Dr Grzegorz Religa: Gdybym porównywał się z ojcem byłbym głupim facetem
Rozmowa z doktorem Grzegorzem Religą, kardiochirurgiem w łódzkim szpitalu, a prywatnie synem prof. Zbigniewa Religi, który przeprowadził pierwszy w Polsce udany przeszczep serca.
Znany i ceniony kardiochirurg, syn słynnego Zbigniewa Religi pracował jako salowy na urologii?
To było na początku mojej drogi. Byłem zbyt leniwy, więc nie dostałem się za pierwszym razem na studia medyczne, a wtedy przecież kandydaci dostawali punkty za pochodzenie, których ja oczywiście nie miałem. Ale można było też dostać dodatkowe punkty za odbytą pracę w kierunku medycznym, więc mając przed sobą rok czekania na kolejny egzamin, poszedłem pracować jako salowy do kliniki urologii w Warszawie. I normalnie wykonywałem robotę salowego, nie było taryfy ulgowej. Wiedzieli jednak, że pracuje przed studiami medycznymi, więc mimo wszystko byłem nieco inaczej traktowany. Ale to też był dla mnie czas nauki.
Jaki jest fenomen bycia lekarzem?
To jest najfajniejszy zawód świata, ale tylko wtedy, kiedy się go lubi. Jeśli nie lubisz, będzie to dla ciebie najgorszy zawód świata i jednocześnie twoje przekleństwo. Po latach zrozumiałem, że dla mnie takim handicapem w medycynie było to, że wychowywałem się w takiej rodzinie, a nie innej. Nigdy nie stanowiło dla mnie problemu to, że nie wiem, kiedy wrócę do domu, bo ja to miałem na co dzień. Ojciec raz wracał, za drugim razem nie wracał, w zależności od tego co działo się w szpitalu. Ponieważ w takich warunkach się wychowałem, traktuję to, jako sytuację normalną.
I to przeniosłem do dorosłego życia. Ale osoby z zewnątrz, które patrzą na to, przyznają, że to jest chore, kiedy człowiek nie wraca do domu, że nigdy go nie ma, że to nie tak powinno być. Dlatego trzeba to lubić. Tak jak w przypadku tej kobiety, której wymienialiśmy zastawkę trójdzielną w środę. Być może się nie uda, ale mamy w rękach możliwość dania jej cienia szansy na życie. To jest genialne.
Jesteście bogami, czujecie się nimi?
Tu muszę przyznać, że nie jestem zadowolony z wielu zmian, które obecnie zachodzą w medycynie, ale z jednego się cieszę - właśnie z tego, że dziś nie możemy odmówić pacjentowi leczenia, lekarz nie decyduje za pacjenta. Cieszę się, że odebrano lekarzom mentalnie stanowisko boga. Kiedyś na przykład odmawiano chirurgii wieńcowej osobom palącym, bo po co im robić bajpasy?
Obejrzał Pan "Bogów"?
Obejrzałem.
Jak wiele film ma wspólnego z rzeczywistością? Ile w Zbigniewie Relidze z "Bogów" jest Zbigniewa Religi, Pana ojca?
Widziałem tam swojego ojca. Gdy przyszedł do mnie scenarzysta i powiedział, że mają taki pomysł, by zrobić film o moim ojcu, byłem przerażony. Niestety, nie mam najlepszego zdania o polskiej kinematografii ostatnich lat. Bałem się, że zrobią „gniot”, którego nie da się obejrzeć.
Ale później przeczytałem ileś tam kolejnych wersji scenariusza, spodobał mi się, to był już plus. Potem widziałem film na etapie postprodukcji i wtedy już wiedziałem, że jest dobry. Ale wiadomo, to film o moim ojcu, więc mogę patrzeć nieobiektywnie, natomiast większość istotnych wydarzeń w filmie w takiej czy nieco innej formie naprawdę miała miejsce. To nie jest tak, że wszystko jest wyssane z palca.
To on Pana nakierował na kardiochirurgię?
Nie mogę powiedzieć, że uczyłem się medycyny w domu od ojca, bo nie rozmawialiśmy o niej, nie przynosił jej do domu. Kończyłem liceum i trzeba było zdecydować co dalej. Medycyna wydawała się po pierwsze oczywista, a po drugie nie było żadnego innego pomysłu na życie. Najpierw wymyśliłem sobie, że nie pójdę na kardiochirurgię, tylko na chirurgię, tak jak ojciec na początku. On w tym czasie, kiedy ja wybierałem specjalizację, zaczynał być znany.
Trafiłem do kliniki w Warszawie. Ale po tych sześciu latach wydawało mi się, że chirurgia ogólna nie ma przyszłości, że zaginie, bo na większość chorób, które kiedyś leczyło się chirurgicznie, były tabletki. Sądziłem, że zostaną jedynie do wykonania jakieś drobne zabiegi laparoskopowe. Postanowiłem więc pójść gdzieś indziej i wtedy pomyślałem, że spróbuję kardiochirurgii . Teraz okazuje się, że byłem głupi jak but, bo chirurgia wcale nie umiera, wręcz przeciwnie.
