Donos a proces
Plaga donosicieli potrzebna jest władzy. Niszczy dialog społeczny, ale uwierzytelnia panujących. Jeżeli donoszę władcy, to znaczy że uznaję jego władzę. Nic zatem dziwnego, że rządzący tym bardziej lubią donosicieli, im mniej czują się pewnie w swoim siodle.
Czy jednak nie jest to forma komunikacji społecznej? Przecież dzięki donosom władza wie, co w trawie piszczy. Tylko że donos to jest forma niejawna. „Uprzejmie donoszę…” albo jest niepodpisane, albo jego autor nie jest ujawniany temu, na kogo doniósł. Władza kryje swoich donosicieli, nie tylko dlatego, by się nie bali donosić. Chodzi też o to, by nie dopuszczać do uczciwej polemiki. I tu jest pies pogrzebany.
Kiedyś w czasach inkwizycji co prawda też donoszono, ale to prowadziło do procesu. Te procesy nie zawsze były uczciwe. Stosowano tortury itp. Ale zazwyczaj oskarżony miał okazję do konfrontacji z tym, co mu zarzucano. Jeżeli chodziło o poglądy, które głosił (w imieniu Kościoła lub nie), to mógł ich bronić, mógł się odnieść do zarzutów, często dyskutując z oskarżycielami. Dzisiaj po donosach jest telefon (z KC partii, z kurii lub z innej „góry”), by kogoś uciszyć. Nie ma procesu. Nie ma ścierania się argumentów. Publicznie nie wiadomo, gdzie ktoś „pobłądził”. Trzeba się domyślać. Za to jest zakaz publicznych wypowiedzi, a więc i polemiki z oskarżeniami.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień