Dobro - dziejowanie
Nie tyle skandale, co ich krycie jakoś dziwnie związane jest z dużymi pieniędzmi. Nie tylko w Kościele. Wszędzie tam, gdzie sądy nie są niezależne. A jak kiedyś sądził król (czyli władza wykonawcza), a sądy tylko mu w tym pomagały, tak teraz sądy biskupie pomagają biskupowi (czyli władzy wykonawczej).
Trudno się sądzi własnego dobrodzieja lub dobrodzieja kolegów. Zwłaszcza gdy jesteśmy uzależnieni od jego darowizn lub wpływów. McCarrick dostarczał do Watykanu ogromne pieniądze z USA, Degollado od legionistów Chrystusa, a Dymer do kurii szczecińskiej. Więcej niż pieniądze liczyły się ich znajomości. Dlatego byli kryci i awansowani?
"Dobrodziejstwem" uzależnia się obdarowanych, zwłaszcza gdy jest ono uznaniowe, a nie zależne od konkursów o jasnych kryteriach. Tak się dzieje w polityce, w Kościele, w rodzinach zależnych od „dobrych wujków”, ale i w mediach żyjących z dotacji i reklam, gdzie trudno wtedy „śledzić” interesy tych, którzy dają owe dotacje i reklamy.
Nie tyle skandale, co ich krycie związane jest z dużymi pieniędzmi. Nie tylko w Kościele - wszędzie, gdzie sądy nie są niezależne
Jednak publikowanie informacji kosztuje. Co zatem? Wpłaty od odbiorców (czyli patronów) dla dziennikarzy zdają się umacniać ich niezależność. Tu jest miejsce na nasz wpływ. Przejrzystość finansowa pomaga, również wolny rynek, czyli konkurencja. To media mediom muszą patrzeć na ręce. I nie chodzi tylko o wzajemne ocenianie "polityk redakcyjnych" i solidności warsztatu (czyli wyłapywanie kłamstw). Też powinny śledzić tych, którzy łożą na "tamtych", których „tamci" nie mogą o nic oskarżyć, bo są od nich zależni. Tu chodzi o śledzenie reklamodawców, ale i różnych instytucji dysponujących (też pośrednio) funduszami na media. Kto płaci, powinien być szczególnie podejrzany. Bo zbyt wielu próbuje sobie "kupić" nietykalność.
Nie jest to atak na bogatych, bo zaradnych. Mamy przykłady filantropów nie afiszujących się z dobroczynnością. A jeśli ich akcje charytatywne potrzebują zasięgu medialnego, to twarzą takich kampanii są potrzebujący, a nie darczyńcy. Jednak zbyt często okazuje się, że "datki" mają być elementem wykreowanego wizerunku, za którym kryje się zupełnie inne życie, jak np. w posiadłości Michaela Jacksona.
Bogactwo i wizerunek - są narzędziem biznesowym. Ale jak dobrodziej uzależnia od siebie (a nic tak nie uzależnia jak "łatwe" pieniądze), to i skłania do dbałości o jego wizerunek. Stąd: krycie, zmuszanie do milczenia, nieizolowanie i narażanie na nowe ofiary, utrwalanie patologii.
Lekarstwo? Oprócz przejrzystości kryteriów "dobroczynienia" potrzeba chyba jeszcze pewnej kultury skromności ("Kiedy więc dajesz jałmużnę, nie trąb przed sobą…"). Inaczej "dobrodziejowanie" rodzi uzasadnione podejrzenie.