Jak pracowało się z ojcem? Byliście razem w jednej klinice przez kilka lat.
W trakcie pracy z ojcem robiłem specjalizację z kardiochirurgii. Było bardzo fajnie, był super szefem. Ale był też ekstremalne wymagający przede wszystkim wobec siebie, a później wobec innych. On się nie bał pracować, zawsze uważał, że jeśli ktoś jest lekarzem to jest już dorosły, może odpowiadać za swoje czyny, więc niech robi co uważa. Zawsze wierzył, że ludzie są z natury uczciwi w związku z tym, jeśli ktoś uzna, że czegoś nie może zrobić, bo po prostu nie umie, to powie. Nie zamykał drogi rozwoju.
Od syna wymagał więcej?
Raczej nie, natomiast prawdą jest - i to powiedziałem mu w oczy, a on się z tym zgodził - że zdecydowanie częściej mnie opieprzał, niż innych. Odpowiedział mi wtedy: „Wiesz, bo mnie ciebie jest łatwiej”. I taka była prawda.
Co irytowało w Zbigniewie Relidze?
Powiem inaczej. Najbardziej wkurzał mnie, kiedy właśnie mnie opieprzał. Nie wiem czy mnie to motywowało, raczej nie, ale wyprowadzało mnie z równowagi, bo najczęściej miał rację. Potrafię przyznać się do błędu i on też potrafił, ale wiadomo, to po pewnym czasie dopiero, bo w pierwszej chwili była agresja. Poza takimi ekstremalnymi sytuacjami, kiedy faktycznie nawaliłem. Ten sprzeciw wtedy w mojej relacji syn-ojciec był rodzajem buntu. Ojciec był prawdziwym cholerykiem. Kiedy coś go wkurzyło, to „objechał” strasznie, a po dziesięciu minutach nie wracał już do tematu.
Pan też jest cholerykiem? Widzi Pan podobieństwo do ojca?
Fizycznie? Podobieństwo jest bardzo duże. Psychicznie mam jednak więcej z mamy, coś tam po ojcu jednak odziedziczyłem. Ale jestem chyba mniej radykalny, bardziej stonowany, co jest czasami złe, bo kiedy on postawił sobie cel, to parł niezależnie od przyczyn i skutków, ja czasami mogę odpuścić, zacząć liczyć koszty, a on raczej tego nie robił.
Ojciec miał podejście pasujące do Śląska, czyli zdecydowanie najważniejsza jest praca i koniec. Ja już inaczej na to patrzę, dla mnie praca jest po prostu jednym z ważniejszych elementów życia. Ale wtedy, kiedy on pracował, też był inny świat, inna rzeczywistość. Gdybym miał porównywać się z ojcem byłbym najgłupszym facetem na świecie.
Dlaczego?
Większość rzeczy, które on zrobił w kardiochirurgii, zrobił jako pierwszy, bo miał odwagę, wiedzę i umiejętności, ale też dlatego, że wiele rzeczy w kardiochirurgii nie było jeszcze zrobionych. W tej chwili, powiedzmy sobie szczerze, możemy jedynie modyfikować, ulepszać, ale przełomów większych nie zrobimy. On miał możliwość wykonania pierwszego przeszczepu, pierwszego wspomagania, wiele rzeczy pierwszych. Tu nie ma nawet podstaw żeby się porównywać. Fakt, na początku odczuwałem presję z powodu mojego nazwiska, z powodu ojca, ale mam świadomość, że teraz zapracowałem na swoje, robię swoje i umiem swoje.
Łódź ma szansę zostać drugim Zabrzem?
W Łodzi bardzo mocna jest kardiologia, ale kardiochirurgię trzeba rozwinąć i nie widzę przeszkód, by iść w tym kierunku. Jakimś hamulcem na pewno są pieniądze przeznaczane na nią, ale wiem, że pewne rzeczy trzeba po prostu wychodzić, wypracować, nie wszystko przychodzi od razu. Tu w Łodzi przecież wszystko się zaczęło. I z tego powodu dla mnie jest to trochę dziwne, że w „Łodzi Molla” (prof. Jan Moll przeprowadził pierwszy w Polsce przeszczep serca - nieudany red.) przychodzą na kardiochirurgię lekarze z zewnątrz, z innych miast. Szkoda.
Dlaczego Pan postawił na Łódź?
To przypadek. Naszym życiem w końcu żądzą przypadki. Dostałem propozycję tutaj, więc ją przyjąłem. Trochę ze strachem, ale powiedziałem „tak”. Wiele mam planów do zrealizowania, ale na razie chcę, by tutaj udało się zbudować, coś, co ja nazywam normalnym oddziałem. Chcę, by można było tu zrobić każdą procedurę kardiochirurgiczną. Brakuje mi sali hybrydowej, paru narzędzi, ale oddział powstał dopiero rok temu. Udało nam się stworzyć zespół, a to w kardiochirurgii bardzo istotne.
Nowoczesna operacja serca w szpitalu Biegańskiego w Łodzi. Dr Grzegorz Religa wszczepił "naturalną" zastawkę