Długi cień korupcji nad europarlamentem. Korespondencja ze Strasburga
Aresztowanie Evy Kaili, byłej wiceszefowej Parlamentu Europejskiego, to tylko wierzchołek góry lodowej w poważnej aferze korupcyjnej.
Europejska demokracja nie jest na sprzedaż - ten szlagwort można było usłyszeć najczęściej podczas debaty w Europarlamencie po tym, gdy ujawniono przypadek korupcji na wysokim szczeblu PE. Inne często powtarzane zwroty to „jestem wściekły/a”, „jestem oburzony/a”. Problem w tym, że w czasie tej debaty trudno było wychwycić coś więcej niż tego typu wysokoemocjonalne zwroty. Choć dyskusja trwała 91 minut, to w jej trakcie - poza rytualnymi zaklęciami, wezwaniami do większej transparentności i zaklinaniem rzeczywistości, że tego typu sytuacje się powtórzyć nie mogą - konkretów właściwie nie było.
Wszystko brzmiało podobnie, jak wygłaszane standardowo komunikaty o tym, że instytucje europejskie są „głęboko zaniepokojone” („deeply concerned”) wydarzeniami - ten zwrot pojawiał się tak często po fali zamachów terrorystycznych w latach 2015-2017, że stał się wręcz symbolem politycznego pustosłowia, zwrotu nieuosabiającego żadnej treści. Po wtorkowej debacie w Strasburgu nowym „głęboko zaniepokojony” może stać się „jestem wściekły”. Chyba że Europarlament naprawdę wyciągnie lekcję z aresztowania swojej wiceprzewodniczącej i jej współpracowników.
[polecany]24186729[/polecany]
Grecko-włoski łącznik
Cała sprawa z zatrzymaniem wiceprzewodniczącej Parlamentu Evy Kaili miała prawdziwy posmak sensacji. Po raz pierwszy media (jako pierwsze opisały ją dwa dzienniki: belgijski „Le Soir” i włoski „La Repubblica”) poinformowały o tym, że belgijska policja - w wyniku śledztwa przeprowadzonego przez prokuraturę - dokonała rewizji w mieszkaniu Kaili i jej partnera. W ich apartamencie położonym bardzo blisko brukselskiej siedziby Parlamentu Europejskiego znaleziono duże ilości gotówki (początkowo informowano, że 600 tys. euro - ostatecznie okazało się, że było to 1,5 mln euro w banknotach), co stało się podstawą do aresztowania Kaili. Europosłowie są wprawdzie chronieni przez immunitet, ale ta ochrona nie obowiązuje w sytuacji, gdy zostaną złapani na gorącym uczynku - w ten sposób potraktowano ten przypadek. Oprócz Kaili zatrzymano jeszcze trzy inne osoby, w tym Francesca Giorgiego, asystenta w Europarlamencie i jej życiowego partnera, a także byłego włoskiego eurodeputowanego Pier Antonio Panzeriego. Ale jak informuje prokuratura, śledztwo jest rozwojowe - w jego kręgu znajduje się m.in. kilku asystentów pracujących w PE, a także członkowie rodziny Kaili (jej ojciec już był przesłuchany w charakterze podejrzanego). Włoska „La Stampa” podaje, że dochodzeniem może zostać objętych trzech kolejnych europosłów. Widać wyraźnie, że sprawa rozegrała się w kręgu grecko-włoskim - zatrzymani przy tej okazji obywatele Belgii mieli włoskie korzenie.
Cała afera już zyskała nazwę „Katargate” - bo też chodzi w niej o pieniądze, które Kaili miała przyjąć (ona sama twierdzi, że jest niewinna, odpowiedzialność na siebie za 1,5 mln euro znalezione w mieszkaniu wziął jej partner) od tego bliskowschodniego państwa, które właśnie gości u siebie piłkarskie Mistrzostwa Świata. Zarzuty stawiane byłej wiceprzewodniczącej PE - pozbawiono ją funkcji po tym, gdy została aresztowana, została także usunięta z greckiej partii PASOK - dotyczą lobbingu na rzecz Kataru i przyjmowania za to wynagrodzenia. Jak ten lobbing wyglądał? Szczegółów nie ujawniono, ale media są pełne opisów jej działań.
Katar i rynek pracy
Kaili została europosłanką w 2014 r. Początkowo zajmowała się przede wszystkim agendą cyfrową, jednak z czasem zaczęła rozszerzać swoje portfolio o inne specjalności. W końcu znalazła się także w delegacji ds. relacji z krajami Półwyspu Arabskiego. To wtedy właśnie nawiązała znajomość z przedstawicielami Kataru. W jej mediach społecznościowych pojawiały się regularnie zdjęcia ze spotkań z wysoko postawionymi przedstawicielami tamtejszych władz.
O ile same fotografie dla polityka nie są żadnym obciążeniem, to już niektóre jej działania były - ujmijmy to delikatnie - zaskakujące. Choćby na forum Europarlamentu w listopadzie chwaliła Katar za udane reformy na rynku pracy. Biorąc pod uwagę, że podczas budowy stadionów na futbolowy mundial, zginęło w tym kraju co najmniej kilka tysięcy robotników, tego typu opinie budziły konfuzję. „Dziś Mistrzostwa Świata w Katarze to dowód, jak dyplomacja sportowa może doprowadzić do historycznej transformacji kraju, które reformy stanowią inspirację dla świata arabskiego” - przekonywała Kaili. I zarzucała Europejczykom podwójne standardy, bo wzywali oni do bojkotu mistrzostw w Katarze, choć w tym samym momencie wiele krajów kontynentu kupowało od niego gaz.
[polecany]24200907[/polecany]
W grudniu wzięła ona udział w posiedzeniu komisji wolności obywatelskich i sprawiedliwości LIBE, podczas której głosowano przepisy dotyczące liberalizacji wizowej dla Kuwejtu i Kataru. Wniosek ten zyskał poparcie 42 europosłów (16 było przeciw). Problem w tym, że Kaili nie jest członkiem tej komisji, nie wiadomo, dlaczego wzięła udział w tamtym posiedzeniu. Ale nie ma też żadnych dowodów, że w jakikolwiek sposób przyłożyła rękę do tego, by komisja przyjęła projekt poluźnienia przepisów wizowych. Faktem natomiast jest, że niedługo po tym głosowaniu została zatrzymana, a w jej mieszkaniu znaleziono małą fortunę w gotówce. Krążąca po Europarlamencie plotka głosi, że pieniądze były schowane pod łóżeczkiem jej niespełna dwuletniego dziecka - ale brzmi to tak melodramatycznie, że aż trudno uwierzyć.
Gotowanie eurożaby
Przypadek 44-letniej Kaili - choć barwny - nie stanowi clue tej opowieści. Bo tu nie chodzi o tę pojedynczą sytuację, lecz o mechanizm systemowy, czyli o relacje między europosłami i lobbystami. To dlatego debata związana z „Katargate” była tak pełna mowy-trawy i europejskiego pustosłowia. Wyraźnie górę wzięła stara biblijna reguła: niech rzuci kamieniem ten, kto jest bez winy. Europosłowie najpierw robili własny rachunek sumienia, zanim przypuścili frontalny atak na mechanizmy obowiązujące w tej izbie. I debata brzmiała tak jak brzmiała - blado.
