Dr Wojewoda: Może warto odłączyć się od internetu. Hejt i postprawda w sieci

Czytaj dalej
Fot. Marzena Bugała-Azarko
Teresa Semik

Dr Wojewoda: Może warto odłączyć się od internetu. Hejt i postprawda w sieci

Teresa Semik

Nieprawda, że każdy, kto dostanie komputer, wie, jak z niego korzystać. Liczymy, że będzie wykształcony, kulturalny, rozsądny, że będzie przestrzegał określonych zasad. I to nam się nie udaje - mówi dr hab. Mariusz Wojewoda z Zakładu Etyki Uniwersytetu Śląskiego

Skoro internet jest pełen wulgaryzmów i fałszywych informacji, to co mówi o współczesnym człowieku?
Internet przypomina gigantyczny kocioł, w którym pozytywne informacje też można znaleźć. Pytanie, które wybierzemy dla siebie i uznamy za najistotniejsze?

Niedawno internet uśmiercił znaną amerykańską piosenkarkę i nawet media publiczne dały się nabrać na tę fałszywkę. Przerażające, jak łatwo dajemy się manipulować.
Mamy do czynienia z mediami pozbawionymi autorytetów. Jesteśmy przerażeni, kiedy do nas dociera, że informacja na tyle kreuje rzeczywistość, aż ją zmienia. A my nie zachowujemy zdolności do jej krytycznej oceny. Łatwo dajemy się zmanipulować informacjami wyrazistymi, emocjonalnymi. Ten stosunek emocjonalny mamy nie do samej rzeczywistości, ale obrazu tej rzeczywistości w mediach. W przestrzeni publicznej spieramy się, który obraz jest prawdziwy.

Jak zachować czujność, skoro coraz częściej mamy wątpliwości, co w internecie jest prawdą, a co fejkiem? Zaciera się różnica między informacją a dezinformacją, np. o niebieskim wielorybie, który rzekomo zachęca dzieci do samobójstw.
To nic nowego, teraz tylko obieg informacji jest większy i szybszy. Mamy jednak do czynienia z fenomenem postprawdy. Termin ten kolegium Słownika Oksfordzkiego ogłosiło słowem 2016 roku. Oddaje ono pewną rzeczywistość społeczną, w której ludzie mogą się ze sobą komunikować przekazując informacje dla siebie istotne, we własnym przekonaniu uznawane za prawdziwe. Nie jest ważne, czy fakty je potwierdzają.

Katastrofa smoleńska dla zwolenników zamachu jest taką postprawdą. Obiektywne fakty mają mniejsze znaczenie niż odwołania do emocji i własnych przekonań. Może dlatego, że złe informacje są lepszym towarem niż dobre?
Zawsze zła informacja była dla nas ważniejsza niż dobra. Nasz mózg odbiera przede wszystkim te złe, bo to one nas ostrzegają, motywują do obrony. Teraz jednak przepływ informacji jest tak duży, że nasz umysł nie jest w stanie obronić się do końca przed tymi, które nie oddają rzeczywistości. Takimi przykładami postprawdy w mediach światowych są wybory prezydenckie w USA czy internetowe dyskusje na temat Brexitu Wielkiej Brytanii z UE. Politycy brytyjscy, którzy bronili Brexitu, mówili, że nie interesuje ich opinia ekspertów na ten temat, ponieważ wsłuchują się w „wolę ludu”. Niestety, tak zwana „wola ludu” w mediach jest chimeryczna, niestała i łatwo nią manipulować.

Jak uodpornić się na fałsz i falę nienawiści?
Może trzeba się czasem odłączyć od tych przekazów, nie zaglądać na fora społeczno-ściowe. Starożytny filozof Pitagoras powiedział, że trzeba z dystansu oglądać rzeczywistość, by ją rozumieć.

Internet jednak uzależnia, ściga się z czasem.
Młodzi, ale nie tylko, otwierają internet, by sprawdzić, kim są. Kto do nich mówi i jak mówi, kto ich polubił, a kto skomentował. Tymi się stajemy, jaki jest przekaz na nasz temat. Niezrozumiała jest też niecierpliwość, by natychmiast sprawdzać, kto nam wysłał mejla, kto esemesa, bo nie można sobie pozwolić, by długo nie odpowiadać na te wiadomości.

