Dr Henryk Pietrzak: Koronawirus wywołuje zbiorową panikę, ta wojna biologiczna zmieni nas wszystkich
Koronawirus wywołuje zbiorową panikę. Jakie mogą być społeczne konsekwencje i jak radzić sobie ze strachem. Tłumaczy psycholog społeczny dr Henryk Pietrzak, dyrektor Instytutu Psychologii Kolegium Humanum w Rzeszowie.
- Koronawirusa się zbiorowo boimy czy lękamy?
- Rozróżniamy lęk i strach. Lękamy się wtedy, kiedy nie bardzo wiemy, czego się boimy, choć mamy poczucie zagrożenia. Strach jest wtedy, kiedy mamy już przedmiot zagrożenia ukonkretniony. I wtedy uruchamia się pierwotny instynkt, który każe nam reagować: uciekaj lub walcz. Z lękiem trudniejsza sprawa, bo często reagujemy irracjonalnie, żeby lęk zredukować: myślenia magiczne, modlitwa, wiara w amulety i cudowne lekarstwa, jesteśmy podatni na sugestie. I szukamy informacji, które pozwolą nam ten lęk zredukować. W tej chwili tak naprawdę jesteśmy w stanie wojny biologicznej, choć ludzie albo nie zdają sobie z tego sprawy albo mnie chcą tego stanu nazwać wojną.
- Jak ludzie reagują na zagrożenie wojną? Biologiczną tym razem.
- Mamy integrację wokół zagrożenia, ograniczenie swobody i wolności, choćby przez przypadki przymusowej kwarantanny lub dobrowolnej izolacji. Mamy aktywizację sił instytucji i pojedynczych osób, i jeszcze pełną mobilizację społeczną. I następuje proces zmian kulturowych. Minister kultury pokazał nowy sposób witania się, zamiast podawania sobie rąk. Przełamywany jest naturalny instynkt stadny, rośnie potrzeba samoizolacji. I rośnie też poziom braku zaufania do siebie wzajemnie, bo przecież każdy może być nosicielem wirusa. To w jakimś stopniu grozi dezintegracją społeczeństwa, a nie każdy będzie stan izolacji wytrzymywał. Rośnie prawdopodobieństwo agresji społecznej wobec rzeczywistych lub wyimaginowanych zagrożeń. I to już następuje: Chińczyk we Wrocławiu został poturbowany, mimo że od lat był mieszkańcem tego miasta. W Chinach zabijano deskami drzwi osób zarażonych. W Zielonej Górze pacjent „zero” musiał dostać policyjną ochronę, bo było zagrożenie, że jego dom zostanie spalony. Im większe będzie poczucie zagrożenia, tym więcej będzie takich sytuacji i mogą być bardziej drastyczne.
Przełamywany jest naturalny instynkt stadny, rośnie potrzeba samoizolacji. I rośnie też poziom braku zaufania do siebie wzajemnie, bo przecież każdy może być nosicielem wirusa. To w jakimś stopniu grozi dezintegracją społeczeństwa, a nie każdy będzie stan izolacji wytrzymywał.
- Przecież socjotechnika podpowiada sposoby zarządzania zbiorowym lękiem.
- Przede wszystkim trzeba instytucjonalnie ukierunkować aktywność społeczną. Dać społeczeństwu konkretne zadania do wykonania, sposoby oraz środki ich realizacji. Niech to będzie: myć ręce, nie gromadzić się, pozostawać w izolacji, obserwować swój stan zdrowia. Niech się ludzie skupiają wokół celu i zadań, a nie wokół emocji. I jeszcze informować. Rzetelnie, dokładne, nawet jeśli nie będą to informacje miłe. Bo jeśli nie ma informacji, to pojawiają się teorie spiskowe, które dodatkowo zwiększają napięcie emocjonalne.
- Dlaczego w takich sytuacjach luki informacyjne wypełniamy sobie zwykle czarnymi wizjami, a nie optymizmem?
- Bo pesymizm daje nam takie poczucie, że nie będzie naszą winą, jeśli w przyszłości coś złego się stanie. Poczucie, że nie zaniedbaliśmy czegoś. Takie zabezpieczenie na przyszłość: przewidziałem wszystko, co najgorsze, zrobiłem wszystko, żeby tego uniknąć. A jeśli się nie udało, to już siła wyższa i nie moja wina. We Włoszech zabrakło odrobiny pesymizmu, Włosi z natury są otwarci i spontaniczni, cenią kontakt bezpośredni, zlekceważyli rygory bezpieczeństwa i z całym swoim optymizmem lgnęli do siebie, pomimo zagrożenia. Efekt znamy.
- Polacy bardziej zdystansowani, więc bezpieczniejsi?
- I tak, i nie. Bezpieczniejsi względem wirusa, ale nie wobec siebie wzajemnie. Zapewne pojawi się fala „donosicielstwa obywatelskiego”, że Kowalski zza płotu to nosiciel, Nowak zza ściany, ma gorączkę i kaszle, więc jest zagrożeniem, przyjedźcie i go zamknijcie. Czasem dzieje się w dobrej wierze, a… czasem nie. Może być jeszcze gorzej: mogą spontanicznie tworzyć się społeczne, osiedlowe „milicje obywatelskie” ścigające każdego, kto zagraża. Zdrowi przeciwko chorym. To może przybrać brutalne formy, usprawiedliwiane tym, że działa się w imię swoiście pojętego wyższego dobra.
Pesymizm daje nam takie poczucie, że nie będzie naszą winą, jeśli w przyszłości coś złego się stanie. Poczucie, że nie zaniedbaliśmy czegoś.
- Co można zrobić indywidualnie, by zredukować poczucie zagrożenia?
- Najpierw zadbać o siebie, zorganizować sobie chwile przyjemności, kontaktować się z bliskimi bezpiecznymi kanałami, żeby nie popaść w poczucie osamotnienia. Śledzić informacje z wiarygodnych źródeł.