Dorosłe dzieci bały się powrotu ojca pedofila. Odetchnęły z ulgą
Zdzisław M. pozostanie w izolacji. Sąd Okręgowy w Poznaniu podjął decyzję o umieszczeniu go w ośrodku w Gostyninie. Tym samym, w którym przebywa Mariusz Trynkiewicz.
W piątek Sąd Okręgowy w Poznaniu uznał Zdzisława M. za osobę stwarzającą zagrożenie w rozumieniu „Ustawy o bestiach”. Pełna nazwa tego aktu prawnego to Ustawa o postępowaniu wobec osób z zaburzeniami psychicznymi stwarzających zagrożenie życia, zdrowia lub wolności seksualnej innych osób. Daje ona możliwość odizolowania od społeczeństwa osób, które mimo odbycia kary nadal są niebezpieczne dla otoczenia. Skorzystał z niej Sąd Okręgowy w Poznaniu na wniosek dyrektora Zakładu Karnego we Wronkach, gdzie karę odbywał Zdzisław M. Sąd postanowił również umieścić mężczyznę w Krajowym Ośrodku Zapobiegania Zachowaniom Dysocjacyjnym w Gostyninie.
Rozprawa toczyła się za zamkniętymi drzwiami. Sąd wyłączył jej jawność. Oprócz składu sędziowskiego w sali rozpraw znalazł się jedynie adwokat z urzędu Zdzisława M., prokurator i oskarżyciel posiłkowy.
– Odetchnęłam – powiedziała najstarsza córka Zdzisława M., gdy dowiedziała się o decyzji sądu. Od sierpnia 2016 roku cała rodzina żyła w strachu. Wtedy to Zdzisław M. miał opuścić Zakład Karny we Wronkach. W gostynińskim ośrodku został umieszczony na wniosek dyrektora więzienia celem zabezpieczenia do czasu rozprawy. Ostateczną decyzję o dalszym losie mężczyzny musiał podjąć sąd.
Zdzisław M. nigdy nie przyznał się do winy. Twierdzi, że został wrobiony przez spisek dyrekcji domu dziecka, do którego trafiły jego dzieci, rodziny adopcyjnej, która przysposobiła jego najmłodsza córkę oraz kilku innych osób, których nazwiska zmieniają się w kolejnych wnioskach. – Do pewnych rzeczy mogę się przyznać, ale nie do gwałtów i molestowania – tłumaczy się Zdzisław M. – Mogłem jechać po pijaku, mogłem nawet wlać czasem córkom, jak coś przeskrobały, ale nie takie rzeczy robić, o które mnie się oskarża.
Zdzisław M. w licznych wnioskach, które przesyłał do prokuratury i sądu próbował przekonać do swojej niewinności. Twierdził, że jego dzieci były gwałcone, ale nie przez niego. – Dlaczego jedna moja córka opuściła dom dziecka z brzuchem, a druga z dzieckiem? – pyta Zdzisław M. – Co to za opieka tam była? Jak one były tam pilnowane?
I wspomina czasy, gdy on sam zajmował się dziećmi. – Jeździłem z nimi po lekarzach, kiedy było trzeba. Czy gdybym był takim potworem, jak ze mnie robią to bym do Warszawy pojechał, żeby ratować córkę? A pojechałem, bo miała wadę serca i tam szukaliśmy pomocy – tłumaczy Zdzisław M.
Na każdy zarzut Zdzisław M. ma przygotowaną odpowiedź i szybko wskazuje winnego.
Gdy jego dzieci trafiły do domu dziecka, dwoje z nich było w dramatycznym stanie. – Mieliśmy sińce i rany na ciele – wspomina Kamila, najstarsza córka Zdzisława M. Dzień przed ojciec nas pobił paskiem. Końcówką paska. Klamrą.
Mimo obdukcji lekarskiej Zdzisław M. twierdzi, że do pobicia nie doszło. – Widziałem, jak policjanci, którzy zabierali moje dzieci je traktowali, jeden z nich wyciągnął nawet broń, straszył moje córki, to oni je pobili – mówił w rozmowie z „Głosem” Zdzisław M.
Gwałty potwierdzone przez badanie lekarskie? Tutaj winni się zmieniają. Raz są to pracownicy domu dziecka, innym razem znajomi byłej żony Zdzisława M. Zeznania dzieci, szczególnie te najbardziej obciążające najmłodszej córki, która została adoptowana. – Nie wie pani jaką presję wywierano na moich dzieciach, jak były zmuszane do zeznań, manipulowane przez psychologów, żeby mnie oskarżyć – nie ma wątpliwości Zdzisław M.
W tłumaczenia Zdzisława M. nie uwierzył ani Sąd Rejonowy, ani potem sądy kolejnych instancji. W piątek Sąd Okręgowy w Poznaniu kierując się opiniami biegłych lekarzy uznał Zdzisława M. za osobę niebezpieczną. W ośrodku w Gostyninie został on umieszczony bez wskazania terminu zakończenia terapii. Jednak zgodnie z „Ustawą o bestiach” przynajmniej raz na sześć miesięcy sąd ustala zasadność dalszego pobytu w KOZZD na podstawie opinii psychiatry i wyników terapii.