Bo faktem jest, że lobbyści mają otwartą drogę do PE. Są traktowani jako stały element gry, jako fragment mozaiki demokratycznego procesu decyzyjnego w UE. Oczywiście, co do zasady nie ma w tym nic złego, w końcu politycy powinni mieć dostęp do różnych źródeł wiedzy, a lobbyści są jednym z lepszych (zawsze są świetnie przygotowani do rozmów, wręcz imponują wiedzą merytoryczną w danym temacie). Tylko że w tej sytuacji nie chodzi o treść, tylko o formę. Bo spotkania z lobbystami zwykle oznaczają obiad. Zazwyczaj dobry obiad z wyszukanym winem, za który nie trzeba płacić rachunku. Tego typu spotkanie to nic zdrożnego - podobnie jak przyjmowanie różnych prezentów (w PE jest dopuszczalne przyjmowanie prezentów o wartości nie wyższej niż 50 euro), czy zaproszeń na wyjazdy. To wszystko stanowi element pracy eurodeputowanych - taka jest specyfika Parlamentu Europejskiego, demokratycznego ramienia UE, które ma najrozmaitsze interesy we wszystkich zakątkach świata. Także na Półwyspie Arabskim.
W tym wszystkim chodzi o proporcje. Jak odróżnić zaproszenie na obiad, podczas którego odbywa się merytoryczna dyskusja na konkretny temat, od tego, które już jest tylko kupowaniem życzliwości? Który wyjazd zagraniczny służy lepszemu poznaniu realiów omawianych spraw, a który stanowi formę łapówki? Wbrew pozorom granica między tymi kwestiami jest bardzo cienka - i każdy poseł musi we własnym sumieniu odpowiadać sobie na pytanie, kiedy jest informowany, a kiedy korumpowany.
W takich kwestiach Europarlament nigdy nie narysował jasnych granic. Jak z gotowaniem żaby: nie nastawia się garnka od razu na 100 stopni, tylko się wkłada żabę do zimnej wody i stopniowo podnosi temperaturę. Tak samo jest z europosłami. Najpierw zaprasza się ich na obiad - a potem dokłada kolejne atrakcje. Część wie, w którym momencie wyskoczyć z garnka, zanim woda stanie się zbyt gorąca. Inna część kończy z górą gotówki. Mechanizm prosty, zna go każdy lobbysta. Taką drogę najprawdopodobniej przeszła Kaili - ze znanymi konsekwencjami.
[polecany]24213117[/polecany]
Politycy są zazwyczaj ostrożni, więc sprawa Kaili jest raczej wyjątkiem niż regułą. Ale korumpować można na różne sposoby: nie tylko pieniędzmi, również przysługami, które wychwycić dużo trudniej. Natomiast przy tej sprawie wyszła na jaw brutalna prawda: że europosłowie są bardzo podatni na inspiracje dostarczane im przez lobbystów. Nie przypadkiem w PE regularnie powraca fraza o tym, że przypadek byłej wiceprzewodniczącej to wierzchołek góry lodowej.
I właśnie tu ujawnia się największy problem Parlamentu Europejskiego po ujawnieniu przypadku Evy Kaili. Wiadomo, że kontakty z lobbystami mieli właściwie wszyscy, ale nie wiadomo, którzy umieli się z nich wycofać po obiedzie zapoznawczym. A skoro nie wiadomo, to można domniemywać właściwie wszystko. To rzuca cień na poszczególne polityki prowadzone w PE - także te związane ze sprawami najbardziej wrażliwymi, jak polityka energetyczna, stosunek do Rosji, kwestia praworządności, polityka UE wobec największych przedsiębiorstw, czy to z branży farmaceutycznej, czy IT. Nagle przy każdej z tych spraw należy zadać pytanie: czy decyzje podejmowane przez kolejnych europosłów były wynikiem ich własnych przekonań i bezstronnej oceny sprawy, czy raczej owocem konsultacji podczas atrakcyjnego wyjazdu do pięciogwiazdkowego hotelu? Tak wygląda skala kryzysu, w jakim właśnie się znalazł Parlament Europejski. Cień, który padł na tę instytucję, jest bardzo długi. Na pewno nie przegoni go mikra debata w Strasburgu z tego tygodnia.
[video]34463[/video]
mm