Dominika Kasieczko: Góralka z Zakopanego, która nie może żyć bez latania
Jest zdecydowana, odważna i energiczna. Potrafi przekraczać swoje granice - i fizyczne, i psychiczne. Dominika Kasieczko z Zakopanego reprezentowała Polskę na prestiżowych zawodach paralotniarskich Red Bull X-Alps 2019.
Na początku idzie się na tak zwane startowisko. Może to być polana, ważne, by wziąć rozbieg. Gdy teren opada - paralotnia zaczyna lecieć. Tworzy się układ latający - płat nośny i podwieszony pod nim ciężar. W tym wszystkim znaczenie ma termika, czyli ciepłe powietrze, które odrywa się z powierzchni ziemi i wędruje do góry. Można też wystartować z pomocą wyciągarki linowej. Podczepiamy hol, lina zwija się na bęben, a gdy paralotnia idzie do góry, wyczep się uwalnia i można lecieć. Tak - w skrócie - rozpoczyna się przygoda z paralotniarstwem.
Jedyna taka
Dominika Kasieczko od 12 lat jest pilotką paralotniową. Zaczynała, startując w zawodach skialpinistycznych, w tym w Mistrzostwach Polski, Pucharze Polski i Europy Środkowej.
W 2017 roku została Paralotniową Mistrzynią Polski. Jest też pierwszą kobietą, która reprezentowała Polskę w jednym z najtrudniejszych rajdów przygodowych Red Bull X-Alps 2019. Znalazła się w prestiżowym gronie 32 pilotów i pilotek paralotni na świecie, którzy podjęli się przemierzenia Alp od Salzburga po Monako tylko na paralotni i własnych nogach.
To było jej marzenie.
- Po tym występie pozostał mi niedosyt. Spełnienie marzenia to najgorsze, co się może zdarzyć, bo potem nie wiadomo, co dalej. W moim przypadku wiadomo - trzeba poprawić wynik. Zajęłam 31 miejsce na 32 teamy. To wynik znacznie poniżej moich możliwości. Popełniłam z pozoru drobne błędy, głównie w locie. Miałam niesprzyjające warunki, bo przyszły chmury i zasłoniły słońce. Nie było termiki, musiałam gdzieś wylądować i podejść, straciłam cenny czas. Dziś wiem, że muszę popracować nad strategią. Nie wystarczy być dobrze przygotowaną, dobrze biegać i dobrze latać, trzeba jeszcze znieść presję - dodaje.
O co w tym chodzi
Rajd Red Bull X-Alps uchodzi za najbardziej wymagający wyścig paralotniowy na świecie. Piloci i pilotki mają do pokonania ponad 1100 km, a trasa jest tak zaplanowana, by obowiązkowo znaleźć się w specjalnych, trudno dostępnych punktach zwrotnych jak np. Eiger czy Mont Blanc. Na pokonanie trasy zawodnicy mają 12 dni. Dodatkowej adrenaliny dodaje fakt, że z wyścigu co dwa dni odpada osoba, która jest na końcu stawki.
Odrywając się od ziemi, zostawiam tu codzienność. Nie mogę żyć bez latania
- Przygotowania do zawodów zajmują kilka miesięcy - mówi Dominika. To determinuje styl życia, startowi trzeba podporządkować wszystkie treningi. W tym morderczym wyścigu bardzo ważny jest team spirit - zgrana współpraca całego zespołu.
Uczestnicy mierzą się z czasem, trudnościami terenu, siłami natury, z nieprzewidywalną pogodą, ale przede wszystkim z własnym zmęczeniem i słabością. Muszą wykazać się żelazną kondycją, strategicznym rozplanowaniem wyścigu, umiejętnościami nawigowania, orientacji. Dominika dość boleśnie przekonała się, że Red Bull X-Alps to nie przelewki.
- Moje przygotowanie fizyczne było dobre. Zabrakło koordynacji w naszym teamie i mojego opanowania w trudnych warunkach. Presja tych zawodów mnie zgniotła. Traktuję to jednak jako lekcję na przyszłość.
Pogodzić się z porażką
Dominika już dziś myśli o ponownym występie w 2021 roku. Mówi, że nie chce zapisać się w historii jako przedostatni zawodnik z Polski, nie chce też zostawić plamy na honorze kobiet. Czuje, że ma w Alpach coś niedokończonego.
Jest twarda, jak na góralkę przystało. Zawody hike&fly NOVA BordAirRace w czerwcu tego roku w Aschau im Chiemgau, gdzie zajęła 2. miejsce w kategorii ogólnej (na 82 startujących pilotów), tylko rozbudziły jej apetyt.
- Bardzo dobrze poleciałam. Tuż przed startem sprawdziłam prognozy i miałam pewien pomysł. To zadziałało. Rozciągnęłam trasę na piechotę. Szłam do pierwszej w nocy. W tym wyścigu odbyłam dwa dość długie loty: na 80 i 100 kilometrów.
