Duch rosyjskiego generała przepowiedział legionistom święta
Pewnej grudniowej nocy 1915 r. Józef Piłsudski z kilkoma oficerami urządził seans spirytystyczny. Na dalekim poleskim froncie przybysze z Galicji wywoływali duchy.
Liszniówka, Leśniewka lub Leszniewka - tak nazywano tę osadę, w pobliżu dolnego biegu Styru, na obecnym pograniczu Białorusi i Ukrainy. Stała opuszczona przez mieszkańców. W połatanych chałupach schronili się polscy żołnierze I Brygady Legionów. Nieco dalej na wschód biegła linia frontu. Był grudzień 1915 r., zbliżało się Boże Narodzenie. Jak będzie wyglądać? - zastanawiali się żołnierze.
Rok wcześniej „wojenka, sroga pani, obdarowała nas na Świętego Mikołaja krwawą łaźnią pod Marcinkowicami, a na gwiazdkę uraczyła nas hojnie morderczym bojem pod Łowczówkiem” - zapisał po latach Bolesław Wieniawa-Długoszowski.
1915 przyniósł zwycięstwo pod Gorlicami i odrzucenie wojsk carskich daleko na wschód. Legioniści stali się elitarnymi żołnierzami, docenianymi przez dowództwo austriackie i niemieckie, zyskali doświadczenie frontowe.
„Grzmot karabinu rosyjskiego oraz świst kuli stały się dla nas wszystkich (…) muzyką znaną i pospolitą. Mimo strat niejednokrotnie nader krwawych (…) odnosiliśmy się do grzechotu karabinów maszynowych jak do gderania swarliwej baby”
- wspominał Wieniawa-Długoszowski.
Po intensywnych walkach dowództwo przeniosło legionistów na względnie spokojny odcinek frontu, gdzie oddziały carskie były bierne. Polacy zajęli się służbą patrolową i zwalczaniem wrogich zwiadowców na szerokim, zabagnionym i zalesionym przedpolu. Nie była to jednak całkowita sielanka. Jak zapisał w dzienniku mjr Tadeusz Wyrwa Furgalski, w nocy z 8 na 9 grudnia Rosjanie przecięli po cichu druty i wtargnęli na polskie pozycje. Posterunki były rzadko rozstawione i wartownicy nie zorientowali się, że nadchodzą Moskale. Napastnicy wpadli do jednej z ziemianek. Wzięli do niewoli 18 legionistów. Co prawda 14 uciekło, ale czterech Rosjanie już nie wypuścili. Mimo wszystko był to jednak czas odpoczynku, a luzowane z pierwszej linii oddziały czekał „okres wywczasów, musztrowania żołnierzy raczej dla zdrowia, a poza tym polowania, kartograjstwa, gadulstwa, opowiadania anegdot i kawałów, lektury i wzmożonej korespondencji z uroczymi patriotkami. No i obżarstwa”. Zwłaszcza że nadchodziły paczki świąteczne od żon, matek, sióstr oraz „czułych na żołnierska niedolę patriotek”.
Bezczynność zabijano czasem w zaskakujący sposób. Mjr Wyrwa Furgalski 21 grudnia 1915 r. zapisał w dzienniku notatkę o tym, że towarzystwo spirytystyczne z otoczenia komendanta Piłsudskiego rozmawiało z duchami postaci historycznych.
„Idźcie dalej w bój, ojczyzna moja wojnę przegra”
- miał powiedzieć cesarz Napoleon Bonaparte.
„Gore wam, którzy się łączycie z Niemcami”
- dodał Władysław Łokietek.
„Jeśli wierzycie w słuszność sprawy, walczcie, błogosławię wam silnym”
- przekazał z zaświatów Jan III Sobieski.
Major spisał historyjkę na miejscu, a dopiero 17 lat później wspomniał o niej gen. Wieniawa-Długoszowski, inspirator seansu i jego uczestnik.
Wieczorem w chałupie zapanowała nuda. Pogawędka zeszła na sprawy spirytyzmu, bardzo popularny temat przed wojną. Oficerowie legionowi byli raczej sceptyczni, bo choć nie wykluczali istnienia nieznanych właściwości ludzkiego umysłu, to podejrzewali raczej oszustwo lub „samooszukaństwo”. Piłsudski nie negował zjawisk okultystycznych, niektórzy wręcz twierdzą, że był miłośnikiem parapsychologii. Parę lat po seansie najbardziej znany polski jasnowidz Stefan Ossowiecki stwierdził, że Marszałek „miał dar” w tych kwestiach.
