Produkcja stoi, a ludzie nie mają pieniędzy. Inspekcja pracy chce jeszcze w tym tygodniu oddać sprawę Dozametu do prokuratury.
- Proszę nie robić zdjęć! - krzyczy ochroniarz, gdy tylko zbliżam się do bramy wjazdowej na teren Dozametu. Chyba tylko on ma tu co robić. Pracownicy zakładu, choć teoretycznie są w pracy, kręcą się pod bramą. Wszyscy są „w plecy” po kilka tysięcy złotych. I to mimo przedświątecznych przelewów, pierwszych od pół roku.
- Ostatni raz produkowaliśmy 29 stycznia. To było dokładnie w tym dniu, jak wyłączyli prąd. Na początku lutego prezes ogłosił postojowe. Poszliśmy do domów i byliśmy w nich do ubiegłego piątku - opowiada Wojciech Kakała, jeden z pracowników Dozametu. Wczoraj załoga dostała nakaz przyjścia do roboty. - To pewnie po złości, bośmy zrobili trochę szumu. Kazali nam przyjść bez podania jakichkolwiek zadań. Więc przyszliśmy, stoimy i nic nie robimy - wyjaśnia. - Według mnie na tym zakładzie produkcji już nie będzie. Na odlewni dalej nie ma prądu i gazu.
Choć komitet strajkowy wciąż się nie zawiązał, załoga ma na koncie chyba wszystkie inne możliwe do wykonania ruchy.
O swojej beznadziejnej sytuacji informowała już władze miasta i radnych Nowej Soli. Stosowne pisma poszły do Kancelarii Premiera i prokuratora generalnego. Pracownicy odwiedzili biuro Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych. - Złożyliśmy też wniosek o upadłość. My, pracownicy - podkreśla pan Wojciech. - Odpowiedź z sądu będzie gdzieś tak za dwa tygodnie. Ale według nas nie ma szans, żeby to się udało.
Dlaczego? Bo nie będzie pieniędzy dla syndyka. W firmie mówi się, że cały majątek Dozametu został swego czasu przeniesiony do innej spółki. - Z tego, co nieoficjalnie wiemy, to w Dozamecie nie ma żadnego majątku - dodaje Kakała.
Komornicy nie mają z czego ściągać zaległych pensji, mimo że pracownicy, którzy oddali swoje sprawy do sądu, wygrali.
- Była taka opcja, że wszyscy się zwolnimy z tego „55” (artykuł 55. Kodeksu pracy, dotyczy rozwiązania umowy przez pracownika z uwagi na ciężkie uchybienia pracodawcy bez wypowiedzenia - dop. red.), ale jak się okazało, że nie ma szans odzyskać tych pieniędzy, to zdecydowaliśmy się na złożenie wniosku o upadłość - wyjaśnia Kakała.
Tymczasem obecny w firmie inspektorat pracy zapowiada zmianę polityki wobec Dozametu.
- Sytuacja zaczyna nas niepokoić. O ile do końca ubiegłego roku spółka w miarę starała się regulować te należności, o tyle od początku tego roku jest coraz gorzej - stwierdza Zdzisław Klim, zastępca okręgowego inspektora pracy. - Wciąż nakładamy grzywny, do tego dochodzi bieżące... nie chcę użyć słowa represjonowanie, ale faktem jest, że każdorazowy przypadek, do jakiego tam dochodzi, to łamanie praw pracowniczych. W oparciu o zgromadzony przez nas materiał jeszcze w tym tygodniu zamierzamy złożyć zawiadomienie do prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa z artykułu 218.
To zapis w Kodeksie karnym mówiący o „złośliwym naruszaniu praw pracowniczych”. Grożą za to m.in. dwa lata więzienia. - Skoro nasze narzędzia nie dają pełnej satysfakcji, pozostaje nam takie rozwiązanie - komentuje Klim.
Telefon Janusza Wójcika, właściciela Dozametu, wciąż milczy. Ale problem ze skontaktowaniem się z nim mają też pracownicy. - On nigdy z nami nie rozmawiał i nigdy nie będzie. Nikomu nie ufa, nikomu nie wierzy - wzdycha pan Wojciech.