Długi powrót do domu - Fundacji „Światło”

Czytaj dalej
Fot. Grzegorz Olkowski
.

Długi powrót do domu - Fundacji „Światło”

.

Gdy słyszę narzekanie, to mówię, a chciałabyś się zamienić choćby na jeden dzień życia z tą matką, która jest przy łóżku syna. Nie!? To dziękuj Bogu za to, że nie masz takiej sytuacji. Pamiętaj, że zawsze może być gorzej – wyznaje Janina Mirończuk, prezes Fundacji „Światło”, prowadzącej Zakład Opiekuńczo-Leczniczy „Światło”.

Przemyślenia Janiny Mirończuk

O wybudzonych można by napisać książkę...
Konkretne historie naszych pacjentów wywołują największe emocje. Każda jest ciekawa, ale 60 nie opowiem, bo nie starczy czasu.

A te bardzo osobiste?
Wszystkie są osobiste, bo wszystkich kocham i z miłości do ludzi - pomagam. Grzesiek strażak. Fajny chłopak. Ojciec małego dziecka. Pomagał w gaszeniu pożaru i spadła na niego belka. Żona marzyła, by wyzdrowiał. To było dużym impulsem, żeby iść do przodu i doczekać cudu wybudzenia. Dla kobiet największą motywacją jest dziecko, a dla mężczyzn miłość rodziny. Zawsze miłość decyduje, ale nie zawsze jest szczęśliwy finał po wybudzeniu. Nie każdy jest w stanie unieść ciężar opieki do końca życia, choć te pozytywne przypadki przeważają. Do pacjentki, która przybyła do nas w stanie apalicznym, przyjechał mąż, przytulał ją w łóżku i od tego momentu ona szła jak burza. W tej chwili jest w gronie wybudzonych.

Bez wsparcia rodziny trudniej pracować?

Tego, kiedy pacjent w śpiączce się wybudzi, nie da się przewidzieć,
ale najważniejsze jest, by jak najwcześniej rozpocząć z nim pracę. Nie jesteśmy w stanie zastąpić rodziny, ale musimy pomagać najbliższym w zaakceptowaniu tej nowej sytuacji. Uczymy ich, jak być dobrym opiekunem, jak postępować z chorym, by mieć poczucie bezpieczeństwa, bo gdy zabiorą wybudzonych do domu, to muszą sami być specjalistami w każdym zakresie.

To wzrusza?
Wzrusza mnie wyznanie mamy Michała, która powiedziała synowi po wybudzeniu: „nieważne jak wyglądasz, najważniejsze, że dociera do ciebie to co mówię i to, że jestem przy tobie”. Wzięła go do domu, ale musiałam przyrzec, że jak coś jej się stanie, to zajmiemy się Michałem.

Takie historie zapisują się trwale w pamięci, nie można się od nich oderwać?

Gdy pracowałam w hospicjum to 12 lat temu Pan Bóg zabrał mi męża, a teraz, gdy pracuję w zakładzie, to od sześciu lat opiekuję się mamą po dwóch udarach. W domu mam dalszy ciąg pracy, tylko że wszystko organizuję sama. Nie można się opiekować? Można, tylko ciężko.

„Światło” jako światełko w tunelu?
Praca z pacjentem jest wspaniała, gdy doznajemy cudu wybudzenia i widzimy uśmiech na twarzy rodziny, to wiemy, że osiągnęliśmy pełnię szczęścia. Mamy zapęd do pracy. A jeszcze tak niedawno nie było zrozumienia dla naszej inicjatywy, był to nieuświadomiony problem społeczny i zdrowotny. Powiem bez zarozumiałości, że to my wyciągnęliśmy pacjenta w śpiączce na światło dzienne. Nie było u nas żadnego zakładu tego typu. Tworzyliśmy go razem z doktorem Lechem Górskim.

A teraz można czerpać radość ze swojej pracy...
Jak się na to wszystko patrzy, to nie sposób nie przewartościować swojego życia. Gdy boli kolano, to cieszę się, że drugie nie boli, a jak obydwa, to dobrze, że ręka sprawna. Trzeba umieć czerpać radość z życia. Po co się niepotrzebnie dołować?

Jesteście niezwykłe?
Mnie się wydaje, że normalne, tylko naznaczone potrzebą niesienia pomocy, a ci, którzy tego nie mają nie są normalni, niszczą swoje życie. Gdy ktoś mi mówi, że się poświęcam, to odpowiadam, że kocham to, co robię, a to żadne poświęcenie.
Pójdzie Pani do nieba? Nie, z tego powodu do nieba się nie idzie. Uczynki to radość życia, wiara i łaska Boga.

Przemyślenia Katarzyny Gucajtis?

Czy można oswoić cierpienie?
Minęło już 14 lat mojej pracy w zakładzie, a mimo to ciągle mam w sobie dużo empatii, wrażliwości, choć przyznam, że teraz łatwiej mi pewne rzeczy przetrawić. Najważniejsze, żeby nigdy nie doszło do wyjałowienia emocjonalnego, do postrzegania, że to tylko pacjent i koniec. To człowiek, a z nim długa historia, rodzina, dzieci... Zawsze staram się o tym pamiętać. Pacjent staje się dla mnie kimś bliskim. Zawsze trzeba tworzyć empatyczną projekcję: „a gdyby to był twój syn, córka, twoja mama”? To działa, gdy ktoś jest wrażliwy i potrafi sobie taką sytuację wyobrazić. Wtedy włączają się emocje.

Zdarza się Pani popłakać w pracy?
Najczęściej, gdy rozmawiam z rodziną, z najbliższymi. Pacjent nic ci nie powie, widzisz tylko człowieka: kobietę-mężczyznę, młodego-starego... Dopiero rodzina opowiada kim był, co stracili, co i kto na niego czeka w domu... To wywołuje największe wzruszenie i wtedy łzy się leją. Ale nigdy przy pacjencie.

To nie praca – to misja?
Po prostu kocham pomagać ludziom. To daje mi moc. Pan Bóg przekazał mi taki dar, więc dzielę się nim dookoła i wracam szczęśliwa do domu.

Janina Mirończuk, założycielka i prezes Fundacji „Światło”, prowadzi Zakład Opiekuńczo-Leczniczy „Światło” stosujący nowatorskie metody wybudzania ze śpiączki, organizuje Akademię Walki z Rakiem i grupę wsparcia dla osób po stracie dziecka. Katarzyna Gucajtis, koordynator programowy Fundacji „Światło”.

.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.