Dominikanin o. Roman Bielecki: Stwierdzenie, że w Polsce ponad 90 proc. to osoby wierzące, straciło rację bytu. Teraz musimy się wstydzić
- Gdyby nie filmy braci Sekielskich i „Don Stanislao” Marcina Gutowskiego nadal tkwilibyśmy w zimowym śnie, w przekonaniu że wszystko jest pod kontrolą i nic się nie stało. To działania mediów doprowadziły do reakcji – mówi dominikanin, o. Roman Bielecki.
Był ojciec dobry z matematyki?
Przeciętny. Zakończyłem edukację z czwórką. To był szczyt moich umiejętności, mimo że byłem w klasie matematyczno-fizycznej.
Pytam, bo według raportu KAI, blisko 92 proc. Polaków w 2019 r. uważało się za katolików, ale tylko 37 proc. z nich uczęszczało na msze. Liczby kłamią czy pozostali wierni mylą drogę do kościoła?
To tylko pokazuje, że przerzucanie się danymi o tym, że w Polsce ponad 90 proc. to osoby wierzące, straciło rację bytu. Takie myślenie przez długi czas nas uspokajało i usypiało. Sprawiło, że przekaz wiary stał się przekazem kulturowym, a wiara dla wielu przestała mieć przełożenie na konkretne życiowe wybory. Myślę też, że te liczby to dość bolesne lądowanie Kościoła w rzeczywistości trwającej pandemii i ograniczeń z nią związanych. Chociażby tych dotyczących obowiązku uczestnictwa we mszy świętej, utrudnień w spowiedzi, organizacji ślubów, pierwszych komunii, pogrzebów czy kolędy. Nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć czy te pięćdziesiąt pięć procent wierzących niepraktykujących to są rzeczywiście niewierzący czy wierzący w Boga, ale poza Kościołem.
Dlaczego?
Przypuszczam, że dzieje się tak, bo Kościół kojarzy im się z zaangażowaniem politycznym, hipokryzją i domaganiem się szczególnego traktowania z tytułu noszenia koloratki lub habitu.
To się chyba nazywa klerykalizmem?
Tak. Jest to zjawisko chorobowe, które dotyka wspólnotę wierzących, zarówno księży jak i wiernych. Chodzi o myślenie, które streszcza się w zdaniu: Skoro ktoś jest księdzem, to z definicji jest mądrzejszy, świętszy i ma mniejsze grzechy. Takie myślenie jest zabójcze dla wszystkich. Bo powoduje, że ksiądz oddziela się od ludzi, a ludzie traktują go jak niepokalanie poczętego. Tworzy się sztuczny podział na „my” i „wy”. My po jednej stronie ołtarza zajmujący się sprawami świętymi i wy po drugiej, zanurzeni wciąż jeszcze w codzienności. Stąd się biorą na przykład piękne kazania ponad głowami słuchających bez elementarnego zrozumienia życia.
Może tego mają dość młodzi, którzy dokonują apostazji i nie przejmują się sferą duchowości?
Ten ruch jest związany z odbiorem zewnętrznym Kościoła. Patrząc na wyniki badań nastolatkowie nie chcą być w Kościele, który ukrywa skandale seksualne i chroni ich sprawców. Zdaję sobie sprawę, że to jest uproszczenie, bo w Polsce mamy 33 tys. księży i nie wszyscy są pedofilami i nie wszyscy angażują się w politykę.
Problemem jest co innego. Żyjemy dziś w rzeczywistości zobojętnienia religijnego. Dopóki jest tak, że ludzie wychodzą na ulice i krzyczą, że nie podoba im się nauczanie Kościoła, to paradoksalnie jest to dowód, że on jest obecny w ich życiu. Natomiast ja spotykam coraz częściej dwudziestolatków, dla których to nie ma kompletnie znaczenia, są obojętni. To efekt słabego przekazu wiary, braku wzorców i myślenia, że Ewangelia jest nieżyciowa.
Abp Stanisław Gądecki stwierdził, że apostazje są wynikiem tego, że młodzi dali się zwieść.
Podzieliłbym apostazję na dwie rzeczywistości. Jedna, nazwijmy ją administracyjna, która polega na urzędowym odcięciu się od instytucji, i druga, która jest efektem rewolucji społecznej. Obojętność, o której mówię jest de facto apostazją. Ktoś nie chce mieć nic wspólnego z Kościołem, to go w nim nie ma. Kropka. Nie potrzebuje do tego papierów.
Myślę, że wiele osób nie do końca zdaje sobie sprawę z konsekwencji apostazji urzędowej. Katechizm Kościoła katolickiego definiuje taki gest jako wyrzeczenie się wiary w Boga. I stąd się biorą później kłopoty. Bo ktoś dokonał apostazji i nagle się orientuje, że nie może zostać rodzicem chrzestnym.