Ponad połowa nastoletnich internautów choć raz doświadczyła przemocy w internecie: wulgarnego wyzywania, upokarzania, a nawet straszenia. Taka jest cena wolności słowa?
Pytanie, czy wolność słowa, która jest cenną wartością, może być zagospodarowana w ten sposób, że nam się wymyka spod kontroli. Ludzie mają prawo komunikować to, co chcą, ale liczymy, że będą przy tym bardziej wykształceni, kulturalni i będę przestrzegać określonych zasad. I to nam się nie udaje. Nie pozostaje nic innego, jak kształcić młodych ludzi w zakresie kompetencji medialnych.

Może człowiek z gruntu jest zły, bo dobry, uczciwy dążyłby w dyskusji do zgody i prawdy? Internauci z reguły nie walczą o prawdę, lecz o własne zdanie.

To dotyczy mediów nowych, bo media tradycyjne zawsze kierowały się tym, że za przekazem stoi jakiś autorytet. Albo jest to kompetentny dziennikarz, albo ekspert z danej dziedziny. W nowych mediach nie ma autorytetów. Człowiek nie jest z gruntu zły, ale - jak na razie - nie potrafi wykorzystać narzędzia, jakim jest internet.

Dziś „dziennikarzem” może być każdy. Wystarczy coś opublikować na blogu, w social mediach. Człowiek w końcu zatęskni za informacją prawdziwą i wszystko wróci do normy?
Paradoksalnie autorytetem w internecie staje się ten, kto ma więcej wejść, polubień, komentarzy. Zachłysnęliśmy się nowymi możliwościami, bo wydają się takie łatwe, niewymagające specjalnego przygotowania. A to nieprawda, że każdy, kto dostanie komputer, wie, jak z niego korzystać. Może trzeba wcześnie edukować dzieci w zakresie odpowiedzialności za aktywność w internecie.

Dlaczego w internecie zapominamy, że nie wolno naruszać czyjeś prywatności? Nauczycielki z Zabrza mają kłopot po tym, jak zdjęcie z „czarnego protestu”, z prywatnego profilu na Face-booku, zostało udostępnione dalej.
Granica między przestrzenią publiczną a prywatną zaciera się w nowych mediach. Tam w zasadzie nie ma żadnej prywatności. Abstrahując od tego przykładu, traktowanie naszych komunikatów na portalach społecznościowych jako prywatne jest błędem. Musimy się uczyć ostrożności. Zdziwiło mnie bardzo, że jeden z burmistrzów na swoim internetowym profilu przyznał się do romansu. Skąd taka potrzeba informowania całego świata o swoim życiu osobistym? Jest to fenomen kultury naszych czasów.

Coś zatrzyma tę falę obnażania i podglądania?
Życie prywatne innych zawsze budziło zainteresowanie. Kiedyś sąsiadki wyglądały przez okno i gadały. Teraz to okno jest inne, ale podglądanie życia cudzego pozostało.

Środowisko internetowe sprzyja agresji. Rośnie nam armia frustratów?
Poczucie anonimowości sprawia, że ludzie zachowują się w sposób, w jaki nie zachowaliby się w sytuacji bezpośredniego kontaktu z drugim człowiekiem. Anonimowość nie trzyma na uwięzi, ale przyczyny frustracji znajdują się gdzieś indziej. Internet tylko pozwala dać im upust.

Uciekamy w świat wirtualny, by tam się zatracić?
Może ludzie nie wytrzymują społecznej presji na sukces, tych oczekiwań, że muszą być zawsze sprawni, atrakcyjni, posiadać wiele kompetencji. Uciekają w świat wirtualny, bo mogą w nim udawać kogoś innego. Jest to alternatywa niebezpieczna, ale jakże kusząca. Opowiadanie Lema „Kongres futurologiczny” z lat 70. przerażająco pasuje do naszych czasów. Ludzie nie akceptują rzeczywistości, w której żyją, ale mają odpowiednie środki chemiczne, dające im złudzenie życia w innej przestrzeni. Tak właśnie działa internet.

***
Dr hab. Mariusz Wojewoda
Filozof, zajmuje się m.in. etyką gospodarczą, etyką mediów, filozofią religii.
Nie jest obecny na forach społecznościo-wych, świadomie, bo spędzanie czasu w sieci staje się zbyt czasochłonnym zajęciem. Nie ogląda też telewizji. - Staram się nawet panować nad tym, żeby otwierając komputer nie zaczynać pracy od sprawdzenia poczty elektronicznej, bo to też jest złodziej czasu - wyjaśnia. - Nie mogę powiedzieć, że jestem wolny od mediów, bo żyję pośród ludzi, którzy są od tych mediów zależni.

Teresa Semik

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.