Dramaty millenialsa. Głos ze Wschodu
Gdyby ktoś zaproponował mi wycieczkę do Wilna, wzbudziłby we mnie entuzjazm podobny do tego, jaki wywołuje perspektywa wyjazdu na Jasną Górę, względnie do Biskupina.
Dziedzictwo. Historia. Filomaci, Filareci. Cela Konrada. Ostra Brama. Ściąga w piórniku i gotowiec w kieszeni. Krótko mówiąc, wizja wyjazdu do stolicy Litwy do niedawna była dla mnie ekscytująca niczym matura z polskiego. I jak się okazuje, była to wizja, tak samo jak maturalne zadania, oderwana od rzeczywistości.
- Gdyby Wilno wróciło do Polski, to byłoby waszym najlepszym miastem - mówi mi znajoma i okazjonalna przewodniczka po stolicy Litwy, ciągnąc mnie pod opuszczoną halę sportową (po prawej katedra, po lewej muzeum techniki, przed nami perełka socmodernizmu). Powiało dumą narodową, ale powiało też rozsądkiem. Wystarczy się rozejrzeć. Nie ma reklam - jedyne plakaty na słupach to te zapowiadające wydarzenia kulturalne. Nie ma chodników zastawionych samochodami. Naocznie nie da się tego stwierdzić, ale ponoć nie ma też smogu (niektórzy uzasadniają to tym, że Litwini jako naród, który bardzo późno przyjął chrześcijaństwo, do dziś zachowali szacunek dla natury).
Są za to nowocześnie urządzone muzea, wypełnione ludźmi do późnego wieczora, jest pałac prezydencki, przed którym nie stoi ani jeden strażnik, jest dobry dizajn - Litwini potrafią zrobić kontuar ze skrzydła samolotu, łyżeczki do herbaty, które trafiają do sklepików muzealnych na całym świecie i - to chyba imponuje mi najbardziej - niekiczowaty gadżet na stulecie niepodległości. Jednak przede wszystkim w centrum miasta są mieszkańcy: prowadzą knajpki, buszują w vintage shopach, jedzą ostrygi na targu, korzystają ze wszystkiego, co oferuje mądrze zorganizowana metropolia.
W Wilnie można znaleźć to, co trudno jest jednoznacznie zdefiniować, ale zwykło się określać mianem „energii miasta”. To ta energia, jakiej zazdrościmy Berlinowi czy Lizbonie, a która bierze się z myślenia o mieście nie tylko w kategoriach zarabiania pieniędzy, ale również tworzenia miejsc do komfortowego i kreatywnego życia. Lot z Polski do Wilna trwa godzinę, hotelowy pokój można wynająć taniej niż w Warszawie, zjeść smaczniej. Warto więc zajrzeć do sąsiadów zza wschodniej granicy i czegoś się od nich nauczyć. Nie tylko o historii literatury romantycznej.