Nikt nigdy nie był tak dobry po czterdziestce. Greg Hancock ma już cztery złote medale, ale zapowiada: - Nie patrzę na czas, chcę kolejnych!
Greg Hancock niebywale przesunął granicę długowieczności w żużlu. Zachwycaliśmy się, gdy Andrzej Huszcza kończył karierę w wieku 50 lat w Poznaniu, nie mogliśmy uwierzyć, gdy 40-letni Michaił Starostin zdobywał punkty dla Lublina w latach 90. Hancock przebił jednak wszystkich weteranów w historii żużla. W wieku 46 lat nie tylko zdobywa punkty w lidze, ale jest najlepszy na świecie. Wielu z jego kibiców nie było na świecie, gdy startował w pierwszym turnieju Grand Prix we Wrocławiu w 1995 roku. Do dziś opuścił tylko jeden.
Przed Hancockiem najstarszym mistrzem świata był Ivan Mauger - 40-latek na najwyższym stopniu podium w 1979 roku. A inni bohaterowie ery Grand Prix? Tony Rickardsson swój ostatni, szósty tytuł zdobywał w wieku 35 lat, Jason Crump miał 34 lata w chwili swojego ostatniego triumfu.
Co decyduje o sportowej długowieczności w żużlu? Bariera w erze Grand Prix przesunęła się o dobre 10 lat, ale i tak Amerykanin jest w tej dziedzinie ewenementem. Wydaje się, że z roku na rok jest coraz lepszy. - Mam sprawdzone sposoby, aby być odpowiednio przygotowanych do jazdy fizycznie i psychicznie. Pierwsze dni po zimie nie są łatwe, człowiek czuje się jakby był „zardzewiały”. Zawsze się zastanawiam, czy będę pamiętał, jak to odpowiednio robić na motocyklu - uśmiecha się żużlowiec.
Najważniejsza jest jednak motywacja, Hancock podkreśla, że każdego roku w styczniu czuje głód jazdy i ścigania.
Ciało może stare, ale serce wciąż młode
- żartuje często.
Amerykanin stał się żywą motywacją dla kolegów z toru. Tai Woffinden: - Greg jest inspiracją, wspaniałym facetem, wzorem. Pamiętam, jak po moim mistrzostwie był jednym z pierwszych, który gratulował mi zwycięstwa. To coś niesamowitego, nie było mnie na świecie, gdy Greg zaczął jeździć w lidze angielskiej.
To jest osobowość, ktoś, na kogo cały czas możemy patrzeć i na kim się wzorować.
Adrian Miedziński: - Pozwala wszystkim zawodnikom wierzyć, że warto się rozwijać cały czas, a najlepsze można osiągnąć po 20 latach jazdy.
Sam Hancock podkreśla, że nie zamierza kończyć zabawy z żużlem i wciąż ma apatyt na kolejne triumfy. Na razie znalazł się w elitarnym gronie sześciu zawodników, którzy przynajmniej cztery razy zdobywali mistrzostwo świata.
- To bohaterowie, ikony, filary czarnego sportu. Dołączenie do takiego grona to dla mnie wielki zaszczyt. Kocham to, co robię i nie patrzę na upływający czas. Nadal będę walczył i starał się, aby w każdym kolejnym sezonie znajdować coś dodatkowego, by być jeszcze szybszym. Nie mogę już wygrywać z rywalami większą agresją, mogę być jednak wciąż mądrzejszy i szybszy - podkreśla Amerykanin.
Ma już nowy cel: za rok może dogonić słynnego Szweda Ove Fundina, który pięć razy był najlepszy na świecie. Potem zostaną już tylko Rickardsson i Mauger z sześcioma tytułami. Niemożliwe? Dla Grega to słowo chyba nie istnieje.