Dobre życie? Jest jak kromka chleba. Trzeba sobie na nią zapracować [ZDJĘCIA, WIDEO]
Dom Pokora w Zabrzu, Pawliczka 16 - ten adres i Kazimierza Speczyka, od 20 z górą lat trzeźwego alkoholika, znają wszyscy, z którymi życie nie obchodziło się łagodnie, ale chcą się wziąć z losem za bary. Spółdzielnia Socjalna Usług Różnych „Skuteczni”, którą założył, to więcej niż tylko szansa na pracę.
Jak zdefiniować szczęście, pomyślność, których życzymy sobie przy świątecznym stole? W zabrzańskim Domu „Pokora” przy Pawliczka nie usłyszycie wielkich słów. Widzieli i przeżyli tu wiele. I mają swój przepis: praca, normalne życie, własny kąt. I najważniejsze: trzeźwość. Ale gdyby to było takie proste. Wie o tym najlepiej Kazimierz Speczyk, alkoholik.- Przeszłości nie zmienisz, nie ma co rozpamiętywać. Najważniejsze, żeby patrzeć do przodu.
Na delegacji w Toszku
Kazimierza Speczyka (przedstawia się niezmiennie: Kazimierz alkoholik) spotykamy na podwórku w sąsiedztwie Domu Pokora. W Zabrzu to człowiek-legenda. Akurat dwóch pracowników założonej przez niego spółdzielni socjalnej przygotowuje grunt pod ustawienie wiaty (dziś już stoi). Odmierzają wspólnie, Kazimierz przestrzega: najważniejszy jest rant, tu musisz zacząć - pokazuje.
Z wykształcenia jest magistrem inżynierem, lata przepracował na kopalni, był nadsztygarem. Miał dobre, trzeźwe i pracowite życie. Nie, nie urodził się alkoholikiem - mama nie piła w ogóle, a ojciec okazjonalnie. On jednak z czasem zaczął.
Dwa małżeństwa, szmat życia utopiony w alkoholu. W Zabrzu (i nie tylko) znają go wszyscy, którym wódka , ale i bieda dały się we znaki, pokrzyżowały i zniszczyły życiowe plany. Speczyk sam jest jednak przykładem, że nigdy nie jest za późno, by zmienić swoje życie.
- W Maciejowie jo był jedyny, co na krechę u nos w sklepie nie broł - opowiada Speczyk. - Wszystko, co z paketów z Niemiec przyszło, co matka w domu miała - kryształy i co tam jeszcze - szło na wódkę. A kompani też swoje z domu wynosili - mówi Speczyk. Było mu wszystko jedno, ż ludzie do kościoła w niedzielę szli, a on „po czterech”, bo na nogach się nie mógł utrzymać. Do dna dobijał kilka razy. Wreszcie było już tak, że za pomocą węża od pralki... wzywał pogotowie, by go zabrało do Toszka. Pierwszy raz znalazł się w Toszku w Wielki Piątek.
- Wypuścili mnie, to zapiłem już czwartego dnia. Kolejny raz Bóg mnie tam na delegację posłał znów w piątek, to było 27 listopada 1992 roku. 91 dni tam byłem. Od tego czasu nie piję - mówi Speczyk. Jest bardzo wierzący.
Dzięki jego zaangażowaniu działa w Zabrzu Klub Abstynenta „Nowe życie”z kilkoma punktami dzielnicowymi i kilkunastoma grupami AA. I wciąż stara się „odczarować” myślenie i postrzeganie nałogu. Jak podkreśla - wszystkie działania i nowe pomysły udaje się zrealizować, bo bardzo zaangażowane w pomoc jest miasto.
W 2000 roku założył stowarzyszenie „Żyj i daj żyć”. Chciał pomagać trzeźwiejącym alkoholikom w powrocie do życia w społeczeństwie. Na własnym przykładzie wiedział, że to droga przez mękę.
Powstały, finansowane z miejskiej kasy, punkty „Kromka chleba” (dziś są takie dwa). Speczyk szedł dalej: wiedział, że ludzie, gdy tracą wszystko przez picie, potrzebują wychodząc z nałogu kąta dla siebie, ale i pracy. A tej trzeba ich często od nowa nauczyć.
- Nie ma co udawać. Wraz z pracą, przywraca się ludzka godność, wiara w siebie - mówi z przekonaniem.
Kiedy zaczynał na Pawliczka, wiele osób po prostu pukało się w czoło. Stary budynek odremontowali od podstaw, pomogło miasto, które miało ten obiekt w tzw. samoistnym posiadaniu.
- Kiedy tu weszliśmy, to była rudera. Od piwnic po dach wszystko tu teraz jest zrobione. Od lat szukamy spadkobiercy właściciela tego budynku, chcemy wreszcie uregulować jego stan prawny. Wiemy, że spadkobiercy rodziny Gabler przebywać w Niemczech. Może ktoś się do nas zgłosi za pośrednictwem DZ? - zastanawia się Speczyk.
W świetlicy, na parterze, działa finansowany przez Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie w Zabrzu punkt „Kromka chleba”. Do tego stołu kilkadziesiąt osób każdego dnia przychodzi po symboliczną kromkę chleba - siadają przy wspólnym stole, dostają kanapki, ciepły napój. Warunek, jak we wszystkich punktach - ten sam: trzeźwość. Rocznie z rąk pracujących tu i wolontariuszek wychodzi nawet 120 tysięcy porcji. Jedną z nich jest Teresa Dziadak - elegancki rudzielec z wypielęgnowanymi paznokciami. Prawie zawsze - na wysokim obcasie.
Przez lata pracowała w gastronomii, różnie jej się w życiu układało - od 2004 roku jest wolontariuszką w stowarzyszeniu.- Teresa umie wszystko w kuchni zrobić - chwali Speczyk. - To przez jej ręce przechodzą te kromki chleba, co je tu u nas ludzie dostają.
Siedzimy przy stole w świetlicy. Choinka, w kapliczce w głębi kaflowanej ściany - dwie figury Św. Anny (prezent od Kuschego). Po przeciwnej stronie motto: „Boże użycz mi pogody ducha, abym się godził z tym, czego zmienić nie mogę, odwagi, abym zmieniał to, co mogę, mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego”.
Własny kąt z gupikami
W Domu Pokory nie ma tabu - wszyscy doskonale wiedzą, że trzeźwość to sztuka- upadków i podnoszenia się. I praktycznie zmierzył się z tym wyzwaniem niemal każdy, albo ktoś w bliskim otoczeniu.
Wie o tym Heniek Świerkot, który wpadł się ogrzać przy herbacie i za chwilę rusza do pracy na podwórzu. Przez alkohol stracił mieszkanie, 10 lat mieszkał w noclegowni św. Brata Alberta (za dobre sprawowanie trafił pod opiekę Kazimierza Speczyka - i sprawdził się). I, dziś, kiedy już ma już swoje malutkie mieszkanko, paradoksalnie, cierpi, kiedy nie ma ludzi wokoło niego.
- Musi być zawsze posprzątane, przecież jakby jakaś fajna kobieta do mnie zajrzała?- uśmiecha się filturernie pan Heniek. Jego dumą jest akwarium. - Takie zwykłe rybki tam mam, gupiki, pawie oczka, ale to cieszy.
Są jednak i tacy, którzy są jeszcze wpół drogi do odzyskania siebie. Wspinamy się po schodach, zaproszeni, żeby zajrzeć, jak mieszkają w „Domu Pokory”. Renata, zadbana blondynka, zajmuje pokój na pierwszym piętrze. W ramach realizowanego tu dwuletniego programu, zajmuje jeden z dwunastu pokoi. Jego uczestnicy mieszkają tu i jednocześnie - pracują na rzecz stowarzyszenia. Mogą to być zarówno ubodzy i bezdomni, jak i uzależnieni, ale także - tacy, którym życie wymknęło się z rąk.
Niewielki, schludny, z podstawowym wyposażeniem i osobistymi rzeczami, które ocieplają wnętrze. Szafa, pojedyńcze łóżko, stolik z dwoma krzesłami. Lśni i pachnie. Renata przez cały rok, w ramach programu realizowanego w tym domu, zajmowała się jego czystością, pomagała także w kuchni.
A największe marzenie? Renata nie zastanawia się: - Chciałabym się obudzić i poczuć, że nie jestem zależna od nałogu, że już nic mi nie grozi - mówi. A ten mocno pokomplikował jej życie - straciła normalny dom, pracę w sklepie. Teraz walczy o każdy, trzeźwy dzień. Ma dwójkę dorosłych dzieci.
