Drobiazgi kultury. Liście
Szanowni Państwo, ostatnio rozmawiałam z Państwem na tematy poważne, niewesołe, lecz gdy patrzyłam za okno i widziałam ten przepiękny październik, nabrałam ochoty na to, aby pogawędzić o czymś miłym, błahym, nieważnym.
Szłam niedawno jedną z naszych niewielkich ulic w śródmieściu, gdzie na skraju chodnika posadzone są drzewa w takich kwadratowych niby-grządkach. Szłam więc po warstwie różnokolorowych liści. I to przypomniało mi nasze zabawy w dzieciństwie.
Mieszkałam na małej bocznej uliczce, która cała „była dla nas”, dla dzieci, no bo prawie w ogóle nie pojawiały się tam auta. Graliśmy więc zapamiętale „w dwa ognie”, w „raz, dwa, trzy, Baba Jaga patrzy”, ścigaliśmy się „w berka”, skakali jedną nogą „w klasy” i wyczynialiśmy skomplikowane ewolucje ze skakanką.
Przyznaję, że szczególnie lubiłam „chłopackie” zabawy, jak „w pikuty”, czyli „w noża”, czy w kopaną „zośkę”. Ale „dwa ognie” były najważniejsze, nawet kiedyś, za zgodą rodziców, zamieniłam z koleżanką mój śliczny wózek dla lalki na prawdziwą skórzaną piłkę, taką jak do siatkówki.
Nasza i sąsiednia kamienica połączone były podwórkiem, miały wspólne piwnice i strychy, na które z tyłu prowadziły drewniane kręte schody. Nie było wówczas domofonów, bramy stały otworem aż do godziny 23, kiedy to dozorczyni pieczołowicie je zamykała. Mogliśmy zatem do woli biegać po wszystkich zakamarkach obu domów, a także kryć się podczas zabawy „w chowanego”.
A dlaczego liście? To była taka jesienna zabawa. Dozorcy odmiatali opadłe liście z chodników w stronę jezdni, zalegały więc one grubą warstwą przy krawężniku, w rynsztoku. Dzisiaj często parkują tam samochody, ale kiedyś ich nie było, więc można było swobodnie iść rynsztokiem. Szłyśmy z koleżanką po obu stronach ulicy, szurając butami i ostrożnie pchając przed sobą te suche liście. Wygrywała ta, która upchała przed sobą wyższy stos. Czasem udawało się osiągnąć nawet ponadmetrową wysokość, zanim ta „liściasta góra” się rozsypała.
Dzisiaj duży ruch samochodowy na tej małej uliczce, ciasno zaparkowane auta, pomiędzy którymi ledwie da się przejść, nie pozwalają już na takie zręcznościowe i budujące wspólnotę zabawy. Bramy zamknięte są na głucho. A więc: żadna gra w piłkę na ulicy!, żadne bieganie po strychach! Co więc dzieciom pozostaje oprócz samotnego wirtualnego grania i oglądania zdjęć jesieni na smartfonach?