Draka na Dniu Strażaka. Radny oskarżany o pobicie
– Siniaki już trochę pożółkły, ale nie pozwalają mi zapomnieć o tym nieszczęsnym Dniu Strażaka – mówi Małgorzata Witka. O pobicie oskarża... radnego
– Ten człowiek wyzwał mnie od szmat, gdy próbowałam go uspokoić i rozdzielić szarpiących się mężczyzn. Dodał, że mam „zamknąć mordę”, bo mówię do przyszłego wójta. Kopnął mnie w krocze – relacjonuje pani Małgorzata. – W niedzielę poszłam na obdukcję.
Post o bójce w Mirostowicach Dolnych ktoś zamieścił na jednej ze stron internetowych. Impreza odbywała się w sobotę (6 maja) w świetlicy. Gospodarzem był Zbigniew Witka, mąż pani Małgorzaty, który jest też sołtysem, radnym gminy i strażakiem miejscowej OSP. Jego syn jest zaś prezesem jednostki i to na nich spoczywała organizacja uroczystości. Pan Zbigniew od lat organizuje podobne imprezy w świetlicy i zawsze goście rozchodzili się pokojowo. Ale tym razem było inaczej...
Zaproszenia otrzymali nie tylko strażacy z całej gminy, ale także radni. Wśród gości był Marcin Sałandziak, radny z Miłowic. Oficjalna impreza zakończyła się o godzinie 22, później niektórzy rozeszli się do domów, a inni zostali w świetlicy. Do szarpaniny, o której wspomina pani Małgorzata, miało dojść około godziny 23. – Podszedł do mnie i stwierdził, że został uderzony w głowę – opowiada kobieta. – Żaden z „naszych” chłopaków się do tego nie przyznawał. Wówczas doszło do szarpaniny. Usłyszałam „wiązankę” z jego ust. Ponoć dobierał się do kobiet w damskiej toalecie i któraś pewnie mu przyłożyła.
Pani Małgorzata mówi o talerzu rozbitym na jednym ze strażaków, o rozerwanych koszulach i mundurach...
Urszula Błażejewska pomagała w tym czasie w kuchni. Przyznaje, że nie pamięta takiej jatki na żadnej z imprez we wsi. – Zamieszanie było straszne. Ktoś uderzył sołtysa tak, że aż spadł ze sceny – opisuje. – W niedzielę, gdy poszłyśmy sprzątać salę, Małgosia pokazywała mi posiniaczone ręce, mówiła, że wszystko ją boli. Twierdziła, że to ten radny Miłowic ją pobił. Nie widziałam tego, ale on od początku szukał zaczepki.
Pani Małgorzata nosi się z zamiarem zgłoszenia pobicia na policję.
Tymczasem radny Sałan dziak (zgodził się na publikację nazwiska i wizerunku) wszystkiemu zaprzecza. Twierdzi, że to on został zaatakowany. – Nigdy nie podniosłem ręki na żadną kobietę, nie uderzyłem też pani Małgorzaty. Być może przypadkiem została przeze mnie odepchnięta, gdy broniłem się przed atakiem strażaków z Mirostowic. Za to ją przepraszam – mówił nam wczoraj radny i tłumaczył: – Przypadkiem wszedłem do damskiej toalety. Przy wyjściu ktoś faktycznie uderzył mnie pięścią w głowę. Na pewno nie był to cios kobiety. Nie wiem, kto to był. Wszyscy piliśmy tam alkohol, nie tylko ja. Było go bardzo dużo. Z moich ust nie padły żadne obelgi pod adresem pani Małgorzaty. Nawet jej nie dotknąłem. Jak pani sobie to wyobraża? Jest tam sześciu strażaków, w tym jej mąż i dwóch synów, i pozwalają na to, bym ją poturbował? To nonsens.
Według wersji Sałandziaka już w sali rzucili się na niego strażacy. Wyjaśnia on, że chodziło o żale dotyczące pracy w radzie gminy, co wcześniej wypomniał mu radny Witka. Sałandziak pamięta, że kilku strażaków go otoczyło i zaczęło szarpać. Wtedy wkroczyła pani Małgorzata, próbując rozdzielić bijących się mężczyzn. – Dostałem parę kopniaków w tyłek, w żebra z pięści – wylicza Sałandziak. – To ja czuję się ofiarą tej całej napaści. Rozjechaliśmy się pokojowo i sądziłem, że tematu nie ma, a teraz dowiaduję się o pretensjach pod moim adresem. To spisek, bo wszyscy strażacy wezmą teraz stronę pani Małgorzaty. Chcą mnie zdyskredytować jako radnego.
Około północy po radnego przyjechała żona Katarzyna. – Nikt nie wspomniał mi wtedy, że coś się wydarzyło. Pożegnaliśmy się i tak to się skończyło – powiedziała nam wczoraj. O sprawie napiszemy też w sobotnio-niedzielnym Magazynie „Gazety Lubuskiej”.