Dowódca przystał na seans spirytystyczny, a nudzący się oficerowie szybko przygotowali konieczne akcesoria. Na dużym arkuszu papieru wypisali wkoło litery alfabetu, na środku postawili mały porcelanowy spodek z zaznaczoną na krawędzi wskazówką do odczytywania liter.
Potem usiedli wokół stołu i położyli palce na spodeczku. Za oknami chałupy gęstniał mrok grudniowej nocy, w piecu buzował ogień, kilka łojowych świeczek dawało migotliwą poświatę. Seans się rozpoczął.
Najpierw wywoływali różne znane postaci, a dotykany palcami spodek poruszał się, wskazując litery. Składały się one na słowa i całe odpowiedzi wywoływanych duchów. Opinie z zaświatów były różne, mniej lub bardziej sensowne, czasem rubaszne labo pełne urażonej godności. Sceptyczni wojacy podejrzewali się nawzajem, że któryś z nich pomaga spodeczkowi wskazywać odpowiedzi. W końcu do stolika podszedł Piłsudski.
- Dość tego bałaganu, moi panowie. Może byśmy tak spróbowali w jakiś rozumny sposób ułożyć i poprowadzić wasze pytania. Bijemy się z Moskalami. Gdyby tak zaprosić do nas jakiegoś Rosjanina, może zechciałby porozmawiać z nami o sprawach bardziej żywotnych i bezpośrednio nas interesujących - rzekł.
Żeby nie było podejrzeń, iż ktoś oszukuje, wskazał dwóch oficerów do obsługi talerzyka: Wieniawę-Długoszowskiego oraz malarza i publicystę Adama Dobrodzickiego, rodem z Wadowic. Obaj pochodzili z Galicji i nie znali języka rosyjskiego (Wieniawa nauczył się go dopiero pod koniec wojny). Obaj mieli też patrzeć nie na stół, lecz w sufit. Polecenie zapisywania w milczeniu wskazanych liter dostał szef sztabu I Brygady płk Kazimierz Sosnkowski. On znał rosyjski, ale nie dotykał talerzyka. Pytania miał zadawać sam Piłsudski, a odpowiedzi odczytywać Sosnkowski, pozostali zaś pełnili rolę milczących świadków. Wśród nich byli szef służby zdrowia Stanisław Rouppert, adiutant komendanta Juliusz Kaden-Bandrowski, artysta-plastyk i szef kancelarii ppor. Andrzej Nałęcz-Korzeniowski oraz oficer gospodarczy por. Zygmunt Sulistrowski. Wyrwa Furgalski wymienił jeszcze mjr. Leona Berbeckiego, ale Wieniawa nie wspominał o nim po latach.
Wyznaczeni zajęli miejsca, Sosnkowski stanął z notesem i ołówkiem w ręku, a Piłsudski zaczął: - Wot priszołby k’nam kakoj-nibud’ ruskij gienierał. Pogoworiliby my s nim po duszam” [Przyszedłby do nas jakiś rosyjski generał. Pogadalibyśmy sobie z nim od serca].
Talerzyk zaczął krążyć, wskazując litery. Gdy się zatrzymał, Piłsudski zapytał Sosnkowskiego: - Co tam u pana wyszło?
- Zdies’ gienierał Liniewicz” [Tu generał Liniewicz] - odpowiedział pułkownik.
Wśród zebranych rozległy się szepty. Gen. Nikołaj Pietrowicz Liniewicz był powszechnie znanym kawalerem licznych odznaczeń, weteranem wojny rosyjsko-tureckiej, dowódcą sił międzynarodowych w walkach z powstaniem bokserów w Chinach i wojny rosyjsko-japońskiej 1904-1905 (przejął tam nawet na krótko naczelne dowództwo). Zmarł w 1908 r.
Piłsudski uciszył towarzystwo i zapytał po rosyjsku: - Tak wy gienierał Liniewicz, adin iz rukowoditiel rusko-japonskoj wojny? Moje pocztenje, wasze priewoschoditielstwo”. [To pan jest generałem Liniewiczem, jednym za dowódców w wojnie rosyjsko-japońskiej? Z całym szacunkiem, wasza wysokość].
Talerzyk znowu zawirował, a Sosnkowski odczytał odpowiedź: - Da, eto ja, Liniewicz. No ja s toboj rozgoworiat’ nie budu” [Tak, to ja Liniewicz. Ale z tobą rozmawiać nie będę].
- A poczemu?” [dlaczego?].
- Potomu, czto ty odstupnik”. [Bo jesteś zdrajcą].
- Kakim obrazom ja odstupnik?” [Jakim to sposobem jestem zdrajcą?].
- Potomu, czto ty ruskoj poddanyj, a s Giermancami bijoszsia protiw Ruskich”. [Dlatego, że jesteś rosyjskim poddanym, a bijesz się z Niemcami przeciw Rosjanom].
- A po mojemu - uśmiechnął się Piłsudski - skarieje wy odstupnik, tak kak wy Polak, a służycie ruskomu carju. [Moim zdaniem to raczej pan jest zdrajcą, bo jest pan Polakiem, a służy rosyjskiemu carowi].
Talerzyk pokręcił się, ale odpowiedzi nie było. Duch chyba się jednak nie obraził, bo zareagował na następne pytanie Piłsudskiego: - Możetie li wy otwietit’ na wopros zadanyj mysljenno?” [Czy może mi pan odpowiedzieć na pytanie zadane w myśli?].
- Możems”. [Mogę].
Po chwili talerzyk zaczął się kręcić. Wreszcie stanął. Piłsudski położył palce na jego krawędzi, a wówczas porcelanowy przedmiot, jakby rażony prądem, wykonał kilka gwałtownych ruchów, spadł na podłogę i z trzaskiem rozpadł się na kawałeczki.
Niedwuznacznie dano nam do zrozumienia, że seans skończony. Przeczytaj szefie wasze zapiski
- skomentował Piłsudski.
- Bieregities’ pierwago dnia prazdnika rożdjestwa - budiet ataka… no na was tolko diemonstracja… ataka pajdiot jużnie… już… nie… je już nie… już nie… nieje…” [Strzeżcie się w pierwszym dniu świąt Bożego Narodzenia - będzie atak - ale przeciwko wam tylko demonstracja - atak pójdzie bardziej na południe].
Pewne problemy z odczytaniem wynikały z braku rosyjskich liter w wypisanym w okrąg łacińskim alfabecie. Nie wypowiedziane na głos pytanie brzmiało: czy legioniści będą mieli spokojne święta? Oficerowie stali zdumieni logiczną odpowiedzią, udzieloną doskonałą rusczyzną z charakterystycznym petersburskim „możems”. Zwłaszcza że talerzyk obsługiwali dwaj ludzie niemówiący po rosyjsku.
Ataku wszyscy się zresztą spodziewali, bo obie strony na froncie wschodnim starały się uprzykrzać sobie życie w czasie świąt nieskorelowanych w kalendarzach juliańskim i gregoriańskim. Domyślano się także, że główne natarcie nie pójdzie na Polaków, bo zdobycie ich pozycji niczego nie dawało. Pomyślna wycieczka na południe lub na północ pozwoliłaby na dalsze operacje zaczepne. Nic więc dziwnego, że uczestnicy seansu czekali z niecierpliwością na potwierdzenie wieści z zaświatów.
Wigilia upłynęła spokojnie. Pierwszego dnia świąt Rosjanie rozpoczęli ostrzał artyleryjski. Na odgłos porannej kanonady Wieniawa oznajmił: - Spokojnie. (…) u nas „Tolko diemonstracja”, wobec czego śpijmy w dalszym ciągu. Wstawać teraz byłoby oznaką słabego charakteru.
Po jakimś czasie ostrzał ustał, a Rosjanie uderzyli, tak jak przepowiedział duch gen. Liniewicza, na południe od legionistów - pod Łuckiem. Ich operacja skończyła się jednak porażką. Legioniści spędzili zaś beztroskie święta, tym bardziej miłe, że odwiedził ich biskup z Krakowa Władysław Bandurski. Jako jedyny wyższy hierarcha kościelny od początku okazywał im wsparcie. Na nabożeństwie w miejscowej cerkwi powiedział proroczo: „Wy jesteście pastuszkami, którzy czuwacie. Wam pierwszym pojawiła się gwiazda betlejemska odrodzenia ojczyzny”.
Korzystałem m.in. z książki „Wymarsz i inne wspomnienia” Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego.