Druh Edek. Twórca, opiekun i wzór dla wielu dzieci z zespołu "Słoneczni"
Ogromne pokłady dobroci i miłości oddawał dzieciom. Uczył je śpiewać, cieszyć się życiem i wybierać te właściwe drogi. Odszedł Edward Sośnierz, twórca harcerskiego zespołu "Słoneczni".
Takich nauczycieli chyba już nie ma. Zawsze uśmiechnięty, skory do żartów, do tego - tytan pracy. Dzieci go uwielbiały, choć bardzo dużo od nich wymagał. Przed południem uczył w szkole fizyki i chemii, a po południu - śpiewu, jako instruktor harcerski. O zespole "Słoneczni" Edward Sośnierz planował jeszcze napisać książkę. Zmarł przed tygodniem, 16 kwietnia, w wieku 77 lat.
- Jestem człowiekiem spełnionym - przekonywał, gdy już coraz bardziej opadał z sił. Siódemka miała być ich szczęśliwą liczbą, sam tak mówił. Ich kodeks honorowy liczył siedem punktów. My, "Słoneczni" chcemy nieść radość. Jesteśmy prawdomówni i koleżeńscy, jesteśmy rodziną.
- Dopiero po czasie zdajemy sobie sprawę, jak ogromny miał wpływ na nasze życie - mówi druhna Renia Bolesta z Katowic, "Słoneczna". - Po maturze wiedziałam, że też zostanę nauczycielką. Wprawdzie mama odradzała, ale druh Edek w luźnej rozmowie powiedział, że mam predyspozycje. Dziś próbuję naśladować jego styl pracy. Stopniować, jak on, trudności, ufać uczniom, że drobne sprawy rozwiążą sami. Zdobywać posłuch nie za pomocą wiszącego wciąż bata, ale przez szacunek.
Śpiewaj z nami, gdyś wesół
Siedem osób liczyła Rada Słonecznych, wybierana dwa razy do roku. To był swoisty samorząd. Siedmiu sprawiedliwych załatwiało konflikty w zespole, decydowało, kto zasłużył na wyjazd za granicę, bo wszyscy nie mogli jechać. W swoim najlepszym okresie, w latach 70. i 80., w zespole tańczyło i śpiewało nawet 180 osób. Druh Edek uczył ich organizacji pracy i odpowiedzialności. - Po południu nie przestaję być pedagogiem - wyjaśniał. - Swoje "ja" wszyscy musimy zamienić na nasze "my".
Harcerski Zespół Artystyczny Katowickiej Chorągwi ZHP "Słoneczni" był fenomenem na scenie amatorskiego ruchu muzycznego i piosenki dziecięcej. Bez etatów i dyrektorów. Druh Edek nie lubił słowa "społecznik". Mówił, że jest tylko działaczem harcerskim i trochę uczył się grać na fortepianie. Harcerskie ideały były fundamentem tej jego działalności. Zapragnął rozśpiewać uczniów, bo jedna godzina tygodniowo na wychowanie muzyczne to za mało, uważał. W średniej szkole nie było nawet tej godziny. Dlatego też powstał w katowickim radiu cykl cotygodniowych audycji "Śpiewaj z nami", z udziałem "Słonecznych", których autorem był kompozytor Bogumił Pasternak. Nauczyli młodych słuchaczy około 200 piosenek, m.in. o tym, że "Tylko u nas słońce, woda i przyroda, tylko u nas niebo, przestrzeń i przygoda".
Wystąpili w 1976 r. podczas Mistrzostw Świata w Hokeju na Lodzie w katowickim Spodku. Śpiewali piosenki, jak zawsze, ale tym razem na łyżwach. Analizując sukcesy "Słonecznych", to rok 1977 był bodaj najważniejszy w ich dorobku. Gościła ich Francja, Związek Radziecki, Czechosłowacja. Potem pojechali do Korei Północnej, Hiszpanii. Występowali przed żonami głów państw i przy obozowym ognisku. Nagrywali piosenki przy akompaniamencie radiowej orkiestry Jerzego Miliana, ćwiczyli pod okiem choreografa Opery Śląskiej Henryka Konwińskiego. Wszyscy chcieli współpracować ze "Słonecznymi".
