Dr Rafał Chwedoruk: Wiosna dla Platformy zaczęła się bardzo udanie
Sondażowy skok PO to po części prezent od PiS, w którego rozgrywce przeciw Tuskowi było zbyt wiele improwizacji. Ale trzeba też przyznać Grzegorzowi Schetynie, że umiejętnie zagarnia przywództwo całego głównego nurtu opozycji - uważa politolog dr Rafał Chwedoruk.
Trzy kolejne sondaże wykazały, że poparcie dla Platformy zbliża się do poziomu poparcia dla PiS. Czy można mówić, że to jakiś przełom w polskiej polityce ostatniego półtora roku?
Na pewno tak. Oczywiście nie należy się spodziewać szybkiego utrwalenia sytuacji, w której przewaga PiS stale maleje. Natomiast chyba nie będzie już powrotu do stanu, jaki miał miejsce jeszcze przed trzema tygodniami, kiedy mogliśmy się zastanawiać, czy po kolejnych wyborach PiS nie wejdzie na drogę prowadzącą do uzyskania większości konstytucyjnej.
Skąd Pan wnosi, że dynamika wzrostu PO wygaśnie?
Najistotniejszą przyczyną sondażowego wzrostu PO była problematyka europejska, która w ostatnich tygodniach zdominowała całkowicie dyskurs publiczny. To akurat jest obszar, być może jedyny, na którym Platforma ma strategiczną przewagę nad PiS. Wynika to z faktu, że rządziła przez osiem lat, a do tego jest członkiem Europejskiej Partii Ludowej (EPP), a związani z tą formacją politycy pełnią bądź pełnili eksponowane funkcje w strukturach unijnych, także dzięki relacjom z EPP. Siłą rzeczy, kiedy za jakiś czas proporcja podnoszonych tematów się zmieni, skończy się szybki wzrost PO. Natomiast to, co nowe w tych sondażach, to nie tyle lekki spadek PiS, bo takie fluktuacje już miały miejsce w ciągu minionego roku, co fundamentalna zmiana wśród opozycji.
Problematyka europejska to jest obszar, być może jedyny, na którym Platforma ma strategiczną przewagę nad PiS.
Ma Pan na myśli dramatyczny spadek Nowoczesnej?
Tak. I jeśli ta tendencja utrzyma się jeszcze przez kilka tygodni, to będziemy mogli chyba skonstatować, że rywalizacja o przywództwo w głównym nurcie opozycji - zarówno personalne, jak i partyjne - dobiegła kresu.
Wróćmy jeszcze do zniwelowania niedawnej sondażowej przepaści między PO a PiS. Jak rozumiem, zgadzamy się, że to rezultat nieudanej próby zablokowania wyboru Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej?
No tak, jesteśmy społeczeństwem bardzo silnie okcydentalistycznym. Ten okcydentalizm jest niewzruszony. Nawet ci, którzy są umiarkowanymi krytykami Unii, nie reprezentują jakiejś innej orientacji geopolitycznej, przynajmniej w skali makro. Ale jest też jeszcze coś innego, bardzo istotnego. Podziały polityczne, ekonomiczne, klasowe, kulturowe itd. biegną w polskim społeczeństwie wedle różnych linii. Natomiast warto zauważyć, że dla części Polaków kwestia bliskich relacji z UE ma nie tylko znaczenie symboliczne, jako realizacja odwiecznych marzeń, sięgających niemal czasów Mieszka I, ale jest też kwestią ekonomiczną, problemem ułożenia podstaw materialnych życia codziennego. Wielu mieszkańców, zwłaszcza województw zachodnich, na fali dezindustrializacji, przemian ustrojowych, fali bezrobocia, na różny sposób związała swój byt z zasadą swobody obrotu i przemieszczania się między Polską a bogatymi państwami Europy Zachodniej. Dotyczy to handlu przygranicznego, jak i migracji do pracy. Sygnał o jakichkolwiek możliwych perturbacjach na linii Unia-Polska, nawet niedookreślonych, dla tych ludzi jest sygnałem alarmowym. Większość tych osób i tak nie była wyborcami PiS. Stąd, jak sądzę, ten gwałtowny sondażowy wzrost Platformy odbył się po pierwsze - kosztem Nowoczesnej, po drugie zaś - udało jej się przyciągnąć tych, którzy w ostatnim czasie byli zdezorientowani i przestali jednoznacznie deklarować swoje sympatie partyjne. Mówiąc w skrócie: błędy popełniane przede wszystkim przez resort spraw zagranicznych spowodowały, że Platforma odzyskała możliwość mobilizacji części swojego dawnego elektoratu. PO znów miała mu coś do zaoferowania. Jawiła się jako partia przewidywalna i zakorzeniona w strukturach europejskich.
