Ruszać w podróż z dworca, a ruszać w nią z galerii handlowej to dwie różne sprawy.
Decyzja o wpisaniu warszawskiego Dworca Centralnego do rejestru zabytków wywołała nie tyle entuzjazm, co entuzjastyczne utyskiwania. Że brzydki, że duży, że brudny. Że wieje, że straszy, że śmierdzi. Że relikt, że wstyd, że komuna. Krótko mówiąc: że bez jaj.
A mnie decyzja konserwatora cieszy. Nie dlatego, że wzniesiony w latach 70. według projektu Arseniusza Romanowicza i Piotra Szymaniaka dworzec jest perełką, ale dlatego że taki wpis można by potraktować jako pars pro toto. Takie symboliczne uhonorowanie, które się naszym polskim dworcom od dawna należy. Kto w te wakacje odbył choć jedną dłużą podróż koleją ten wie, o co chodzi.
Budynki, które na początku ubiegłego wieku traktowano jako świątynie postępu i techniki (trochę jak dzisiaj lotniska), dzisiaj są jak brzydki mebelek, który przed wizytą gości nakrywa się sięgającą podłogi serwetą. Rolę serwety zwykle pełni galeria handlowa, w której czeluściach sprytnie można poukrywać perony, schody, kasy i inne wstydliwe elementy.
Kraków jest w tym niezły, Gdańsk również, Kłodzko daje radę, ale absolutne mistrzostwo osiągnął Poznań, gdzie jedna galeria pożarła aż dwa dworce, pomiędzy którymi rozciągają się labirynty flankowanych sklepami korytarzy. Niby fajno, niby czysto, niby kolorowo, ale truchtanie ową trasą z walizą uwieszoną jednej ręki i osobą odprowadzającą uwieszoną drugiej ręki to nie jest bułka z masłem. Jest i opcja totalna, czyli wyburzenie na rzecz ukrycia, pod nowiutką galerią. Taki los spotkał Katowice, gdzie brutalistyczny projekt Warszawskich Tygrysów zrównano z ziemią kilka lat temu
Taki rozmach to w wielkim mieście. W mniejszych dworce nie tyle się ukrywa, co porzuca. Stoją więc przy torach takie skorupy, czasem zabite deskami, z podgniwającym daszkiem nad peronem, a czasem pięknie odnowione, ale za to z nieczynną kasą, nieczynną toaletą i nieczynną przechowalnią bagażu. Nie zmyślam: niedawno w kasie na dworcu w Świebodzicach pani poinformowała mnie, że kasa służy nie do sprzedawania biletów, ale wypłacania zasiłków z MOPS.
I niby wszystko rozumiem, że ekonomia, że rozwój, że oszczędności, ale jednak trochę tych dworców żal. Bo ruszać w podróż z zabytkowego gmachu, a ruszać w nią z galerii handlowej to jednak dwie różne sprawy. O kupowaniu biletu w kasie MOPS nie mówiąc.