Dominika zapytana o zmęczenie, odpowiada, że bardziej ją męczy zwyczajne, codzienne życie. Nie potrafi się odnaleźć bez latania. Kiedy wyznacza sobie cel, wtedy wie, że powinna skupić się tylko na jego realizacji. Tym razem się nie udało. Co było najtrudniejsze?
- Zaakceptowanie tego, że to już koniec, że odpadliśmy. Musiałam coś zrobić i szłam do ostatniego punktu, do ostatniej minuty wyścigu, aby osiągnąć czwarty punkt zwrotny - Kronplatz. Nie potrafiłam poradzić sobie z emocjami. Więc szłam, chociaż wiadomo było, że mogę nie zdążyć. To pozwoliło trochę odciąć się od tych emocji - mówi Dominika Kasieczko.
Upór i wola walki
Dominika pochodzi z Zakopanego. Zanim zaczęła latać na paralotni, każdą wolną chwilę spędzała w górach - wędrując lub uprawiając skialpinizm.
- Mój tata przypadkiem spotkał się z instruktorem paralotniarstwa, zapisał mnie na kurs. Po pięciu latach zaczęłam brać udział w zawodach.
Dominika wspomina swój gorszy czas z 2015 roku. Była wtedy w Kolumbii. Chciała wykorzystać każdą godzinę w powietrzu, ale nie opuszczał jej strach, było bardzo turbulentnie, latała trochę na siłę. Co sprawiło, że przezwyciężyła kryzys?
- Upór. Wola walki. Motywacja. Niezgoda na taki stan rzeczy. I dalsze latanie.
Wiele godzin w powietrzu.
Stado krów i traktor
Leonardowi da Vinci przypisuje się słowa: „Kto choć raz zasmakuje latania, wciąż będzie spoglądał w niebo”. Dla Dominiki latanie na paralotni jest fascynujące. Oznacza bliskość z naturą, możliwość zostawienia tego, co ziemskie i przebywania w nieznanym żywiole. Lot oznacza przygodę z nieznanym. Każdy jest inny, a to jest pozytywnie uzależniające.
- Latamy tylko dzięki sile termiki, niemal jak ptaki. To coś magicznego - mówi Dominika. - Paralotniarstwo czyści głowę, dla mnie to rodzaj medytacji. Przebywania samej z sobą. Lecąc, nie mogę nie podjąć jakiejś decyzji, nie mogę nie działać.
Lot na paralotni bywa bardzo długi. Dominika ostatnio pobiła rekord - leciała 230 km, lot trwał 9 godzin bez przerwy! O czym się myśli na górze? Zawodniczka twierdzi, że tam wcale nie jest nudno, cały czas coś się dzieje. Bywa, że mocno kołysze. Trzeba więc pracować rękami, wybierać ruchy, zapobiegać deformacjom skrzydła. To się nazywa aktywny pilotaż. Paralotniarz musi obserwować otoczenie, kontrolować, gdzie tworzą się chmury, a gdzie się rozpadają. Podobno świetnym wyzwalaczem termiki jest… stado krów lub traktor.
- W górze jest mnóstwo do ogarnięcia - stwierdza Dominika. - Dlatego najlepiej nie myśleć o niczym.
Tym bardziej że w razie problemów z paralotni nie można się katapultować. Jest za to spadochron zapasowy. Zawodniczka mówi, że na szczęście nigdy nie była w sytuacji, w której musiałaby go użyć. Raz tylko, gdy zderzyła się z innym pilotem, ponieważ oboje popełnili ten sam błąd - wlecieli w chmurę - wtedy „patrzyła już za klamką” od spadochronu. Na szczęście obojgu udało się wyplątać i bezpiecznie kontynuować lot.
Wybieram latanie
Dominika jest dzielna i odważna. To prawdziwy wojownik, który zmaga się z tym, co przynosi każdy nowy dzień. Ale strachu się nie wstydzi.
- On chroni przed nieobliczalnymi decyzjami - mówi. - Boję się trudnych warunków, w których sobie nie poradzę: silnego wiatru, latania w turbulencjach. Odstrasza mnie też perspektywa lądowania w wąskich i głębokich dolinkach przy silnym wietrze dolinowym. Staram się latać rozważnie.
Zapytana o paralotniarskie marzenia, odpowiada:
- Kiedyś bym powiedziała, że chciałabym żyć z mojej pasji , nie robić nic innego. Albo że chciałabym zrobić rekordowy przelot w Brazylii. Dziś moim największym marzeniem jest to, by poznać całe Alpy. No i odczuwam takie ciśnienie, że rodzinę trzeba by założyć, bo robi się późno. Muszę coś wybrać.
Jaki będzie wybór?
- Pewnie latanie, bo to dla mnie oswojone terytorium.