Dwóch szeryfów na 50 kilometrów rzeki
Zimą i latem. W deszczu i słońcu. Policjanci z poznańskiego Komisariatu Wodnego patrolują Wartę i poznańskie jeziora codziennie. I jak mówią - mandatów nie stawiają ze złośliwości, ale w trosce o bezpieczeństwo. A to nadal kuleje.
Z policjantami z Komisariatu Wodnego spotykamy się w marinie portu Garbary. Mimo że pogoda nie zachęca do wypoczynku nad wodą, wsiadamy do jednej z dwóch policyjnych łodzi. Innego dnia, przy lepszej pogodzie, nasz fotoreporter spędza dzień z funkcjonariuszami na Jeziorze Kierskim (stamtąd pochodzą zdjęcia).
- Nasza służba trwa osiem godzin i niemal cały czas jesteśmy na wodzie - tłumaczy st. sierż. Patryk Chrastek, kiedy powoli wypływamy z portu Garbary w kierunku Czerwonaka. Jednak szkolenie „wodniaków” nieco różni się od innych funkcjonariuszy. Przede wszystkim jest bogatsze o testy sprawnościowe w wodzie. Nieraz w trakcie akcji ratowniczej zdarza się np. że policjant musi skoczyć do wody z motorówki rozpędzonej do 70 km/h. Kiedy osiągamy taką prędkość, widać, że robiąc to bez przygotowania, skończyłoby się marnie.
- Na wodach pojawia się coraz więcej kajaków, rowerów wodnych. Chcemy zapewnić bezpieczeństwo. A to wciąż jest u nas na niezbyt wysokim poziomie. Często brakuje podstawowych kamizelek ratunkowych czy koła. Wtedy musimy wystawić mandat. I robimy to nie ze złośliwości, ale żeby następnym razem o tym pamiętać
- wyjaśnia Chrastek.
Na rzece policjanci legitymują też wędkarzy. Niektórych już znają z widzenia i wiedzą, że mają wymagane zezwolenia. Sami więc wybierają, kogo skontrolują. - Zdarzają się też sytuacje wyjątkowe. Kiedy łódź się przewróci, zepsuje, zerwie z cumy. Działamy w zależności od tego, co się zdarzy, pomocy nie odmawiamy nigdy - zapewnia drugi z policjantów.
I mimo że płyniemy Wartą w pochmurny dzień, nie znaczy to, że jest spokojnie. - Często zdarzy się, że przy słonecznej pogodzie jest sielanka, a w takiej jak dziś wystarczy jedno trudne zdarzenie, wywrotka łodzi i ręce są pełne roboty - tłumaczy Chrastek. Sama Warta jest coraz częstszym szlakiem żeglugowym. Jednak rzeka niesie ze sobą wyzwania. Jak tłumaczą policjanci, jest specyficzna, niebezpieczna, trzeba umieć ją „czytać”.
- Osoby, które wchodzą do rzeki, są bardziej narażone. Ona „pracuje” cały czas
- przekonuje Chrastek. Rozmowa od razu schodzi więc na wypadki, których w Warcie ostatnio nie brakuje. Wystarczy przypomnieć piątek, 4 sierpnia, kiedy dwóch nastolatków weszło do rzeki. Wyszedł z niej tylko jeden. Ciało drugiego znaleziono dopiero w poniedziałek. Zauważył je właśnie będący już po służbie sierżant Chrastek.
Głośne poszukiwania zbiega z Radzewic, który uciekł policjantom i w kajdankach wskoczył do wody, czy wreszcie sprawa Ewy Tylman sprawiały, że wiele par oczu zwróconych było na „wodniaków”. Jednak wiele ich pracy nadal pozostaje niezauważona.
- Przy poszukiwaniach podrywa się cały komisariat i inne służby. W przypadku Ewy Tylman angażowała się cała Polska. Jednak obywatele widzieli zaledwie zakres zmasowanych działań. A my dyżury mieliśmy codziennie - zdradza drugi z policjantów. To on był przy wyłowieniu ciała młodej kobiety. Gdy o tym rozmawiamy, prowadzący łódź sierż. Chrastek nagle zawraca.
- Zdaje mi się, że widziałem wędkarza. Tyle, że nagle poderwał się i uciekł - tłumaczy. Faktycznie, przy brzegu nikogo już nie ma. Policjanci wychodzą z łodzi. Jeden od razu podrywa się do pościgu, drugi jeszcze chwilę ją zabezpiecza i biegnie za nim. Po kilku minutach wracają, prowadząc trzech nastolatków. - Dlaczego uciekaliście? - pada pytanie. - Bo się baliśmy - słyszymy w odpowiedzi. - Kogo? Policji? - nie rozumieją funkcjonariusze. Młodzi kiwają głowami i akcja toczy się dalej.
Odnajduje się wędka, a u naszych nóg stoi butelka piwa. Jesteśmy pod mostem Lecha. To granica, przy której można legalnie pić alkohol pod chmurką.
- Masz kartę wędkarską, zezwolenie, podbierak, sprzęt do wyciągania haczyków z ryby? - wypytuje policjant. 18-latek nie ma nic z tych rzeczy. Za brak każdej grozi mandat od 200 do 500 zł. Tym razem kończy się jednak na łącznym mandacie 300 zł. Drugi dostaje 100 zł mandatu za śmiecenie, bo podczas ucieczki… rzucił w krzaki butelkę.
Po wszystkim wracamy do łodzi. Z maksymalną prędkością mkniemy do mariny w Czerwonaku. Możliwości łodzi są imponujące. Sama marina robi wrażenie - jest dobrze wyposażona, oferuje wiele atrakcji. Rozmawiamy chwilę z właścicielem. Policjanci znają każdego stałego bywalca rzeki. - To część naszej pracy. Interesują nas historie tych osób. W końcu policjant powinien być blisko ludzi - wyjaśnia Chrastek.
Wracając do portu Garbary rozmawiamy o kłusownictwie, które na Warcie jest podobno zakrojone na szeroką skalę. Drugi z policjantów określa kłusowników jako zorganizowaną grupę przestępczą. Są oni często niebezpieczni, nierzadko mają broń.
Problemem są też kolizje, które zdarzają się na wodzie. Wszystko przez to, że do niektórych jednostek pływających wsiadają osoby nieposiadające uprawnień. Na niektórych sprzętach prawo go nie wymaga. Z kolei alkohol to nadal poważny grzech, również pływających Polaków.
- Ta praca jest bardzo zróżnicowana. Nigdy nie wiadomo, co się zdarzy. Jednego dnia wystawiamy mandaty, innego znajdujemy ciało. Nie jest łatwo, ale dostajemy ogromne możliwości rozwoju
- przekonuje Patryk Chrastek. Kiedy wpływamy do portu Garbary, pytam go, jaka sytuacja najbardziej zapadła mu w pamięć. - Kiedyś odnalazłem ciało nad Rusałką. Nieco przypadkiem, bo włożyłem rękę pod taflę wody, a ona nie jest tam najczystsza. Poczułem coś i… podniosłem nogę. Bywa ciężko, ale taka praca - podsumowuje, tonując emocje.