Droga Polska, droga chilijska
Dwadzieścia lat temu jako student historii na Uniwersytecie Jagiellońskim przychodziłem czasami na zajęcia z religioznawstwa. Nie wiedzieliśmy wtedy tego, ale Jan Paweł II, chociaż już schorowany, miał przed sobą jeszcze dobrych parę lat pontyfikatu.
Było już po pierwszych sporach o pozycję Kościoła w państwie, debacie o ustawie o przerywaniu ciąży. Wśród wielu ludzi panowało przekonanie, że nieunikniona jest szybka laicyzacja Polski. Pamiętam jak dzisiaj - zastanawialiśmy się - nad tym, jak szybko Polska będzie się laicyzować. Pamiętam, jak mówiło się „francuska droga” co oznaczało, że badacze spodziewali się laicyzacji w związku z dużymi zmianami cywilizacyjnymi, wyjazdami na Zachód i ze wsi do wielkich miast.
Dzisiaj wiele zależy od reakcji władz kościelnych i kościelnej administracji nie tyle na film, co na społeczną traumę.
Film braci Sekielskich obejrzało już zapewne kilkanaście milionów Polaków. Straszne sceny, które poraziły prymasa Polaka, arcybiskupa Gądeckiego i kardynała Nycza, są już w głowach 30 procent, jeśli nie większej części populacji. Nie ma innej możliwości - mamy do czynienia ze zbiorową traumą społeczną - która będzie miała jakieś skutki, zapewne, przynajmniej krótkoterminowo, negatywne.
Słychać już, że w Polsce będzie „jak w Irlandii”. Tak jak podczas studiów słyszałem, że z polskim Kościołem będzie „jak we Francji” (swoją drogą o francuskim życiu katolickim można niemało dobrego powiedzieć).
Reakcja na kryzys zaczyna się od słów. To jasne, że w zasadniczej sprawie na „przepraszam” się nie skończy.
Nie będzie jak w Irlandii, ani jak we Francji, ani jak w Chile, co najwyżej będą jakieś podobieństwa. Dzisiaj wiele zależy od reakcji władz kościelnych i kościelnej administracji nie tyle na film, co na społeczną traumę, która nawet jeśli wedle kogoś jest niesłuszna lub przesadzona, to jest społecznym socjologicznym faktem i kropka.
Reakcja na kryzys zaczyna się od słów. Dobrych prostych słów. To jasne, że w zasadniczej sprawie na „przepraszam” się nie skończy. Chociaż czasami, choćby za głupią reakcję na ludzkie emocje wystarczy słowo „przepraszam” właśnie. Wśród wszystkich polskich formuł półprzeprosin („nie powinno się zdarzyć”, „przepraszam, tych, którzy poczuli się urażeni” itd.) dobrze i najmocniej wybrzmiał głos kard. Nycza: proste przeprosiny dzisiaj to sygnał, że jest przed nami na przyszłość także inna droga niż irlandzka czy chilijska. To będzie polska droga, a jaka ona będzie, rozstrzyga się w tym momencie.