więcej pacjentów niż z reguły przyjeżdża. Każdy musiał zostać przyjęty, musiał mieć założoną historię choroby, całą dokumentację medyczną i to po prostu trwało - tłumaczył nam wczoraj zastępca dyrektora do spraw lecznictwa Piotr Gratkowski. Zapewniał też, że w standardowych sytuacjach tylu lekarzy na tym oddziale szpitala wystarcza i nie ma potrzeby szczególnie przygotowywać się do dni świątecznych.
W poczekalni było nerwowo, ale część pacjentów w spokoju oczekiwała na swoją kolejkę. - Wszystko zależy od sytuacji. Jeśli pogotowie kogoś przywozi, lekarz ocenia i decyduje o tym komu należy w pierwszej kolejności pomóc - mówił nam pan Daniel, który przyjechał tu z Barlinka.
- Czasami ludzie próbują nagiąć rzeczywistość. Gdy pacjent ma jakieś specjalistyczne badanie za cztery miesiące, to próbuje wymyślić taką ścieżkę, by znaleźć się w SOR i wymóc takie badanie w pilnym trybie - mówi Sławomir Toboła, kierownik SOR w szpitalu w Międzyrzeczu, który przez cztery lata był kierownikiem SOR w gorzowskim szpitalu.
W innych oddziałach SOR w województwie lubuskim było spokojnie i bez większych kolejek.