Co bym zrobił, gdybym był prezydentem miasta? Co bym musiał zrobić i czego bym nigdy nie zrobił?Dziś na pytania odpowiada radny Grzegorz Musiałowicz i stawia na rozwój komunikacji miejskiej.
Wskutek wieloletniej błędnej polityki żyjemy dziś w mieście niskich zarobków oraz mało atrakcyjnej komunikacji miejskiej. Szkoda, że nadal nie wyciągamy z tego wniosków.
Na miejscu każdego prezydenta zadbałbym o konsekwentną realizację planów, ale dostosowanych do realiów finansowych. Priorytet Gorzowa to dobra i tania komunikacja miejska, rozwinięta edukacja (bo to przyszłość miasta), ułatwianie życia seniorom i niepełnosprawnym, bezpieczeństwo wszystkich mieszkańców oraz wciąż marginalizowana finansowo kultura. Jednak, aby to w pełni realizować, należy szukać źródeł zwiększania dochodów miasta i zarobków gorzowian, rozszerzać dostęp do
mieszkań komunalnych młodym, by zatrzymać odpływ mieszkańców. Nie mamy zbyt wiele środków, ale dysponujemy wieloma innymi narzędziami.
W tym celu należy, mając na względzie nowe wyzwania, zreorganizować urząd, dostosowując jego strukturę do zadań. Wiele uwagi wymaga rozproszony organizacyjnie Plan Transportowy i kontrowersyjna koncepcja centrum przesiadkowego. Jesteśmy w przededniu uruchomienia nowoczesnego monitoringu, zapewniającego bezpieczeństwo, i palącej konieczności połączenia go z Dyżurnym Inżynierem Miasta (przed czym prezydent się broni, nie rozumiejąc tej potrzeby w administrowaniu miastem).
Coraz trudniej będzie – mimo Rady Seniorów i Karty Seniora – zadbać o najstarszych mieszkańców, jeśli wraz z niepełnosprawnymi nie będą oni mieli w urzędzie swego pełnomocnika. Rezygnacja z programu Senior Wigor i Domu Dziennego Pobytu wystawia nam negatywne świadectwo. Dochodzi do tego niemrawa likwidacja barier architektonicznych. Wydaje się, iż te środowiska to tylko elektorat, a nie żywi ludzie i ich problemy.
Jako prezydent nie dopuściłbym do dziwnego rozdwojenia jaźni – z jednej strony spektakularne plany rozwoju komunikacji, z drugiej – zamrożenie nakładów na bieżące jej funkcjonowanie (likwidacja linii, ograniczanie ilości kursów – popularne 125 w godzinach szczytu co pół godziny to kuriozum!).
To wręcz zrażanie mieszkańców do transportu publicznego! Niespotykana przy tym niechęć do reformowania cennika MZK sprawia, że pasażerowie przestają korzystać z komunikacji. A przecież można – na wzór innych miast – zachęcać do jeżdżenia za darmo uczniów czy stosować ulgi dla niepełnosprawnych z drugą grupą. Koszty zmian są niewielkie, a plusy ogromne.
Komunikacja miejska jest krwiobiegiem miasta. Plany zastąpienia pętli mijankami i pojedyncze tory na Kostrzyńskiej i Sikorskiego, skoro mamy środki jedynie na 14 tramwajów dwukierunkowych, to kosztowny błąd. Dziś nowych wagonów nie starczyłoby nawet na obecne trzy linie, a co dopiero po rozbudowie nowych tras! W ten sposób za dwa lata obudzimy się z ręką w nocniku. Na obsługę z planowaną częstotliwością linii tramwajowych nie będzie ani wystarczającego taboru, ani środków w budżecie. Do tego wydłuży się czas przejazdu do centrum.
Widoczny jest bowiem brak synchronizacji między inwestycjami transportowymi. Nie ma więc miejsca na analizę priorytetu dla tramwajów czy likwidację wspomnianych „wąskich gardeł” (...).
Doszła jeszcze rezygnacja z programu modelowania ruchu, który miał wspomóc planowanie transportu publicznego, mimo iż jego koszt to raptem promil kwoty przeznaczonej na realizację Planu Transportowego.
Pchamy się na własne życzenie w chaos, który w pełni objawi się po uruchomieniu tramwajów za dwa lata. A biorąc pod uwagę potężne koszty inwestycji już zrealizowanych, albo nie będzie nas stać na przebudowę, albo zmiana rozwiązań nie będzie już możliwa. Transport publiczny musi być budowany z wizją przyszłego jego rozwijania, a nie samoograniczania (...).