Dramat w komunikacji osobowej na Podkarpaciu. Przez koronawirusa firmy przewozowe są na skraju upadku
Ograniczenia liczby pasażerów zabijają podkarpackie firmy przewozowe. W najgorszej sytuacji są prywatni przewoźnicy, którzy po wprowadzeniu czerwonych stref w zasadzie stracili możliwość zarobku. Komunikacja miejska działa nieco lepiej, ale i tu sytuacja jest bardzo trudna.
MPK Rzeszów to jedna z największych firm przewozowych w południowo-wschodniej Polsce. Obsługuje komunikację miejską w stolicy Podkarpacia. Ma ponad 220 autobusów, które obsługują około 60 linii jeżdżą po mieście i okolicznych gminach.
CZYTAJ TEŻ: Firmy transportowe są na skraju upadłości, bez pasażerów nie przetrwają - sytuacja z czerwca
Przewozy miejskiej spółce zleca Zarząd Transportu Miejskiego w Rzeszowie, który zarządza infrastrukturą komunikacyjną i organizuje kursy autobusów. Kilka dni temu urząd poinformował o redukcji liczby przewozów. Od wczoraj z rozkładu jazdy wycofano 150 kursów na 27 liniach.
– To ograniczenia wprowadzone w związku z epidemią i wynikające głównie z ograniczeń obowiązujących w czerwonej strefie. Chodzi między innymi o zdalne zajęcia w szkołach i na uczelniach, kwarantanny oraz inne ograniczenia w aktywności społecznej. To wszystko spowodowało, że mamy bardzo wyraźny spadek liczby pasażerów, głównie w kursach porannych oraz wieczornych – tłumaczą w ZTM.
Te słowa potwierdza Marek Filip, prezes MPK Rzeszów.
- Pasażerów jest wyraźnie mniej, nawet na najbardziej popularnych liniach. Z tego powodu autobusy nie są całkowicie wypełnione nawet przy limicie pasażerów, jaki obowiązuje w związku z epidemią – mówi szef miejskiej firmy przewozowej. Najpopularniejsze na co dzień linie, które normalnie są maksymalnie zapełnione pasażerami, wożą w tej chwili zaledwie po kilkanaście osób. W tej sytuacji nie zdarza się, aby limit około 30-40 pasażerów był wypełniony i firma musiałaby wypuścić na trasę tak zwaną „bisówkę”, czyli drugi pojazd uzupełniający zapełniony pasażerami kurs. Czy kryzys przełoży się na zatrudnienie w MPK?
CZYTAJ TEŻ: Szynobusy na Podkarpaciu są przepełnione, bo pasażerowie nie przestrzegają limitu miejsc [ZDJĘCIA]
W MPK Rzeszów pracuje około 450 kierowców. W ciągu roku autobusy tej firmy pokonują łącznie około 11 milionów kilometrów. 2020 rok zamknie się niższą liczbą, ponieważ po wiosennych ograniczeniach kursów, od wczoraj obowiązują kolejne.
Marek Filip prezes MPK przyznaje, że sytuacja jest trudna.
- Na wiosnę musieliśmy redukować zatrudnienie, ale wówczas ograniczyliśmy się do nieprzedłużenia umów czasowych. Część kierowców przeszła też na emerytury. A w marcu i kwietniu załoga pracowała za obniżone wynagrodzenie. Latem sytuacja na tyle sie poprawiła, że mogliśmy ponownie przyjąć osoby, którym wcześniej wygasły umowy. Ale niestety kryzys wrócił i trzeba będzie się z nim ponownie zmierzyć – mówi prezes Filip.
Na tę chwilę szefostwo MPK nie planuje jednak zwolnień z pracy. - Część kierowców jest na zwolnieniach chorobowych i kwarantannie, a więc dla pozostałych nie brakuje pracy. Gdyby jednak to się zmieniło, będziemy musieli wprowadzić rozwiązania, które pozwolą nam przetrwać trudny czas. Rozwiązywanie umów o pracę to jednak ostateczność i zrobię wszystko, aby nie było to konieczne – mówi Marek Filip.
O ile MPK i inne firmy obsługujące komunikację miejską w podkarpackich miastach, nawet przy mniejszej liczbie klientów mogą liczyć na regularny zarobek, prywatni przewoźnicy, oferujący przejazdy busami mają znacznie większy problem.
- Limit pasażerów w autobusie komunikacji miejskiej pozwala jechać trzydziestu kilku osobom. Do tego podczas przejazdu trasy, co przystanek ktoś wsiada i kasuje bilet. U nas jest inaczej. Kursów nikt w tej chwili nie zamawia, więc busy stoją w bazie, a koszty musimy ponosić – mówi Radosław Rodkiewicz, właściciel firmy VoyageRR.
W jego przypadku półroczne zawieszenie rat lesingowych przestało już obowiązywać. A to oznacza, że co miesiąc firma musi płacić bankom wielotysięczne raty za pojazdy.
- Tymczasem klientów brak. Nie ma wycieczek, imprez biznesowych, wesel, zawieszono wyjazdy na mecze, które także obsługiwaliśmy. Dwóm z czterech kierowców musiałem już podziękować za pracę. Nie wiem, co będzie dalej, chyba nikogo nie stać na to, aby ponosić koszty i jednocześnie nie zarabiać – mówi Rodkiewicz.
Właściciele busów kursujących na liniach międzymiastowych przyznają, że jeśli w pojeździe, który ma około 20 miejsc może jechać tylko 9-10 osób, kursy stają się nieopłacalne. – Perspektywa rysuje się w czarnych barwach. Idzie zima, liczba zachorowań rośnie, nic nie wskazuje na to, aby nasza branża mogła zostać odmrożona. W piątek protestowaliśmy w Warszawie, w manifestacji wzięło udział około 300 autokarów z całej Polski. Szykujemy kolejne akcje, ale już bardziej lokalne, bo wyjazd do stolicy to około 1000 zł – czyli koszt paliwa i zapłata dla kierowcy. W tej sytuacji nie stać nas na takie wydatki – rozkłada ręce Radosław Rodkiewicz.
W branży liczą, że wzorem niektórych państw, m.in. Austrii, Francji i Węgier, rząd pomoże zawiesić spłatę rat kredytowych i leasingowych do banków. Bez tego większość z nich nie przetrwa przestoju na rynku. Część największych przewoźników zaczęła już oddawać busy pożyczone w ramach wynajmu długoterminowego.