Dwaj prezydenci, którzy tego samego dnia zaczęli i skończyli kadencje
Czasem historia robi sobie z nas żarty i potrząsa drwiąco kalendarzem. Tak właśnie zrobiła 19 lipca 1989 roku. Tego właśnie dnia Polska dostała dwóch prezydentów. W Warszawie Zgromadzenie Narodowe wybrało jedynego prezydenta PRL, którym został Wojciech Jaruzelski, a w Londynie ostatnim Prezydentem Rzeczpospolitej Polskiej na Uchodźstwie został Ryszard Kaczorowski.
Te dwa wydarzenia być może coś łączy. Kazimierz Sabbat, który był poprzednikiem Ryszarda Kaczorowskiego, 19 lipca dostał informację, że Zgromadzenie Narodowe w Warszawie, pomimo licznych kontrowersji, wybrało jednak na prezydenta Wojciecha Jaruzelskiego. Nie byłoby to możliwe bez akceptacji części parlamentarzystów wybranych z listy Solidarności. Z tą wiedzą Kazimierz Sabbat wyszedł na spacer, z którego już nie wrócił - zmarł bowiem na zawał. Urząd prezydenta objął wówczas właśnie Ryszard Kaczorowski, wyznaczony wcześniej na ten urząd dekretem prezydenta Sabbata.
Prezydentury Wojciecha Jaruzelskiego i Ryszarda Kaczorowskiego tak jak zaczęły się jednego dnia, tak i skończyły się w tym samym momencie. 25 listopada 1990 roku odbyły się w Polsce rzeczywiście równe, wolne, powszechne i tajne wybory prezydenckie, w których do drugiej tury przeszli Lech Wałęsa i Stanisław Tymiński. W finałowej rozgrywce 9 grudnia więcej głosów zdobył jednak Lecha Wałęsa.
Co ważne - były to pierwsze powszechne wybory prezydenta w Polsce w ogóle. Przed wojną bowiem prezydenta wybierało także Zgromadzenie Narodowe, a za PRL, od 1952 roku, urzędu tego w ogóle nie było. Tu trzeba dodać, że Bolesław Bierut w latach 1947-1952 nominalnie był prezydentem Rzeczypospolitej Polskiej, a nie PRL, bo PRL formalnie rzecz biorąc zaczęła funkcjonować dopiero na mocy nowej, stalinowskiej konstytucji z 1952 roku.
Wracając do grudnia 1990 roku. Z jednej strony wybór Lecha Wałęsy w demokratycznych wyborach automatycznie oznaczał kres prezydentury Jaruzelskiego. Z drugiej dopiero wtedy Ryszard Kaczorowski zakończył działanie swojego urzędu oraz rządu na emigracji i przekazał insygnia prezydenckie II Rzeczypospolitej Lechowi Wałęsie.
Swoją drogą ciekawe jak potoczyłaby się historia, gdyby 19 lipca kilku parlamentarzystów nie zagłosowało na Jaruzelskiego. Może to Kazimierz Sabbat wręczałby insygnia władzy nowemu prezydentowi Polski...