Do tablicy: Mia100 stu dni ze spalonym kaloszem
Nie rozbolała mnie głowa od czwartkowych doniesień redakcyjnej koleżanki na temat poziomu elektrosmogu w Łodzi, za sprawą którego część mieszkańców może czuć się gorzej na skutek pola magnetycznego, wytwarzanego m.in. przez maszty telefonii komórkowej. Nie martwi mnie brak zainteresowania magistratu zakupem dozymetrów (mierzą poziom pola w mieszkaniach), ale bezradność urzędników w zmaganiach z „klasycznym” smogiem, który jest skutkiem palenia w piecach węglowych oraz natężenia ruchu samochodowego.
„W Łodzi przez około 100 dni w ciągu roku oddychamy powietrzem, które nie spełnia norm określonych przez WHO. Przekraczane są normy stężenia pyłu PM 10 oraz silnie rakotwórczej substancji - benzo(a)pirenu” - alarmują społecznicy z Łódzkiego Alarmu Smogowego.
Co wobec takich danych proponuje magistrat? Podwyżkę cen biletów komunikacji miejskiej. Według projektu uchwały sprzed miesiąca, 30-dniowa migawka na wszystkie linie ma kosztować 90 zł (zamiast 80 zł). Przy okazji urzędnicy ignorują pomysł Inicjatywy Polskiej, aby dzieci z podstawówek mogły MPK podróżować za darmo. Zapewne można go traktować jako próbę udowodnienia, że Dariusz Joński (twarz IP w Łodzi) jest jeszcze obecny w polityce, co nie zmienia faktu, że w Krakowie takie rozwiązanie wprowadzono od września, rozważa go także Warszawa.
W taryfie ma się za to pojawić zapis o migawce specjalnej - tańszej o 75 proc. w stosunku do normalnej ceny. Trafi ona do podopiecznych MOPS, bo - jak czytamy w uzasadnieniu projektu - w ich przypadku windykacja kary za jazdę bez biletu jest „bezskuteczna”. Ok, ale jako właściciel płuc w mieście, gdzie co trzeci wieczór śmierdzi spalonym kaloszem (a każdego - spalinami), wolałbym, aby magistrat zachęcał rodziców wszystkich dzieciaków do wysyłania ich na lekcje MPK: wykształcając nawyk, że jazda tramwajem „nie gryzie” (w przeciwieństwie do pyłu w płucach) - bez względu na status materialny.