Szanowni Państwo, nie mam zamiaru ani Państwa pocieszać, ani straszyć, ani też - nie daj Boże - wymądrzać się na temat pandemii. Postanowiłam polecić Państwu książkę, którą właśnie przeczytałam i która przeniosła mnie w czasy mojego dzieciństwa, pomogła przez chwilę nie myśleć o tym, co dzieje się obecnie na świecie.
Mówię o autobiografii Andrzeja Sikorowskiego, wydanej przez WL, a zatytułowanej „W moim znaku Waga. Śpiewanie o sobie”. Początkowo miał to być autorski komentarz do własnych piosenek, ale rozrósł się w bogatą opowieść, którą jednakże właśnie piosenki konstruują, są swoistym rusztowaniem, na którym opiera się narracja.
Opowieść to bardzo krakowska - czytelnik rozpozna wiele miejsc w naszym mieście: ulice, kawiarnie, kabarety, kina - kto dziś pamięta np. kino w dzisiejszej sali Teatru Stu? Sikorowski opisuje miejsca bardzo mi bliskie, gdyż w dzieciństwie mieszkał przy ul. Siemiradzkiego, a ja obok, przy Sobieskiego.
Do podstawówki chodził na Szlak, gdzie ja miałam z kolei lekcje w tamtejszym laboratorium. Liceum? - oczywiście Dwójka im. Sobieskiego, budynek vis a vis mojego mieszkania. Autor barwnie opisuje dobrze mi znane ówczesne dziecięce zabawy, m.in. grę w „zośkę”, strzelanie ze zrobionej z gumki procy czy dmuchanie ryżem przez rurkę. Zimą ślizganie się na łyżwach po jezdni - dziś nikt w to nie uwierzy.
Znajdziecie Państwo wspomnienia z wakacji w Lubniu, z kolejnych pobytów w Zakopanem, a potem z licznych podróży po całym świecie - już jako znany artysta. Ale przede wszystkim jest to książka o ludziach - o bardzo wielu znajomych, przyjaciołach, w tym również tych znanych nam z ich twórczości. To w dużej części opis krakowskiego środowiska muzycznego. O ludziach Sikorowski pisze zawsze życzliwie, jeśli zdarzają się pojedyncze negatywne uwagi, to podaje je bez nazwisk. Natomiast z ogromną czułością pisze o żonie, greckiej wokalistce Chariklii, zwanej Franią. Podobnie też mówi o córce, Mai, z którą ostatnio wspólnie występuje.
Polecam tę pozycję, napisaną bezpretensjonalnym językiem, dzięki czemu ma się wrażenie, jakby Autor opowiadał nam to wszystko przy lampce wina. Warto posłuchać rozlicznych anegdot - roześmiać się czasem lub wzruszyć. Książka jest bogato ilustrowana zdjęciami, a przede wszystkim inkrustowana tekstami piosenek, niektórych świetnie nam znanych, jak choćby ta ze słynną prośbą: „Nie przenoście nam stolicy do Krakowa”.
Andrzej Sikorowski był też onegdaj felietonistą w „Dzienniku” - jest więc wśród nas jakby u siebie.