Niestety, apostazja, tak jak większość spraw w naszym kraju, stała się kwestią deklaracji politycznej, Dokonując tego aktu chodzi o opowiedzenie się po jednej ze stron sporu politycznego. I to jest krzywdzące, bo na naszej dominikańskiej mszy o dwudziestej pierwszej w niedzielę jest mnóstwo osób z każdej opcji politycznej. Upraszczające jest myślenie, że jeśli ktoś jest katolikiem, to głosuje na PiS. Takie skrótowe myślenie wynika z braku jasnej reakcji ze strony hierarchów i powiedzenia, że nie zgadzamy się na instrumentalne traktowanie Kościoła. Z braku tych reakcji biorą się potem listy zwykłych i niezwykłych księży, którzy własnymi siłami próbują porządkować rzeczywistość wiary z powodu braku wsparcia pasterzy.
Należałoby ich wymienić?
Jeśli ktoś myśli, że jak zmienimy biskupów to od razu będzie lepiej, to jest w grubym błędzie. A z drugiej strony są takie sprawy, w których wierni mają prawo domagać się reakcji z ich strony. Weźmy chociaż kwestie sporu, który wielu rozgrzewa do czerwoności odnośnie przyjmowania komunii świętej na dłoń czy do ust. Albo ucięcia internetowych fantazji o trwającym sądzie nad światem w postaci pandemii. To są działania, które żyją własnym życiem w internecie i w wielu sercach wywołują zamęt.
Brak reakcji jest wynikiem różnicy pokoleniowej i tego, że biskupi nie doceniają roli internetu?
Mamy ponad stu biskupów, a codzienne msze abp. Grzegorza Rysia z Łodzi są wyjątkiem. Raptem kilku z nich sprawnie porusza się w tej rzeczywistości. Ciągle pokutuje myślenie, że internet jest rzeczywistością zewnętrzną, a to nie prawda, my w nim siedzimy po uszy. Używanie tradycyjnych metod przekazu wiary dziś nie wystarcza. Średnia wieku w episkopacie to 60 lat. To wiele tłumaczy. Nie jest to pokolenie TikToka i Tindera.
Media, ujawniając kościelne skandale, atakują Kościół?
Gdyby nie filmy braci Sekielskich i „Don Stanislao” Marcina Gutowskiego nadal tkwilibyśmy w zimowym śnie, w przekonaniu że wszystko jest pod kontrolą i nic się nie stało. To działania mediów doprowadziły do reakcji. Nasi bracia z klasztoru we Wrocławiu wydali dwa tygodnie temu komunikat o jednym z naszych współbraci, który wiele lat temu tworzył mechanizm parasekty w duszpasterstwie akademickim. Powstała Fundacja św. Józefa której celem jest pomoc i wsparcie dla osób wykorzystywanych seksualnie w dzieciństwie lub młodości we wspólnocie Kościoła. Mamy inicjatywę „Zranieni w Kościele” – ogólnopolski telefon wsparcia, który tworzą świeccy katolicy, pragnący pomóc osobom skrzywdzonym przez ludzi Kościoła. To wszystko w przekonaniu, że dopóki nie rozliczymy się z przeszłości, nie będziemy wiarygodni. Okazuje się, że skoro sami nie podjęliśmy działań oczyszczających, robią to za nas dziennikarze, wykazując się elementarną ludzką przyzwoitością.
Kościołowi jej zabrakło?
Jak widać tak.
Kto ma reagować? Świeccy czy duchowieństwo?
Kościół jest rzeczywistością wspólną, nie tylko księży. Cieszę się, że w ostatnich latach coraz lepiej to rozumiemy i reagujemy, gdy ktoś widzi podejrzane zachowania ze strony księdza.
Czuje ojciec wstyd za to, co się dzieje w Kościele?
Tak, bo to jest mój Kościół. I dlatego mnie to również dotyka. A każdy jeden przypadek jest straszny. Bo tyle mówimy o miłości, miłosierdziu, prawdzie, nawróceniu i oczyszczeniu, a okazuje się, że życie rozmija się z tymi słowami, co więcej, jest ukrywane. To jest kompromitacja.
Cierpi na tym cały Kościół.
Fajnie już było. Mieliśmy miliony na mszach papieskich, a teraz musimy się wstydzić za naszych braci. Ludzie mają prawo domagać się jasnych procedur. Całe lata słyszeli, że jakoś to zostanie załatwione. Nie zostało. To świadczy o braku wiarygodności, na którą teraz trzeba zapracować, chociażby mówiąc „przepraszam”.
Od kogo powinni je usłyszeć?
Choćby od przełożonych tych księży, którym postawiono zarzuty. Niewielu biskupów ma odwagę powiedzieć „przepraszam” bez żadnego „ale”. Wystarczy powiedzieć: „Przepraszam, jest mi wstyd”. To naprawdę dużo znaczy.
I wiem też, że same słowa nie wystarczą. One są ważne, ale tylko wtedy, gdy idą za nimi konkretne działania. Inaczej to jest przeczekiwanie i mówienie tego, co dobrze wygląda w mediach.