- We wrześniu urodził się wnuczek, Jakub - wilgotnieją jej oczy. Z rodziną nie ma spcjalnie kontaktu, alkohol mocno nadwerężył wiezi. Na razie pani Renata nawet nie marzy, by bliscy jej przebaczyli.
-Ale tu masz zawsze rodzinę, wiesz o tym!- wtrąca się Kazimierz Speczik.
Dla wielu osób taka praca, choćby jako pomocnika - jest trampoliną do normalnego życia.
- Bo praca przywraca człowiekowi jego godność - mówi Kazimierz. - Jedni sobie przypominają swój fach, przez lata nie wykonywany, inni się uczą. Ale nieraz my tej pracy musimy najpierw od nowa ludzi uczyć. Tego, że trzeba wstać, ogarnąć się punktualnie iść do roboty.
Oczkiem w głowie Speczyka jest Spółdzielnia Socjalna Usług Różnych „Skuteczni” - tutaj nikt pracy się nie boi. Tworzą ją (prócz pana Kazimierza jako prezesa i członków zarządu, pracujących w terenie fachowców) różni ludzie - długotrwale bezrobotni, uzależnieni, bezdomni - wszyscy, którzy pojawiają się w jej szeregach, są fachowcami.
Na przestrzeni lat, od kiedy działa, od 2004 roku, udało się wyremontować ponad 60 mieszkań, spółdzielnia wykonuje także prace porządkowe na zlecenie np. wspólnot mieszkaniowych i miasta.
- Mamy tutaj doborową ekipę - przekonuje członek zarządu, Wojciech. - Naszych fachowców, których nie powstydziłaby się żadna firma. Jednak wciąż musimy walczyć ze stereotypem - że jak remont robią alkoholicy, to pewnie będzie na pół gwizdka. Tymczasem nasi są podwójnie zaangażowani.
W spółdzielni nie ukrywają jednak, że nie zawsze jest kolorowo. Zdarza się bowiem, że przychodzące do pomocy osoby (bo najpierw jest zawsze okres próby) nastręczają również problemów: nie przychodzą na umówioną robotę, albo zjawiają się nietrzeźwe. Jest i tak, że „wystawiają” miejsce remontu złodziejom. Kto zapije, z miejsca jest kierowany na leczenie.
- Zasada jest taka, że w spółdzielni musi być pięć osób bezrobotnych, ale wiecie, jak to trudno utrzymać? Ludzie się wykruszają, bo im tam kto 100 zł więcej obieca, a przecież w budowlance zwykle robota jest od wiosny do jesieni.
Każdą robotę bierzemy - mówi Speczyk. - Sprzątanie to jest nie lada wyzwanie. Często okazuje się, że dopiero po remoncie domu ludzie uświadamiają sobie, że mają pełne strychy i piwnice, wypchane po sufit. Czasem po 115 schodów jest do pokonania, a klatki schodowe wyremontowane, trzeba się jak z jajkiem obchodzić.
Jedziemy do Mikulczyc, gdzie część ekipy właśnie remontuje. Małe mieszkanko w wielorodzinnym budynku, jakich w tej dzielnicy wiele. Wspinamy się na ostatnie piętro. Tu zamieszka samotna mama z dwójką dzieci, spółdzielnia „Skuteczni” dostała z miasta zlecenie na remont.Od podstaw. Okna były wymienione, na ścianach już położyli gładzie. Mniejszy pokój, w seledynie - gotowy.
Zdarzają się i historie mrożące krew w żyłach. Niedawno porządkowali mieszkanie, w którym mieszkał wraz z matką staruszką, skierowaną do domu pomocy społecznej, narkoman. Pan Achim, choć w grubych, roboczych butach, nadepnął na igłę od strzykawki. Ukłuła go. - Strach był, trzy razy miałem badania robione, ale na szczęście, wszystko jest w porządku. W zarządzie spółdzielni psioczą na obowiązujące przepisy: Widzimy, że człowiek wraca na normalne tory, ma już trochę swoich pieniędzy, a jeszcze się dobrze nie odbije, już mu komornik na koncie siada - mówią nam. - Przecież każdy wie, długi trzeba spłacić, wywiązywać się z alimentów, ale to nie jest dobrze rozwiązane.
Speczyk zabiega, by rozwijać usługi. Na razie nie wypalił catering, ale za to „Skuteczni” mają teraz zlecenie także na stróżowanie i ochronę mienia w pobliskiej przychodni.