Stanisław Wnuk dwa i pół dnia bez jedzenia i picia czekał na przetoczenie krwi na SOR. Pomoc otrzymał, gdy z wycieńczenia stracił przytomność.
Stanisław Wnuk płacze, gdy opowiada o tym, co przeżył między 25 a 28 lipca, czekając na pomoc w Oddziale SOR Szpitala Copernicus na gdańskiej Zaspie. - Choruję od dawna, ale nigdy wcześniej nie spotkałem się z taka znieczulicą - mówi przejęty. - Siedziałem na tym krzesełku dzień, drugi, trzeci. Bez wody, bez jedzenia. Nie miałem kogo prosić o pomoc, bo nie mam tu ani rodziny, ani telefonu. Myślałem, że umrę i nikt tego nie zauważy.
Pan Stanisław od kwietnia tego roku mieszka w schronisku dla bezdomnych w Borkowie, prowadzonym przez stowarzyszenie Wigor.
- To bardzo spokojny, schorowany człowiek - tak mówi o panu Stanisławie Aleksandra Hawryluk, kierowniczka schroniska. - Ma niedokrwistość i przewlekłą niewydolność nerek, wcześniej chorował na gruźlicę, potem pojawiły się na jego ciele guzy. Ze zdiagnozowanym szpiczakiem trafił pod opiekę Wojewódzkiego Centrum Onkologii.
W poniedziałek, 24 lipca, lekarz rodzinny, widząc fatalne wyniki morfologii (poziom hemoglobiny spadł do 7,4g/dl), skierował pacjenta do szpitala z zaleceniem natychmiastowego przetoczenia krwi. Do szpitalnego oddziału ratunkowego na gdańskiej Zaspie zawiózł pana Stanisława współpracujący ze schroniskiem wolontariusz.
Podczas rejestracji Stanisław Wnuk powiedział, że jest osobą bezdomną. - Od tego momentu stałem się przezroczysty dla pracowników szpitala - opowiada pacjent. - Dostałem jeszcze z rozpędu kroplówkę z jakimś płynem, ale potem kazano mi usiąść na krześle.
Pacjent twierdzi, że przesiedział tak mniej więcej do godziny 1-2 w nocy z wtorku na środę. Nie miał ze sobą nic do jedzenia i picia, nie miał telefonu, by zadzwonić do schroniska. Czekał.
- W nocy kazano mi wstać i wsadzono do karetki, która przewiozła mnie do szpitala zakaźnego na Smoluchowskiego - wspomina. - Tam lekarz mnie nie przyjął, argumentując - zresztą słusznie - że z gruźlicy jestem wyleczony. Wróciliśmy i znów kazano mi usiąść na krzesełku. Kiedy podchodziłem do dyżurujących, mówiąc, że potrzebuję przetoczenia krwi, słyszałem, że jest dużo przyjęć i nikt nie ma dla mnie czasu.
Nie pamięta, kiedy znów wsadzono go do karetki i jeszcze raz przewieziono na Smoluchowskiego. Sytuacja się powtórzyła - zdenerwowany lekarz z zakaźnego kazał personelowi karetki jak najszybciej wracać na Zaspę, by tam przetoczono choremu krew.
- Pędziliśmy na SOR na sygnale - mówi pacjent. - Na miejscu jednak usłyszałem, że mam siadać na krześle.
Łącznie Stanisław Wnuk spędził w poczekalni SOR dwa i pół dnia. Wreszcie, z wycieńczenia, stracił przytomność. Siedzący obok pacjent wszczął alarm, zaczął cucić nieprzytomnego wodą.
- Dopiero wówczas przekazano mnie do oddziału wewnętrznego - opowiada chory. - Tam zajęto się mną bardzo dobrze, przetoczono krew.
W momencie, gdy Wnuk znalazł się na oddziale, poziom hemoglobiny w jego krwi wynosił zaledwie 5,5 g/dl. Za niedokrwistość zagrażającą życiu przyjmuje się sytuację, gdy poziom hemoglobiny spada poniżej 6,5 g/dl.
Po powrocie ze szpitala pacjent zdecydował się na złożenie skargi do dyrekcji szpitala, rzecznika praw pacjenta, NFZ-u, urzędów marszałkowskiego, wojewódzkiego i ministra zdrowia. - Straciłem wiarę w drugiego Człowieka - napisał. - Człowieka, który miał ulżyć mojemu cierpieniu, a sprawił, że poczułem się gorzej fizycznie i psychicznie.
- W związku ze skargą wysłaną drogą mailową w dniu 8 sierpnia 2017 r. w godzinach wieczornych do Szpitala św. Wojciecha w Gdańsku oświadczam, że Zarząd Spółki Copernicus PL w Gdańsku, który zarządza ww. placówką medyczną jest poruszony zaistniałą sytuacją - napisała w liście do redakcji Katarzyna Brożek, rzeczniczka prasowa spółki.
-Jednocześnie informuję, że niezwłocznie po otrzymaniu pisma wdrożono procedurę wyjaśniającą opisane zdarzenie. Dołożymy wszelkich starań, aby wyjaśnić sytuację, która w naszym odczuciu nie powinna mieć miejsca. Po zakończonym postępowaniu wyjaśniającym przekażemy stanowisko szpitala.
dorota.abramowicz@polskapress.pl