Doktor B. wykorzystała 1.624 pacjentów
Ewa B. to lekarz nefrolog, czyli specjalista od nerek. Swój gabinet prowadziła w jednym z bloków na gorzowskim osiedlu Piaski. Jak tłumaczyła później śledczym, „interes” się nie bilansował i rzekomo musiała do niego dokładać. Zaczęła więc leczyć na potęgę, problem w tym, że tylko „na papierze”. I faktycznie w kwitach dla NFZ wszystko wyglądało jak należy.
Skąd lekarka miała dane osób, które rzekomo leczyła? Ewa B. była orzecznikiem w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych i to stamtąd miała pełne informacje o swoich „pacjentach”.
Lekarka naciągnęła NFZ na 271 tys. 962 zł. Proceder trwał siedem lat.
Jeden z pacjentów miał być u lekarki cztery razy. Raz po poradę kompleksową, drugim razem po poradę specjalistyczną. Później dwa razy na badaniach. Za cztery wizyty na przestrzeni kilku miesięcy doktor skasowała za człowieka 207 zł.
Inny pacjent niby odwiedził doktor Ewę B. dwa razy i dzięki niemu mogła dostać z NFZ 119 zł. Kolejny pacjent dał zarobić 87,40 zł. Jeszcze inny - 199,60 zł. I tak ziarnko do ziarnka, jak udało się ustalić funduszowi w trakcie kontroli, lekarka naciągnęła go na 271 tys. 962 zł. Proceder trwał siedem lat.
Sprawa wyszła na jaw za sprawą dwóch pacjentów. Mieli oni dostęp do Zintegrowanego Informatora Pacjenta. To internetowa baza danych, w której są informacje o wszystkich naszych wizytach u lekarzy czy w szpitalach. Każdy może mieć do niej wgląd, musi się tylko zgłosić do NFZ po indywidualne hasło dostępu.
Więcej przeczytasz w sobotę, 28 stycznia, w papierowym wydaniu "GL" oraz w wydaniu plus.gazetalubuska.pl