Dramat na drodze. Jedna chwila, która zmieniła życie kilku osób
Gdyby Bartek za kierownicą nie używał telefonu i jechał wolniej, to Paweł nie byłby kaleką? Gdyby Paweł był ostrożniejszy, uniknąłby wypadku? Matka Pawła do dziś nie może uwolnić się od tych pytań. I obawia się, że ciągnący się proces sądowy odpowiedzi nie przyniesie.
Od wypadku minęło dwa i pół roku. Prokuratorskie dochodzenie, potem proces sądowy miał wyjaśnić wszystkie wątpliwości. A wątpliwości jest coraz więcej. Ewa Lepianka ma żal do wymiaru sprawiedliwości. I do Bartka, że nie przyszedł i nie przeprosił, a przecież jest kuzynem jej męża. Być może żal jej nigdy nie opuści, dopóki będzie patrzeć na swojego niepełnosprawnego syna.
Dwa tygodnie przed świętami Bożego Narodzenia 2015 roku świat jej się wywrócił. Jej 10-letniemu Pawłowi też. Od tamtego momentu życie każdego z nich nie będzie już takie samo. Życie Bartłomieja pewnie też.
Pasją Pawła była piłka nożna. Z kolegami dojeżdżał na treningi. 15 grudnia właśnie wracał z treningu do domu w Medyni Głogowskiej. Jego i dwójkę innych chłopców odwoziła matka jednego z kolegów. Zatrzymali się przed domem Pawła, ale po przeciwnej stronie jezdni. Wystarczyło, by chłopiec przeszedł przez drogę i już byłby na swoim podwórku. I już prawie był na swoim podwórku, gdy nagle uderzył w niego dostawczy iveco.
W dalszej części przeczytasz:
- jak przyzczynę wypadku tłumaczy kierowca
- co zeznała kobieta, która Pawła odwoziła
- jakie wątpliwości dotyczace przebiegu wypadku ma matka chłopca
- do kogo kieruje swe pretensje
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień