Dobra zmiana istnieje - komentuje Adam Willma
Ponad rok temu nowa władza miała okazję zasiedlić gabinety. To dobry czas na wystawianie ocen.
Złych ocen, niestety. I to wcale nie ze względu na dobrą zmianę, ale ze względu na jej brak. Tacy sami „Misiewicze”, taka sama (choć z mniejszą umiejętnością skrywana) arogancja, taki sam gospodarczy zamordyzm, takie samo myślenie o państwie w kategoriach najbliższych wyborów. Raz lepiej, raz gorzej niż poprzednicy. Czasem beznadziejnie głupio (jak w przypadku Trybunału Konstytucyjnego), niekiedy z sunącymi na horyzoncie samotnymi żaglami autentycznie dobrej zmiany (Streżyńska, Gowin). Przede wszystkim jednak - tak samo jak zwykle w kwestii zasadniczej - obłędnego szastania pieniędzmi i zadłużania na potęgę państwa.
O tym, że oszczędność nie będzie znakiem rozpoznawczym tej władzy, wiadomo było od dawna. Już przed 3 laty nie pozostawił wątpliwości w tej kwestii na naszych łamach prof. Jerzy Żyżyński, ekspert gospodarczy PiS. Jednak to, że rząd Beaty Szydło przebije w pierwszym roku (zwykle jest to czas wprowadzania trudnych decyzji) rekordową dotąd rozrzutność Ewy Kopacz, nie przyśniło mi się w najgorszych snach. Prezes Kaczyński na gospodarce się nie zna i nie bardzo ją rozumie. Niestety, wśród najbardziej zaufanych współpracowników nie ma kogoś, kto się na niej zna, a może nie ma kogoś, kto głośno potrafiłby w kwestiach gospodarczych do prezesa przemówić.
Wiem, że rozszarpią mnie koledzy, z którymi dzielę tę rubrykę, ale zamieszanie sejmowe, spory gimnazjalne, a nawet kryzys konstytucyjny uważam za chwilową perturbację. Polska planeta nie wyskoczy ze swojego toru. Ale gigantyczny dług będzie odbierał jej tlen. Po raz pierwszy od pokoleń rodzice szykują młodym przyszłość gorszą niż ta, w której sami żyją.
Piszę o tym w kontekście informacji o pierwszej od dwóch dekad nadwyżce budżetowej. Witajcie w kraju dobrej zmiany. W Czechach. Ale gdzież tam pepikowi do polskiego husarza i jego długiej jak kopia linii kredytowej.