Sąd nie miał wątpliwości. Michał K., drużynowy z Blachowni przez pięć lat wykorzystywał i gwałcił swoje podopieczne. Przed sądem nie okazał skruchy. Chwalił się swymi „podbojami”.
Wrzesień 2015. Michał K. jest wprowadzany na sądową salę. Jest w doskonałym nastroju. Dziennikarzom robiącym zdjęcia pokazuje język. Ktoś widzi również środkowy palec skierowany w kierunku fotoreporterów.
Przez 12 lat prowadził drużynę harcerską w Blachowni, miasteczku pod Częstochową. Jak zauważa w mowie końcowej prokurator, miał tu status „lokalnego celebryty”. Cieszy się przez wiele lat znakomitą opinią wśród rodziców swoich podopiecznych i przełożonych. Ale Michał K. ma też drugie oblicze. Prokuratura stawia mu aż 13 zarzutów związanych z molestowaniem, gwałtami i wykorzystywanie niepełnoletnich podopiecznych. Choć podczas procesu będzie zeznawał, że utrzymywał kontakty seksualne z 26 kobietami, to zmowę milczenia przerywa tylko czwórka dziewcząt. Pierwszego dnia procesu kryją się one przed obiektywami i wzrokiem widzów. Nie chcą się afiszować, tym bardziej, że Blachownia jest podzielona, a wielu mieszkańców wciąż nie może uwierzyć, że „tak wspaniały człowiek mógł coś takiego zrobić”.
27 września 2016 roku. Sąd publikuje wyrok w sprawie Michała K. Nie ma wątpliwości co do winy oskarżonego. Wymierza mu karę 8 lat więzienia, zakaz pracy w charakterze wychowawcy przez 10 lat, zakaz zbliżania się do pokrzywdzonych oraz przymusową terapię, bo biegli stwierdzają u Michała K. zaburzenia seksualne. - Wina krzyczy z tych zebranych w sprawie kilkunastu tomów akt - mówi sędzia Jarosław Poch i niespodziewanie decyduje się na ujawnienie w całości uzasadnienia wyroku. W sprawach związanych z wolnością seksualną i obyczajowością to niespotykane. Tym bardziej, że wcześniej sąd zdecydował się wyłączyć jawność procesu. - Robię to pierwszy raz ze względu na charakter sprawy - tłumaczył podczas uzasadnienia sędzia Jarosław Poch.
- Ta sprawa podzieliła i dzieli społeczeństwo, bo wiele osób wciąż nie wierzy w winę oskarżonego - mówił sędzia. - Ta sprawa pokazała również nieprawidłowości systemowe w działalności nawet tak szlachetnej organizacji, jaką jest ZHP.
Wydany wyrok był jednocześnie wyrokiem dla całego ZHP. Sąd zamierza wysłać jego uzasadnienie Komendzie Głównej ZHP, Śląskiej Chorągwi ZHP i częstochowskiej jednostce.
Podczas uzasadnienia sędzia w całości przytoczył „Podstawy wychowawcze ZHP”, podkreślając, że właśnie z tego powodu cała sprawa jest jeszcze bardziej bulwersująca i najlepiej może ją zrozumieć ktoś, kto w harcerstwie był, albo ma w nim swoje dzieci.
Michał K. założył drużynę harcerską w Blachowni w 2002 roku. Na początku pomagała mu w organizacji K., jego ukochana. Niestety z powodów osobistych rodzina K. musiała się przeprowadzić do innego miasta województwa śląskiego.Michał K. mocno to przeżył, ale wkrótce znalazł ukojenie w ramionach Patrycji. Niestety, i ta dziewczyna musiała wyjechać, na studia do innego miasta. Nie wiadomo, czy to sprawiło, że K. zaczął mocniej interesować się swoimi młodymi podopiecznymi, ale wtedy na horyzoncie zaczęły się pojawiać kolejne ofiary drużynowego.
Pierwsze były R. i L. Dramat rozegrał się w sierpniu 2009. Dziewczyny, spokrewnione ze sobą (jedna była ciotką drugiej) wyjechały z drużyną na biwak do Złotego Potoku. Wieczorem Michał zaprosił je do swojego namiotu, kazał się rozebrać i położyć koło niego. Wtedy po raz pierwszy molestował R. Ale na tym się nie skończyło. Podczas tego samego biwaku, Michał K. zaserwował harcerzom alkohol. Najsłabszą głowę miała K. Kiedy dziewczyna kompletnie się upiła, została wykorzystana. Później drużynowy utrzymywał kontakty z obydwoma ofiarami.
Sąd R. określił jako osobę ambitną, dla której harcerstwo było wszystkim. K. wykorzystywał swoją pozycję, by nią manipulować. Dziewczyna zgadzała się na kontakty z drużynowym, a z czasem zaczęła go traktować nawet jako chłopaka. L. nigdy nie traktowała przełożonego jako chłopaka. Oskarżony wykorzystywał trudną sytuację rodzinną dziewczyny. Ojca nie znała, a matka w ogóle się nią nie interesowała. Jedynym przejawem zainteresowania było bicie, kiedy nie wróciła na czas do domu albo inaczej podpadła matce. Michał K. wykorzystał to przeciw L. Groził, że powie matce, iż źle się prowadzi. Podczas jednej z imprez w Blachowni wykorzystał fakt, że dziewczyna nie miała czym wrócić do domu. Wiedząc, że dziewczynie grozi za to kara, zagroził, że nie odwiezie jej do domu, jeśli nie zrobi tego, czego on chce. Wykorzystana po raz kolejny L. miała dość. Więcej nie pojawiła się w Blachowni. R. zerwała kontakty z oskarżonym w 2012 roku, kiedy zrobił jej karczemną awanturę w miejscu publicznym z powodu zazdrości o znajomych dziewczyny.
Kolejną ofiarą Michała była B. Wesoła, pogodna. W jej przypadku powtórzył się ten sam scenariusz. Drużynowy po jednej z imprez częstochował podopiecznych wysokoprocentowym alkoholem. Pilnował, aby wszyscy pili po równo. B. tempa nie wytrzymała. Kiedy była kompletnie pijana, drużynowy ją wykorzystał. Później B. stała się jedną z „dziewczyn” Michała K. Jedną z trzech, bo równocześnie utrzymywał intymne kontakty z jej koleżanką z klasy, która się na to godziła, oraz z Patrycją.
Michała K. zatrzymano dopiero w 2014, kiedy zawiadomienie na policji złożyła matka 14-letniej G., ostatniej z ofiar drużynowego. G. przez sąd określana była jako dziewczyna infantylna, która robiła wszysko, aby się podobać. I Michałowi K. się podobała. Najpierw zabrał ją na biwak z trzema koleżankami. Próbował się do niej „dobierać”, ale dziewczyna się obroniła. To go nie powstrzymało. Przez trzy miesiące wymienił z 14-latką 24 tysiące SMS-ów. Żądał, by wysłała mu swoje nagie zdjęcia. Zabrał ją na dwa tygodnie na Mazury, tłumacząc rodzicom, że to nagroda za pracę w harcerstwie. Tam G. nie mieszkała w ośrodku harcerskim, ale... w samochodzie na parkingu. Dziewczynie, której biedna rodzina nigdy nie wysłała na żadne wakacje, i tak się podobało.
Michał K. przywiózł G. do domu, a sam wciąż był na Mazurach. Stamtąd szantażował i groził dziewczynie. Ta nie wytrzymała i pożaliła się B. Starsza koleżanka zdecydowała, że trzeba przerwać tę gehennę. Wszystkie cztery zostały przesłuchane. Michał K. został zatrzymany na Mazurach, śledczy zabezpieczyli u niego zdjęcia pornograficzne G. Prokuratura i policja, co podkreślał sąd, wykonały świetną robotę, zabezpieczając i analizując SMS-y wysyłane do dziewczyn i rozmowy na Facebooku.
Podczas procesu Michał K. ani przez moment nie okazywał skruchy. Rozpacz, ale nie skrucha, pokazała się w jego oczach tylko wówczas, gdy prokuratura wnioskowała aż o 15 lat więzienia. Drużynowy nie przyznawał się do winy, twierdził, że dziewczyny wszystko robiły dobrowolnie, z niektórymi to umawiał się tylko „na seks”. Był świetnym aktorem. Odgrywał rolę społecznika, oddanego harcerza. Zdobywał zaufanie rodziców. Jednocześnie knuł intrygi, manipulował dziewczynami, odsuwał od zadań te, które nie chciały mu ulec. Do swoich celów często wykorzystywał alkohol.
Biegli stwierdzili u Michała K. kompleks Don Juana i nimfofilię - odmianę pedofilii polegającą na fascynacji dziewczynami w okresie dojrzewania. A także potrzebę posiadania haremu. U ofiar pojawiał się natomiast „syndrom niewolnicy”. Zdaniem biegłych do zeznań pokrzywdzonych pod względem psychologicznym nie ma żadnych zastrzeżeń. Sąd podkreślał, że dziewczyny nie ponoszą żadnej winy. - W takich sytuacjach nigdy młoda dziewczyna nie jest winna - mówi sędzia Poch.
Zawiesili drużynowego
W uzasadnieniu sąd wprost za zaistniałą sytuację winił Związek Harcerstwa Polskiego. Jak to możliwe, że drużynowy przez 12 lat prowadził drużynę i nikt niczego nie zauważył? Że przez pięć lat wykorzystywał kilka swoich podopiecznych, a sprawa nie wyszła na jaw? Kilka dni przed zatrzymaniem Michał K. rozwiązał drużynę. Dwa miesiące później został zawieszony w prawach harcerza. - Sporadyczne sytuacje, w których drużynowi zawodzą pokładane w nich zaufanie są dogłębnie analizowane - stwierdziła komenda hufca ZHP w Częstochowie.