Z Dr. Jarosławem Matwiejukiem, konstytucjonalistą z Uniwersytetu w Białymstoku, rozmawiała Marta Gawina.
Niektórzy burmistrzowie i prezydenci zawłaszczają miasta - twierdzą przedstawiciele PiS i szykują się do wprowadzenia kadencyjności. To dobre rozwiązanie, czy zamach na demokrację?
Dr Jarosław Matwiejuk, konstytucjonalista z Uniwersytetu w Białymstoku: Pełna ocena wprowadzenia ograniczenia liczby kadencji do dwóch dla wójtów, burmistrzów i prezydentów będzie możliwa wtedy, gdy poznamy szczegóły proponowanych zmian ustawowych. W tej chwili jest na to za wcześnie. Przypomnę, że jakość zmian i ich zgodność z konstytucją oceni Trybunał Konstytucyjny.
Przeciwnicy kadencyjności przypominają, że to wyborcy decydują, czy ktoś powinien być prezydentem miasta, czy nie. Zły gospodarz zawsze może przegrać wybory.
Wyborcy-mieszkańcy gminy (miasta) nadal będą decydowali o wyborze spośród nowych kandydatów. Trzeba jednak przyznać, że zdarzały się przypadki gdy „zły gospodarz” w oparciu o stworzony przez siebie system lokalnych powiązań tworzył coś na kształt sitwy i wygrywał.
To jakie są korzyści z ograniczenia lat na stanowisku prezydenta czy burmistrza. Faktycznie jest szansa na walkę z układami?
Silne państwo nie może tolerować patologii w samorządzie. Nie może akceptować udzielnych księstw i bezkarnych wszechmocnych lokalnych układów. Reforma ograniczająca liczbę kadencji stworzy szanse dla nowych i nie tylko młodych ludzi zatroskanych stanem rzeczy oraz chcących zmian. Niestety nie ma gwarancji, że wszędzie znikną lokalne sitwy. One będą próbowały przetrwać.
Główne wady takiego systemu?
Najważniejszą konsekwencją ewentualnej reformy jest uniemożliwienie kandydowania na trzecią kadencję także tym wójtom, burmistrzom i prezydentom, którzy są uczciwi i mogą pochwalić się sukcesami. O nich byłbym jednak spokojny, na pewno odnajdą się na innych szczeblach samorządu lub po za nim.
Pojawia się sugestia, że kadencyjność, która miałaby zacząć obowiązywać od 2018 roku, obejmowałaby także wcześniejsze lata na danym stanowisku. Czyli prezydent Białegostoku Tadeusz Truskolaski nie mógłby już wystartować w wyborach.
Odpowiedź na to pytanie poznamy w projekcie ustawy. Przy okazji zaskakuje i zastanawia bardzo nerwowa reakcja niektórych samorządowców, którzy nie widząc nowych rozwiązań ferują wyroki tak, jakby dożywotnio skazani byli na samorząd.
Jeżeli rozmawiamy o kadencyjności prezydentów, czy burmistrzów, czy podobne zasady nie powinny obowiązywać także parlamentarzystów?
Zdecydowanie nie, bo parlamentarzyści, czyli posłowie i senatorowie są przedstawicielami narodu i zasiadają w parlamencie, który jest wieloosobowym organem kolegialnym.
A samorządowcy nie są przedstawicielami narodu?
Zgodnie z prawem samorządowcy są przedstawicielami mieszkańców danej gminy lub miasta. Podkreślmy że są organami jednoosobowymi. Nie podlegają takiemu samemu systemowi kontroli, jak parlamentarzyści. Podam przykład. To kluby parlamentarne i partie polityczne oceniają działalność konkretnego posła czy senatora i decydują o jego kandydowaniu w kolejnych wyborach. Tymczasem wójt, burmistrz czy prezydent decyzję o starcie w wyborach może podjąć całkowicie samodzielnie.