Nie przestawał marzyć
Andrzej Prugar z Radia Katowice wyjaśnia, że było cudownie bawić się z nimi, śmiać się i pracować. - Pamiętam go zawsze tak samo: z neseserem i w garniturze, często w kapeluszu i prochowcu - wspomina Hania Janowska (Czarny). - Kiedy po próbie w Pałacu Młodzieży staliśmy na przystanku autobusowym, dołączał do nas ostatni. Wyłaniał się ze schodów przejścia podziemnego i jeszcze z nami rozmawiał. Ostatni wsiadał do autobusu, nikogo z nas nie zostawił samego na przystanku. Zapewniał, że jego następny autobus też zaraz przyjedzie. Tak było zawsze. Wtedy nie zdawałam sobie sprawy, jak było to dla nas ważne. Po prostu opiekował się nami. Był za nas odpowiedzialny. Ćwiczyli trzy razy w tygodniu, w czwartym dniu były nagrania w radiu. Niektórzy zaczynali ich nazywać "Księżycowymi", bo z prób czy koncertów wracali późno. To było zajęcie dla upartych i wytrwałych.
Edward Sośnierz nie szukał ideałów do swojego zespołu. - Młodzież ma swoje zalety, wady, ma prawo do błędu - przekonywał. Nie szukał ideału także w sobie. W kronikach zespołu, które do końca prowadził z ogromnym pietyzmem, zamieszczał także krytyczne artykuły, że słowa piosenek nie takie jak należy, że dziewczęta w za kusych spódniczkach od harcerskich mundurków.
Właściwie było dwóch Edwardów Sośnierzów. Jeden był nauczycielem w szkole, drugi to druh Edek - instruktor harcerski. Zdarzało się, że po ciężkiej i długiej próbie dzieci pytały druha Edka, czy nie poprosiłby swojego "brata bliźniaka" - nauczyciela Sośnierza, by następnego dnia nie pytał ich na lekcji. Nie zdążą się przygotować. I druh Edek czasem obiecywał, że spróbuje się dogadać z tym drugim, bo widzi ich zmęczenie. - Zapewnię go, że pojutrze już będziecie mogli normalnie odpowiadać. Zgoda? - mówił. - Ale cicho sza, bo nie chcę, by ktoś się dowiedział, że macie chody u mojego brata.
Dzieci musiały być dobre na scenie i przed tablicą. Bez wyjątku. Warunkiem przynależenia do rodziny "Słonecznych" były dobre oceny. Musieli druhowi Edkowi pokazywać swoje cenzurki.
I nagle się okazało, po transformacji ustrojowej, że nikogo nie obchodzą śpiewające i tańczące dzieci, ten śląski znak jakości. Propozycji współpracy było coraz mniej, a rachunek ekonomiczny decydować miał o wszystkim.
Pod koniec lat 90. Edward Sośnierz nawiązał współpracę z Rolfem Zuckowskim z Hamburga, autorem piosenek dla dzieci, producentem muzycznym, który na rynku niemieckim odnosił ogromne sukcesy. To był czas zmian. Zespół ograniczył wówczas do kilkunastu osób, które śpiewały z towarzyszeniem dorosłego solisty. Tak występował Zuckowski. Sośnierz stworzył nowy program "Piosenki są jak mosty". Sam tłumaczył z niemieckiego teksty piosenek, pod pseudonimem Roman Teodorowicz.
- Dwukrotnie druh Edek dał mi wielki zaszczyt zostania "Słonecznym". Raz w moich latach szkolnych, drugi raz, gdy byłem już dorosłym wokalistą i śpiewałem piosenki Zuckowskiego - przypomina Marek Mróz. - W "Słonecznych" poznałem moją żonę Annę, występowała tam także nasza córka Ola. Druh Edek dołożył się do naszego małżeństwa. Byliśmy na obozie harcerskim, gdy zabrał mnie z Anią do źródełka, które ma rzekomo cudowną moc, bo łączy ludzi. Tak nas przekonywał. Trzeba tylko napić się wody z rąk tej drugiej osoby, co też zaraz uczyniliśmy. Po obozie nasze drogi z Anią się rozeszły, a po latach wróciliśmy do siebie.
Edward Sośnierz założył jeszcze Towarzystwo Wspierania Twórczości Dziecięcej "Słoneczni", by pozostać z zespołem po słonecznej stronie życia, wbrew trudnościom. - Ilekroć przejeżdżam obok Pałacu Młodzieży, zawsze patrzę w nasze okna, szukam w nich światła - dodaje druhna Hania. Pragnął, by na pożegnanie "Słoneczni" zaśpiewali jego ulubioną "Harcerską dolę", co wszędzie pędzi, wszędzie gna, co innym słońce da.