Dwujęzyczne tablice na Zaolziu znowu są niszczone przez wandali
Na Zaolziu ktoś po raz kolejny zamalował tablice z polskimi napisami. Sprawa bardzo bulwersuje Polaków mieszkających po czeskiej stronie Olzy. Od czasu, kiedy nazwy miejscowości zamieszkanych przez mniejszość polską w Republice Czeskiej pisane są w dwóch językach, do podobnych aktów dochodzi regularnie.
Nieznani sprawcy znowu zamalowali polskojęzyczne tablice z nazwą miejscowości na Zaolziu. Tym razem do aktu wandalizmu doszło w Wędryni niedaleko Czeskiego Cieszyna. Od czasu, kiedy nazwy miejscowości zamieszkanych przez mniejszość polską w Republice Czeskiej pisane są w dwóch językach, do podobnych aktów dochodzi regularnie.
- Dzisiejsze ustalenia obowiązują od 2009 roku. Wtedy uproszczono procedury umieszczania dwujęzycznych znaków i w kilkunastu gminach na Zaolziu pojawiły się polskie nazwy miejscowe. Od tego czasu pojawiają się także akty wandalizmu - tłumaczy Józef Szy-meczek, wiceprezes Kongresu Polaków w Republice Czeskiej. Przyznaje, że jeszcze kilka lat temu bardzo często do zamalowywania tablic dochodziło na przykład w Trzyńcu, ale tam sytuacja bardzo się poprawiła. - Bardzo dużo zrobił nieżyjący już Bogusław Kokotek, wybitny pastor, publicysta i działacz społeczny. To daje nam nadzieję, że dyskusja i dialog pozwolą nam na poprawienie sytuacji tam, gdzie do konfliktu i niezrozumienia ciągle dochodzi - tłumaczy.
Władze poszczególnych gmin, w których dochodzi do zamalowywania polskich napisów przyznają, że wszystkie postępowania, ze względu na niską szkodliwość czynu, są szybko umarzane. Dlatego polscy działacze na Zaolziu starają się wziąć sprawę we własne ręce.
- W kwestii zamalowywania polskich napisów są na Zaolziu dwa stanowiska. Część osób twierdzi, że kolejnych aktów wandalizmu nie powinno się upubliczniać w gazecie, bo to tylko nakręca potencjalnych wandali, dla których jedynym argumentem jest spray w ręku. Inni mówią z kolei, że gazeta Polaków jest właśnie od tego, żeby pisać o takich „popisach” - tłumaczy Tomasz Wolff, redaktor naczelny „Głosu Ludu”, gazety Polaków żyjących w Republice Czeskiej.
Wolff przyznaje, że w ostatnich miesiącach do takich przypadków dochodziło, często nie były one nagłaśniane. - Uznaliśmy jednak, że trzeba piętnować takie zachowanie. Nie można pozwolić na to, żeby problem został niezauważony. Te tablice są przecież wywalczone ustawami, takie akty wandalizmu to nie tylko deptanie symboli ważnych dla mniejszości Polskiej na Zaolziu, ale także prawa czeskiego i unijnego - mówi redaktor naczelny polskiej gazety w Czechach.
Kongres Polaków w Republice Czeskiej od lat organizuje także spotkania z czeską młodzieżą, które mają zlikwidować ten problem. Józef Szymeczek, wiceprezes organizacji, prowadzi wykłady w czeskich szkołach i stara się nawiązać dialog.
- Ciekawe jest to, że stale są wśród tych młodych ludzi jakieś negatywne emocje. Rozumiem, że w przeszłości były konflikty, problem w tym, że te emocje nie odchodzą do niebytu historycznego i odradzają się w młodych generacjach. Młodzi ludzie, nawet nie wiedząc dlaczego, nie podają sobie ręki, nie ufają sobie, choć nie mają żadnego powodu. Dlatego staramy się jeździć i tłumaczyć, rozmawiać z młodzieżą. Przykład Trzyńca i ogromnej pracy, którą zrobił Bogusław Kokotek, pokazuje, że takie działania mają sens - mówi Szymeczek.
Na Zaolziu żyje obecnie kilkadziesiąt tysięcy osób narodowości Polskiej. Dwujęzyczne tablice umieszczane są w gminach, gdzie polska mniejszość wynosi przynajmniej 10 procent mieszkańców. Takie tablice zobaczyć można w około 30 gminach po czeskiej stronie granicy.