Można powiedzieć, że PiS strzeliło sobie bramkę samobójczą i trochę pomogło opozycji rozstrzygnąć jej wewnętrzną rywalizację.
Czy to nie paradoks, że cała ta akcja PiS wokół Tuska, o której od początku mówiło się, że jest obliczona wyłącznie na „użytek krajowy”, przyniosła straty właśnie na poletku wewnętrznym?
Wydaje mi się, że w tym wypadku mieliśmy do czynienia z czymś, co jest bardzo głęboko zakorzenione w naszej kulturze, nie tylko politycznej, to znaczy - z wielką improwizacją. Całe to zamierzenie sprawiało wrażenie przygotowanego ad hoc.
Jak to? Podobno Jacka Saryusz-Wolskiego już w grudniu próbowano namówić, żeby wystartował przeciw Tuskowi.
Tak, ale trudno przypuścić, żeby tak doświadczeni politycy, po tylu miesiącach sprawowania władzy, nie zdawali sobie sprawy z tego, że porażka w stosunku 1:27 spotka się z krytycznym odbiorem w kraju. Jest to o tyle zaskakujące, że już wcześniej były przypadki wskazujące na to, iż w polityce zagranicznej potrzebna jest jakaś rewitalizacja. Zresztą zgodnie z tym, co było do przewidzenia przed wyborami, że w polityce wewnętrznej PiS będzie - lepiej czy gorzej - ale jakoś sobie radziło, utrzymując stabilność państwa. Natomiast w polityce międzynarodowej będzie tej partii bardzo trudno. Europa i świat bardzo się zmieniły przez te 10 lat, w trakcie których PiS było w opozycji. Nie wszystkie dawne schematy są wciąż aktualne. Mści się też fakt, że PiS nie jest członkiem EPP. Jeśli zaś chodzi o kontekst wewnętrzny sprawy Tuska, to trzeba pamiętać, że dla najwierniejszego elektoratu PiS jest on negatywnym punktem odniesienia w większym stopniu niż inni politycy PO. W związku z tym ci wyborcy mogli źle przyjąć decyzję o poparciu go, nawet z patriotyczną inwokacją, że zawsze wspieramy Polaków. Niemniej, bez względu na motywację, był to największy błąd obozu rządzącego od objęcia władzy, jeśli chodzi o rywalizację międzypartyjną. Trudno się na tej kanwie nie pokusić ponownie o refleksję, że opozycja zmarnowała cały poprzedni rok, szukając tematów albo niezrozumiałych dla opinii publicznej, albo takich, w których była w strategicznej mniejszości w społeczeństwie. Tymczasem powinna była szukać wyborczego chleba tam, gdzie może nawiązać rywalizację z PiS, gdzie może liczyć na wsparcie także tych, którzy nie są na co dzień zdeklarowanymi wyborcami partii liberalnych. Poza tym odwołanie się do klasycznych metod polityki, debaty parlamentarnej, jest dużo skuteczniejsze niż podlegające inflacji i na dłuższą metę nużące opinię publiczną marsze, z których wynikało tylko tyle, że opozycja nie lubi rządzących, co nie jest chyba niczym szczególnym.