Spotkał się kiedyś ojciec z osobą skrzywdzoną?
Tak.
Udaje się te osoby przekonać, by zgłosiły swoje sprawy w odpowiednich miejscach?
Nie wszystkie. Dla wielu jest to bolesna trauma.
Powstała inicjatywa poparcia dla abp. Andrzeja Dzięgi, czyli biskupa, który dopuścił się zaniedbań w wyjaśnianiu głośnej sprawy ks. Andrzeja Dymera. Pokazuje to pewną polaryzację, nie tylko na linii biskupi-wierni, ale też pomiędzy samymi wiernymi.
Kłopotem jest przyznanie się, że biskup mógł popełnić błąd. I jak rozumiem trzeba udowodnić, że jest to niemożliwe. To dziwne, bo w moim odczuciu przyznanie się do błędu wcale nie znaczy, że ktoś straci autorytet. Zdaję sobie sprawę, że dla wielu osób może to być szokujące, że ktoś, kto jest arcybiskupem, mógł się dopuścić zaniedbań. To jest ludzkie i nie umniejsza świętości Kościoła.
Minęło już kilka miesięcy od decyzji Trybunału Konstytucyjnego odnośnie aborcji. Na jednym z kazań mówił wtedy ojciec o kruchej wspólnocie, którą ktoś wtedy podarł.
Najbardziej poszkodowani są zawsze ci, którzy próbują rozmawiać z każdą ze stron. Jesteśmy prawie pół roku po tym, jak się podarło i niewiele się zmieniło. Od wielu lat widzimy jak rządza nami silne emocje społeczne krojące nasz kraj na kawałki. Kościół wydawał się być miejscem, w którym udaje się spotkać mimo różnic i poglądów, które mamy. A w chwili kiedy został wciągnięty w bieżące interesy i rozgrywki stało się to bardzo trudne. I tu nie chodzi o kwestie ochrony życia, bo to w nauczaniu Kościoła nigdy się nie zmieniło, tylko że do wielu spraw, które nas polaryzują, doszła kolejna podlana politycznym sosem. I my ciągle odmieniamy przez przypadki to, co nas dzieli, a ja ciągle próbuje myśleć ewangelicznie o tym, co nas łączy, w czym się możemy zgodzić i gdzie się możemy spotkać.
Kościół jest dziś zbyt blisko polityki?
To działa w dwie strony. Polityka jest zbyt blisko Kościoła. Przecież nie wszyscy księża są zaangażowani. To raczej aktywność kilku kładzie się cieniem na pozostałych. Kościół jest rozgrywany politycznie. Ale nie jest to efekt ostatnich lat. Mieliśmy Aleksandra Kwaśniewskiego w papamobile, rekolekcje Platformy Obywatelskiej w Łagiewnikach i obecną sytuację PiS-u. Kościół jest wykorzystywany do bieżących działań politycznych, które mają na celu zdobycie elektoratu. Boli mnie krótkowzroczność księży, którzy myślą, że skoro polityk chodzi do Kościoła, to na pewno będzie bronił wartości chrześcijańskich. W momencie, kiedy przyjdzie co do czego, to interes partyjny weźmie górę, a Kościół przestanie być ważny.
Można to zmienić?
Tylko oddolnie. Na poziomie konkretnych parafii. Badania pokazują, że do ludzi najbardziej przemawia autentyczność. To, że ktoś potrafi być ludzki w swoim zachowaniu, mówieniu kazań czy pracy w biurze parafialnym. To jest najbardziej pożądana cecha. Przecież taki jest papież Franciszek. On jest spójny w swoim zachowaniu. Tak żyje, jak mówi. Każdy chciałby pójść z nim na kolację. To jest długa droga dla nas, odbudowywania autorytetu poprzez to jak żyjemy. Skończył się czas, w którym mieliśmy go z automatu. Teraz trzeba dać się zweryfikować, czyli uczciwie i przejrzyście żyć. Nie wystarczy też argumentować z pozycji doktryny – tak, bo tak, tylko słuchać ludzkich doświadczeń i tłumaczyć, co to znaczy żyć Ewangelią.
Roman Bielecki – dominikanin, absolwent prawa KUL oraz teologii PAT,
od 2010 roku redaktor naczelny miesięcznika „W drodze” Ostatnio wydał książkę "Dwa grosze. O Bogu bliskim". Mieszka w Poznaniu gdzie w niedzielę odprawia msze o godzinie 21.00 (www.facebook.com/Msza21.Dominikanie).
-------------------------
Zainteresował Cię ten artykuł? Szukasz więcej tego typu treści? Chcesz przeczytać więcej artykułów z najnowszego wydania Głosu Wielkopolskiego Plus?
Wejdź na: Najnowsze materiały w serwisie Głos Wielkopolski Plus
Znajdziesz w nim artykuły z Poznania i Wielkopolski, a także Polski i świata oraz teksty magazynowe.
Przeczytasz również wywiady z ludźmi polityki, kultury i sportu, felietony oraz reportaże.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień