Dosi rok
"Do siego roku!" nie do końca znaczy to, co większości się wydaje. W ciemno założyć można, że w etymologicznych badaniach opinii zatriumfowałaby opcja „dosi rok”, czyli w ufnym założeniu rok szczęśliwy, rzekomo wzięty prosto ze staropolszczyzny. Słowa „dosi” nasi przodkowie jednak nie znali - chyba że ktoś miał w rodzinie jakąś Dorotę, zdrobniale nazywaną Dosią - a w spadku zostawili nam jedynie „si rok”. Tłumacząc na język współczesny - ten rok.
Obyś w zdrowiu wytrwał do siego roku, mniej więcej tak dawniej życzono sobie przy wigilii, innymi słowy, co byś sobie krzywdy na mrozie przed nadchodzącym rokiem nie zrobił. Skromnie życzono i na krótkim dystansie, planów długoterminowych nikt nie snuł, co najwyżej takie do pierwszych siewów.
Dziś do siego roku, często błędnie pisane łącznie jako „dosiego”, jest nieodwracalnie przepakowane treścią, bo w owym „dosim roku” już musi być wycieczka na Karaiby, życie jak z żurnala wycięte i pięć tysięcy nowych followersów na instagramie.
Na marginesie, z tymi życzeniami jest trochę tak, jakby przed wizytą w galerii handlowej mówić do kogoś: darzbór!
Wyjściowa prostota „do siego roku” jest jednak na swój sposób urzekająca, zresztą warto zauważyć, że jest najodpowiedniejsza na nowe, co tu kryć - niespokojne czasy. Cieszmy się małymi rzeczami, duże tak szybko odchodzą. To życzenia pochodzące ze świata, w którym współczesne pokolenia już by się nie odnalazły, o czym, miejmy nadzieję, nie będą musiały przekonywać się na własnej skórze. Nawiasem mówiąc, wciąż czekam z tęsknotą na poważne postapokaliptyczne dzieło, w którym o przetrwanie walczą zastępy kulturoznawców, prawników, dziennikarzy i socjologów, próbując bezskutecznie obudzić w sobie umiejętności posiadane przez choćby homo erectusa.
Nawiasem mówiąc, wciąż czekam z tęsknotą na poważne postapokaliptyczne dzieło, w którym o przetrwanie walczą zastępy kulturoznawców, prawników, dziennikarzy i socjologów, próbując bezskutecznie obudzić w sobie umiejętności posiadane przez choćby homo erectusa.
Jeśli jednak są wciąż tacy, którzy nadejście nowego roku traktują mistycznie, jak nieodwołalną cezurę i symboliczne kolejne otwarcie, to może lepiej zejść na ziemię i oszczędzić sobie rozczarowań - według badań nieskuteczne jest 92 procent postanowień noworocznych. Zdrowiej więc jest nie składać sobie samemu żadnych przyrzeczeń (mniej stresu!). Nawet jeśli jednak zaryzykujemy - ryzykując również stabilność budżetu państwa, bo gdybyśmy nagle wszyscy przestali kupować papierosy i alkohol, to brak wpływów z akcyzy spowodowałby zawały i choroby serca w Radzie Ministrów - to zostaje jeszcze całe dziedzictwo starego roku, na które wpływu nie mamy.
Globalnie w 2019 wejdziemy wszak z brexitem, destabilizującą się Unią Europejską, napiętą sytuacją we Francji, bliskowschodnią beczką prochu i tamtejszymi dramatami, chińsko-amerykańską wojną handlową, nieustannie jątrzącą Rosją i wzbudzającymi trwogę raportami klimatycznymi. Lokalnie - z permanentnym konfliktem, perspektywą dwóch wyborów, czyli medialną jatką, oraz nieuchronnymi podwyżkami cen (już te święta zauważalnie trzepnęły was po kieszeni, czyż nie?). Przesilenie wszędzie i w każdej chwili możliwe. O trudnych dziś do zwizualizowania skutkach.
Dlatego do siego roku. Zostało tylko kilka dni, powinniśmy jakoś dociągnąć.