No tak, ale sam Pan przed chwilą powiedział, że sprawy europejskie to prawdopodobnie jedyny obszar, gdzie PO ma strategiczną przewagę nad PiS. Gdzie zatem mają szukać innych tematów?
Notowaniom Platformy pomógł też niewątpliwie kontekst samorządów. Oczywiście i w tej materii poglądy Polaków będą podzielone. Nie ma wątpliwości, że duża część obywateli będzie się domagać wzmocnienia państwa kosztem samorządów, lokalnych układów, ale też znaczna część, zwłaszcza tych, którzy żyją w bogatszych województwach, bogatszych miastach czy gminach wokół aglomeracji, będzie zadowolona z tego, co obserwują - rozwoju swoich małych ojczyzn. A że często są to właśnie klasyczni wyborcy partii liberalnych w Polsce, zamożniejsi, bardziej zainteresowani polityką, Platforma może mobilizować ich skuteczniej niż poprzez abstrakcyjne dyskusje o Trybunale Konstytucyjnym. Tutaj też na korzyść PO zagrała sprawa ustawy o aglomeracji warszawskiej, zupełnie nieprzygotowana. Nie wiadomo było nawet, komu miał ów projekt służyć bardziej: Warszawie kosztem otoczenia, czy otoczeniu - kosztem Warszawy.
Mówiono, że miał służyć przede wszystkim opanowaniu warszawskiego samorządu przez PiS.
Ale to, co zaproponowali, wcale tego nie gwarantowało! PiS nic by nie zyskało. Kiedyś podwarszawskie gminy były bardziej konserwatywne, ale na fali migracji zamożniejszych wyborców i rozwoju deweloperskich osiedli wszystko się pozmieniało. Na te 33 gminy okołowarszawskie podczas ostatnich wyborów parlamentarnych PiS dostało więcej głosów od obu partii liberalnych tylko w 16. Być może dyskusja na temat, jak należy kształtować prawo aglomeracyjne, jest potrzebna, ale nie pogłębiono tematu.
Czyli ta zwyżka Platformy to nie jej zasługa, tylko prezent od PiS? Efekt ducha improwizacji, jaki tam panuje w ekipie rządzącej
Zasadniczo tak, chociaż oczywiście trzeba oddać cesarzowie co cesarskie. Po raz pierwszy lider Platformy zebrał plon swojego przywództwa. To znaczy: po pierwsze - zaczął separować, stopniowo i aksamitnie, ale jednak, Platformę od KOD i Nowoczesnej. Uznał, że opozycja musi się opierać na silnym podmiocie partyjnym. Takie są zresztą bardzo pouczające doświadczenia innych polskich partii. W przypadku koalicji, z PiS na czele, karty są rozdane i wiadomo, kto rządzi. Odwrotnie zrobił SLD, który rozmył swoją tożsamość, oddał przywództwo komuś spoza partii i zniknął z parlamentu. Po drugie - nastąpiła zdecydowana zmiana, jeśli chodzi o sytuację wewnętrzną w Platformie. Mam na myśli hegemonię zwolenników Schetyny nad dawną frakcją Tuska. Proszę zwrócić uwagę, że z niej właśnie wywodzili się politycy, którzy dali swoje twarze nieudanemu protestowi w Sejmie. Natomiast dystans wobec Nowoczesnej i KOD przyniósł Schetynie efekty w kontekście problemów personalnych Ryszarda Petru i Mateusza Kijowskiego. W ten sposób lider PO i najbliżsi mu politycy, nieuwikłani w podobne sytuacje, stali się na swój sposób bezalteratywni dla liberalnego wyborcy. Za chwilę nadeszły sprawy międzynarodowe, w których Nowoczesna i KOD były pozbawione atutów. Liderzy PO mogą się w dowolnej chwili sfotografować z dowolnym politykiem chadeckim z Europy Zachodniej, a na przykład Ryszard Petru ma bardzo ograniczone możliwości w tej materii.
