Dr Jerzy Friediger. Chirurg z ciętym językiem

Czytaj dalej
Fot. Anna Kaczmarz / Dziennik Polski / Polska Press
Anna Piątkowska

Dr Jerzy Friediger. Chirurg z ciętym językiem

Anna Piątkowska

- Dyrektor nie jest po to, by rządzić, to potrafi każdy głupi. Dyrektor jest po to, żeby stworzyć warunki do pracy - mówi dr Jerzy Friediger, chirurg, dyrektor szpitala im. Żeromskiego w Krakowie.

Wyróżnienie otrzymał pan za „wywieranie wpływu na władze w interesie chorych i personelu medycznego, także salowych i ratowników”.

Taki już jestem: albo nie mówię nic albo mówię prawdę. Szereg rzeczy było niedobrze załatwionych, m.in. wypłaty „dodatku covidowego” dla pracowników niemedycznych. Sanitariusze, salowe, pracownicy techniczni, ci, którzy dowożą tlen - oni mieli bezpośredni kontakt z chorymi. W przeciwieństwie do sekretarek medycznych, które żądały wypłaty dodatku. Dlaczego mają być traktowane tak samo jak salowe, który cały dzień pracowały w strojach ochronnych?

Medycy to słowo, które zrobiło karierę w pandemii.

Bardzo go nie lubię. U nas to określenie jest zawężone do osób wykonujących zawody medyczne, salowa ani sanitariusz nie są zawodami medycznymi. Uważam, że to błąd, wszyscy, którzy pracują w kontakcie z pacjentem wykonują zawód medyczny, tak samo jak hydraulik pracujący na oddziale też powinien być zaliczony do tej kategorii, bo przecież bez niego oddział także nie będzie funkcjonował, i bez ślusarza, i bez salowej, i bez lekarza, i bez pielęgniarek - bez nikogo z tych ludzi oddział by nie funkcjonował.

Abstrahując od nazwy - czy środowisko w ostatnim roku odczuło hejt?

Nie biorę pod uwagę idiotów, natomiast nie mogę nie brać pod uwagę wypowiedzi przewodniczącego Komisji Zdrowia Sejmu RP, który mówi, że lekarze zarabiają ponad sto tysięcy złotych. To hejt faktyczny, który rodzi w ludziach przekonanie, że pracownicy medyczni to krwiopijcy, że zarabiają krocie kosztem pozostałych pracowników. A jak słyszę niektóre słowa pana ministra Miłkowskiego, to wątroba się we mnie wywraca.

Na myśl o tym, co czeka na pana w szpitalu, też się czasem wątroba wywraca?

Nie, pacjenci wymagają troski. Oczywiście, czasem są uciążliwi, piszą skargi, zażalenia. I to ci, którzy mają błahe choroby.

Moja choroba nigdy nie jest dla mnie błaha...

Dla nikogo nie jest, ale jeśli ktoś pisze skargę, ponieważ przyszedł na SOR z synem, który cztery dni wcześniej zwichnął palec u ręki, to lekka przesada. SOR jest przede wszystkim po to, by pomóc w stanach zagrożenia zdrowia i życia, a nie po to, by prowadzić leczenie.

W pandemii zapewne doszły jeszcze skargi w sprawie maseczek...

Oczywiście! Na porządku dziennym było, że szef SOR-u wzywał policję do tych, którzy uporczywie nie chcieli się zastosować do obowiązku noszenia maseczek. Miałem tu człowieka, który przyszedł się skarżyć, ponieważ odmówili mu przyjęcia z powodu braku maski. Do mnie też przyszedł bez maski, więc go poinformowałem, że dopóki jej nie założy, nie będę rozmawiał. Groził, że napisze do TVN-u, że ma prawa konstytucyjne.

Zarządzanie szpitalem jest wyczerpujące?

Przy tej otoczce prawnej i tej sytuacji, w której jesteśmy - bardzo. Uważam, że dyrektor nie jest po to, żeby rządzić, bo rządzić potrafi każdy głupi. Dyrektor jest po to, żeby stworzyć warunki do pracy. Jeżeli tego nie umie, to nie jest dyrektorem. Najtrudniej jest mi walczyć z głupimi rozporządzeniami, które się co chwilę zmieniają.

W jakiej kondycji jest szpital?

Finansowej? Kiepskiej. Przyjąłem szpital z zadłużeniem na około 66 milionów. Muszę spłacać kredyt zaciągnięty przez poprzednika.

A inne aspekty: sprzęt, personel?

Jeśli chodzi o sprzęt, oceniam kondycję szpitala jako dobrą. Dostaliśmy pieniądze na uzupełnienie sprzętu od miasta i marszałka województwa, sprzęt z Agencji Rezerw Strategicznych, pan prezydent nas nieustannie doposaża i łoży na remonty szpitala, dostaliśmy też pieniądze unijne.

A lekarze?

Brakuje, zwłaszcza w niektórych specjalnościach. Od dawna mówiłem, że zabraknie lekarzy w dyscyplinach tzw. szerokich, czyli interna, pediatria, chirurgia ogólna, gdzie jest duża wiedza, duża odpowiedzialność i dużo roboty. Studenci wybierają wąskie specjalizacje: okulistykę, dermatologię, laryngologię, psychiatrię. W 2002 roku, będąc szefem Izby Lekarskiej w Krakowie, przestrzegałem, że zabraknie lekarzy. Czas pokazał, że mam rację. Jak to się stało, że ja, dysponując kalkulatorem i ołówkiem, mogłem to przewidzieć, a minister ze sztabem ludzi nie przewidział?

Młodzi nie chcą studiować medycyny?

Nie, po prostu ktoś sobie wymyślił, że kształcimy za dużo lekarzy, w związku z tym obcięliśmy tę liczbę do jednej trzeciej. Dopiero w ostatnich latach trochę ją zwiększyliśmy. W przedziale wiekowym wygląda tak, że rzeczywiście do 35 roku liczba lekarzy się zwiększyła, ale jednocześnie ponad 20 proc. lekarzy pracujących w Polsce przekroczyło 65 lat.

Nie jest tak, że pacjenci chętniej wybierają lekarzy z doświadczeniem?

Lekarz z doświadczeniem to ten, który ma ponad 40 lat, ale jeszcze nie jest nadgryziony sklerozą. A mówiąc poważnie, prawie wszyscy lekarze powyżej 65 roku życia pracują, ale już nie tak wydajnie jak 10 lat wcześniej. Widzę po sobie - ja bym jeszcze operował, ale dużego zabiegu już bym się nie podjął, nie ta sprawność. Oczywiście, gdyby była potrzeba, to myślę, że bym sobie poradził. Nie ma też już sensu uczenia się nowoczesnych technik operacyjnych, ponieważ nigdy nie będę w nich już dobry, nie zdążę - to po co mam blokować miejsce młodszym? My tu w szpitalu mamy ogromny problem z lekarzami na oddziałach chorób wewnętrznych.

Z czego to wynika?

Nie stwarzamy systemu zachęt, nikt nie prowadzi badań, ilu i jakich specjalności lekarzy brakuje. W Polsce na przykład przez lata likwidowano oddziały zakaźne - były deficytowe, bo przez wiele miesięcy w roku stały niemal puste. A za gotowość nikt nam nie płaci. Ale kiedy zamyka się oddziały zakaźne, to w efekcie nie ma specjalistów chorób zakaźnych - bo nie ma dla nich miejsc pracy. Nikt nie rozwiązuje straży pożarnej dlatego że od roku nie było pożaru.

A pana osobiste doświadczenia jako lekarza - czy są pozytywne aspekty?

Same! Nie da się być chirurgiem, jeśli się tego nie lubi. To zawód, który przynosi ogromną satysfakcję. W tej kwestii nic się nie zmieniło, zmieniły się nieco relacje między pacjentami a lekarzami, a zwłaszcza między rodzinami pacjentów a lekarzami - bywają nieprzyjemne, ale trzeba sobie z tym radzić.

Jerzy Friediger, chirurg, dyrektor szpitala Żeromskiego
fot. archiwum Jerzego Friedigera

Od lat aktywnie wspiera pan organizację „Lekarze bez granic”, uczestnicząc w wyjazdach charytatywnych.

Kiedyś kameruński lekarz, dr Georges Kamtoh, który w Polsce kończył studia, robił specjalizację i doktorat zaproponował, żebyśmy polecieli operować do Kamerunu. Najpierw było bardzo dużo chętnych, ale z czasem zostaliśmy tylko we trzech: doktor Rafał Solecki - chirurg, ja - chirurg, Georges - chirurg i doktor Jarosław Garlicki - anestezjolog. I polecieliśmy. To był rok 2008. Byliśmy w Kamerunie ponad dwa tygodnie, zoperowaliśmy ze sto przepuklin. Usłyszeliśmy wówczas, że pracujemy jak maszyny. Miałem poczucie, że robimy naprawdę coś dobrego, a z drugiej strony to przecież była przygoda. Następny wyjazd był trzy lata później, potem jeszcze dwa: do Kamerunu i na Madagaskar. W tym roku też się wybieram operować do Kamerunu.

W jakich warunkach pracowaliście?

Warunki są tam lepsze niż w szpitalu bonifratrów, kiedy zaczynałem w nim pracować, ponieważ na sali operacyjnej jest klimatyzacja. A poważnie: są mniej więcej zbliżone do naszych, jedynie jeśli chodzi o narzędzia i materiały operacyjne jest gorzej.

Był pan też lekarzem na trzech wyprawach himalajskich.

Pierwszy raz dostałem propozycję wyjazdu w Himalaje od doktora Staszkowa, który był wspinaczem i chirurgiem urazowym. Oczywiście, że pojechałem.

Wspinał się pan wcześniej?

Nie. To był 1978 rok. Podczas tej wyprawy byłem też kierowcą, prowadziłem ciężarówkę. W Himalajach zdarzało się, że operowałem, ale nie były to duże zabiegi.

Jerzy Friediger, chirurg, dyrektor szpitala Żeromskiego
fot. archiwum Jerzego Friedigera

Jest pan też harcerzem...

Harcmistrzem! Czynną działalność harcerską zakończyłem parę lat po tym, jak zacząłem pracować w szpitalu, już się nie dało tego łączyć. Dyżurowałem w pogotowiu i w szpitalu, było bardzo dużo pracy. Ale człowiek był młody. A jak się szło po szpitalu o piątej rano to była duma...

Dziś tego nie ma?

Dziś nie chodzę po szpitalu o piątej rano.

***

Kilka miesięcy temu wyzwaniem stało się rozłożenie namiotu przed szpitalem. Friediger powiedział wtedy, że jak trzeba, to sam rozłoży. W końcu był harcerzem.

Anna Piątkowska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.