To odkrycie to archeologiczna sensacja - co do tego jest pełna zgoda. Ale już opisy przebiegu zdarzeń związanych z odnalezieniem skarbu z epoki brązu są dwa. Efekt? Żądanie sprostowania od... policjanta.
Unikatowy, dla naukowców i muzealników bezcenny - to może być największy skarb archeologiczny w naszym kraju. Mężczyzna, który wykopał go w okolicy Białego Boru, przekazał przedmioty muzealnikom z Koszalina. Sęk w tym, że nie natychmiast po znalezieniu, a, jak mówi jego pełnomocnik, niezwłocznie po tym, jak zorientował się, że to cenne zabytki.
Śledztwo od maja
Z Komendy Powiatowej Policji w Bytowie dowiedzieliśmy się, że już w maju miasteccy policjanci otrzymali zawiadomienie pomorskiego wojewódzkiego konserwatora zabytków dotyczące wykopania i przywłaszczenia cennych przedmiotów. W czerwcu w mieszkaniu na terenie Miastka policjanci zabezpieczyli 11 przedmiotów, m.in. naszyjnik, bransolety i zawieszki. Dalsze czynności prowadziły w kierunku województwa zachodniopomorskiego. Koordynator ds. zabytków z KWP w Szczecinie ustalił, że większość poszukiwanych przedmiotów znajduje się w Muzeum w Koszalinie, gdzie miały być przekazane przez osoby, które je wykopały. Przedmioty zostały zinwentaryzowane i zabezpieczone do dalszych prac konserwatorskich, jednak w poniedziałek do Muzeum wkroczyli policjanci.
Finał w Muzeum
- 17 lipca tuż po godzinie ósmej do gabinetu dyrektora Muzeum w Koszalinie, gdzie trwało podpisywanie protokołu przejęcia depozytu w obecności pełnomocnika znalazcy, wkroczyli uzbrojeni policjanci z Miastka i Szczecina, w liczbie około 10 osób - czytamy w oświadczeniu, pod którym podpisał się Jerzy Buziałkowski, dyrektor Muzeum i Marek Sochacz, radca prawny, pełnomocnik znalazcy. - Sposób, w jakim to się stało, został odebrany przez wszystkich świadków tych czynności, jako niepotrzebna, chwilami groteskowa manifestacja siły funkcjonariuszy policji. Niepotrzebna, bo policjanci przyszli na gotowe: depozyt był zabezpieczony, w dokumentach jego przejęcia były dane osoby przekazującej wraz z pełnomocnictwem udzielonym radcy prawnemu, policja została poinformowana o wskazanym przez znalazcę miejscu zakopania depozytu.
Dyrektor i prawnik ocenili też, że fakt ujawnienia miejsca odnalezienia skarbu jest naganny. - Na pewno nie ułatwi to niezbędnych w takim przypadku badań archeologicznych - przekonują. Dodatkowo pełnomocnik znalazcy zawnioskował już o utajnienie danych osobowych swego klienta. To z ostrożności, by uniemożliwić niepokojenie go przez potencjalnych „poszukiwaczy skarbów”.
Ostro o policji
- W żadnej chwili Muzeum nie ukrywało i nie miało zamiaru ukrywać faktu odzyskania „skarbu z Białego Boru”. Dziś jesteśmy zdania, że całe to zamieszanie spowodowane przez policję, miało służyć tylko jednemu: zaspokojeniu głodu sukcesu przez policjantów - czytamy w oświadczeniu. Szef Muzeum zaznaczył też, że sformułowania, które znalazły się w nocie oficera prasowego z bytowskiej komendy wprowadzają w błąd. Chodzić ma o słowa: „Wspólne działania policjantów z Komisariatu Policji w Miastku i Komendy Wojewódzkiej Policji w Szczecinie doprowadziły do odzyskania w dniu wczorajszym ponad 200 wyjątkowo cennych i unikatowych zabytków z przed 2800 lat”. - W rzeczywistości depozyt przejęło od znalazcy, zabezpieczyło i zinwentaryzowało Muzeum w Koszalinie 12 lipca, czyli na 5 dni przed rzekomym „znalezieniem” go w Muzeum - zaznacza dyrektor Buziałkowski. O tym, że depozyt został zabezpieczony, poinformował kom. Marka Łuczaka 14 lipca.
Policja odpowiada
Dyrektor wezwał policjantów do... sprostowania informacji o skarbie, która ukazała się w internecie. Następnego dnia materiał zniknął w portalu zachodniopomorskiej policji, ale nie komendy powiatowej z Bytowa. - W oświadczeniu dyrektora Muzeum są pewne nieścisłości - powiedział nam asp. Michał Gawroński, oficer prasowy Komendanta Powiatowego Policji w Bytowie. Zapowiedział, że prostować niczego nie będzie. - Ze względu na dobro postępowania nie będę mówił o szczegółach sprawy. Powiem tylko, że niektóre argumenty są bezzasadne. Broń znajduje się na wyposażeniu funkcjonariusza policji i nie można robić zarzutu z faktu, że policjanci mieli ją przy sobie.
Sprawą zajmuje się Prokuratura Rejonowa w Miastku. - To postępowanie w sprawie ewentualnego naruszenia przepisów wynikających z ustawy o ochronie zabytków. Na tym etapie zarzuty nie zostały nikomu postawione - poinformował zastępca Prokuratora Rejonowego w Miastku Oskar Krzyżanowski.