Jak w tym kontekście ocenić wotum nieufności dla Beaty Szydło i zgłoszenie Grzegorza Schetyny jako kandydata na premiera? Jeszcze w ubiegłym tygodniu wydawało się, że to samobój i roztrwonienie brukselskiego zwycięstwa Tuska. Teraz to już nie jest takie pewne, choć wynik głosowania jest oczywiście znany...
To klasyczne pójście za ciosem. Gdy się odniosło taktyczne zwycięstwo, natychmiast przyjmuje się dyskurs kontynuujący. Ten wniosek można oczywiście określać jako daremny, ale jest on tak naprawdę próbą ostatecznego zepchnięcia na drugi plan Ryszarda Petru. Niegdyś to właśnie Petru, choć na kanwie samych tylko sondaży, nie mając odpowiednich struktur partyjnych, sygnalizował ambicje bycia liderem całej opozycji. Oznaczało to, że musiał liczyć na osłabienie i stopniowy rozpad Platformy. Teraz to samo, tylko w drugą stronę, przerabia Platforma. W dodatku Nowoczesna nie ma możliwości, by odpowiedzieć na to w sposób bezkosztowy. Głosowanie razem z PO oznacza uznanie pierwszeństwa jej i Schetyny. Natomiast niezagłosowanie za nim przyniesie powtórkę tego, przez co Petru musiał przechodzić, gdy oświadczył, że „widzi światełko w tunelu”, czyli sytuację, gdy najbardziej antypisowski odłam opinii publicznej natychmiast go zaatakuje jako niedostatecznie pryncypialnego w zwalczaniu PiS. Po stronie Platformy natomiast większych strat nie będzie. A przy tym przez kilkanaście dni media będą odmieniać nazwisko Schetyny przez wszystkie przypadki. To też ważne, bo problemem lidera PO było chyba to, że nie był zbyt rozpoznawalny. Mało kto pamięta czasy, kiedy był ministrem spraw zagranicznych, a wcześniej spraw wewnętrznych.
Schetynówki weszły do polszczyzny...
Ale to też niewykorzystany potencjał marketingowy. Zauważmy jeszcze, że dzieje się to wszystko w dość ważnym momencie. Już jesienią będziemy faktycznie żyli w cieniu nadchodzących wyborów samorządowych.
To przecież jeszcze półtora roku, a od jesieni rok. Przewiduje Pan aż taką długą kampanię?
Świat polityki i mediów aż huczy od zapowiedzi zmian w ordynacji. Te zmiany muszą nastąpić szybko, jeśli mają być legalne. Wtedy, siłą rzeczy, wszyscy będą o tym dyskutować. Po drugie - już jesienią faktycznie będą ukształtowane nie tylko podstawy prawne, ale także polityczne, dotyczące koalicji. Politycy mniejszych ugrupowań już wtedy będą musieli podejmować strategiczne decyzje: czy na poszczególnych szczeblach samorządu spróbują startu samodzielnego, czy też będą chcieli, mówiąc brutalnie, przyczepić swój wagon do jakiegoś potężniejszego pociągu. Czy szukać szyldów lokalnych, czy iść pod partyjnymi? I tak dalej. Na prawo od PO hegemonię będzie miało PiS, natomiast pozostałe środowiska będą miały dylemat: czy jednak porozumieć się z Platformą, czy ryzykować własny start. A w wyborach samorządowych nie liczy się styl, nie liczy się szyld, liczy się wyłącznie to, co wpadnie do bramki. Te stanowiska, które się dostanie. Styl może się liczyć w wyborach do PE, gdzie mniejsza partia może dostać siedem procent i powiedzieć, że to jest wielki triumf, jak KORWiN ostatnio. Natomiast w wyborach samorządowych siedem procent na żadnym szczeblu nie da kompletnie nic.
Jeśli Petru do września, października tego roku nie znajdzie jakiegoś sposobu na odróżnienie się od PO i osłabienie jej, tak by Nowoczesna mogła zostać dla niej równorzędnym partnerem, to możemy mieć do czynienia ze zmierzchem.
No to co z tym Petru - czy to już koniec jego szans na sukces? Będzie na zawsze młodszym bratem?
Jeśli Petru do września, października tego roku nie znajdzie jakiegoś sposobu na odróżnienie się od PO i osłabienie jej, tak by Nowoczesna mogła zostać dla niej równorzędnym partnerem, to możemy mieć do czynienia ze zmierzchem. Nawet z powtórką tego, co się stało z Palikotem. Najważniejsze będzie to, czy ktoś z klubu parlamentarnego Nowoczesnej będzie chciał przejść do Platformy. Jeżeli tak, to chyba wszystko już będzie rozstrzygnięte. Pamiętajmy, że na poziomie struktur lokalnych Platforma będzie miała gigantyczną przewagę.
Miała ją cały czas.
Tak, tylko tego nie było widać w sondażach. Struktury mogły się wahać, były pojedyncze przypadki przejść do Nowoczesnej. W tej chwili byłoby to zupełnie nieracjonalne. Ryszard Petru dostał głosy najbardziej liberalnych z liberalnych wyborców, pokolenia 30-, 40-latków, które zaciągnęło kredyty mieszkaniowe i które mieszka w zamożnych osiedlach deweloperskich. To są wyborcy zorientowani pragmatycznie. W ich przypadku nie ma tak silnej więzi emocjonalnej jak w przypadku związku wyborców PiS ze swoją partią. Oni w znacznym stopniu będą się orientować na swój własny interes, na taką partię, która będzie im gwarantować elementarną stabilizację, żeby - mówiąc w skrócie - mogli te kredyty spłacać. I taką, która będzie stanowiła przeciwwagę dla wciąż silnego PiS. Tutaj PO - chociaż to partia po wielkich przejściach, która jeszcze przez długi czas będzie się musiała z wielu rzeczy tłumaczyć, jak choćby z reprywatyzacji - będzie miała poważne atuty. Schetynie udało się już zmienić „telewizyjne twarze” Platformy. Widzimy tam takich polityków, którzy byli wcześniej w drugiej linii, i nie są - w przeważającej większości - uwikłani w różne skandale, nie ma ich na taśmach, nie widziano ich jedzących ośmiorniczki. Taka PO jest dla Nowoczesnej dużo groźniejszym rywalem niż Platforma z Ewą Kopacz w roli głównej. Ryszard Petru musi zatem liczyć niemal na cud, żeby powrócił dobry dla niego rok 2016. Przy tym cały czas ma on problemy wizerunkowe. Stał się obiektem żartów, a to jest dla polityka najtrudniejsza możliwa sytuacja.
Schetynie udało się już zmienić „telewizyjne twarze” Platformy. Widzimy tam takich polityków, którzy byli wcześniej w drugiej linii, i nie są - w przeważającej większości - uwikłani w różne skandale, nie ma ich na taśmach, nie widziano ich jedzących ośmiorniczki.
Zostawmy Nowoczesną z jej kłopotami. Co natomiast może zrobić PiS, żeby odwrócić tę tendencję i utrzymać bezpieczny dystans do Platformy: jeszcze przyspieszać czy może wycofywać się z tych najbardziej kontrowersyjnych pomysłów? Bo na kolejne socjalne prezenty dla wyborców raczej nie ma pieniędzy.
W turbokapitalizmie brak pieniędzy jest pojęciem względnym (śmiech). Prawie wszyscy albo są gigantycznie zadłużeni, poza Czechami, albo skrzętnie ukrywają, jaki jest prawdziwy stan ich finansów. Myślę więc, że gdyby było trzeba - pieniądze by się znalazły. A mówiąc serio: swoje najważniejsze obietnice, te, które urosły do rangi symbolu, PiS zrealizowało. Dzięki temu między innymi jego notowania cały czas się trzymały na poziomie z wyborów. Teraz albo trzeba wymyślić zupełnie nowe obietnice, nagłośnić je w opinii publicznej, albo kompletnie zmienić taktykę polityczną i próbować zaabsorbować opinię publiczną czymś zupełnie innym. Natomiast jedno nie ulega wątpliwości: PiS brnące dalej, tak jak teraz minister spraw zagranicznych, w antynomię Unia kontra my, nie przysłuży się ograniczeniu skutków własnego kryzysu wizerunkowego, który nastąpił na kanwie głosowania nad Tuskiem. PiS bezwzględnie musi jeszcze w tym roku kalendarzowym dokonać korekty personalnej w składzie Rady Ministrów. Poczynając od wiadomego ministra, który - czy chce, czy nie - ponosi ciężar odpowiedzialności za ostatnie wydarzenia. Pytanie: czy już teraz, czy po wakacjach? Warto też zwrócić uwagę, że Prawo i Sprawiedliwość ma problem komunikacyjny. Reformy, szkolnictwa oraz szpitali, których treść jest zgodna z oczekiwaniami większości obywateli, kompletnie nie docierają do opinii publicznej.
PiS bezwzględnie musi jeszcze w tym roku kalendarzowym dokonać korekty personalnej w składzie Rady Ministrów. Poczynając od wiadomego ministra, który - czy chce, czy nie - ponosi ciężar odpowiedzialności za ostatnie wydarzenia.
Jak to - zgodne z oczekiwaniami? Przecież reforma minister Zalewskiej jest krytykowana jak mało która.
Większość Polaków nie chce gimnazjów. Chce systemu osiem plus cztery lub pięć. A sieć szpitali, w której każdy szpital będzie gwarantował pełna pulę podstawowych usług, jest czymś zupełnie oczywistym. A mimo to nawet w samym obozie władzy pojawiły się na tym tle różne tarcia i niejednoznaczności. Błędem PiS było również to, że po raz pierwszy na linii starcia znalazła się pani premier. Do tej pory była ona ważnym atutem rządzących. Jej wizerunek był nie do podważenia dla opozycji i nieprzypadkowe były jej wysokie notowania we wszystkich rankingach. Tu natomiast można odnieść wrażenie, że prezes Rady Ministrów po raz pierwszy została wprowadzona na dyplomatyczną minę i musiała swoją twarzą firmować coś, co - mimo zaklęć ze strony niektórych polityków - trudno zaliczyć do sukcesów rządu.
Zaryzykuje Pan jakieś prognozy przed wyborami samorządowymi?
Nie wiemy jeszcze, jak do końca będą wyglądać zmiany w ordynacji wyborczej. Można się spodziewać, że pewna ich część, choćby likwidacja drugiej tury w wyborach prezydentów, burmistrzów i wójtów, wymagać będzie szerszych wyjaśnień ze strony PiS. Jest to rozwiązanie spotykane na świecie, ale może posłużyć za oręż opozycji. Mnie osobiście ciekawi, czy rządzący odważą się na likwidację chyba największego absurdu w wyborach samorządowych, to znaczy jednomandatowych okręgów wyborczych w miastach średniej wielkości. Prowadzi to do absolutnych kuriozów typu Kutno, gdzie wszyscy radni w mieście pochodzili z jednego komitetu wyborczego. To może być jedna z ciekawszych batalii. Natomiast nie ulega wątpliwości, że po serii zimowych klęsk opozycji wiosna dla Platformy zaczęła się bardzo udanie. Pewnie ta partia nie spodziewała się aż takiego skoku sondażowego. A teraz ma możliwości politycznego skonsumowania tego sukcesu.