Dyrygent, który dąży do celu
- Nie lubię leżeć nad morzem, na plaży. Muszę spędzać czas aktywnie, coś zwiedzać, ruszać się. Ostatnio na urlopie przez cztery dni drewno ciąłem. I odpocząłem, oj, odpocząłem - mówi Bernard Radny.
Od 25 lat rządzi Babimostem, który w ciągu tego czasu stał się jedną z lepiej rozwijających się gmin nie tylko w Lubuskiem, ale i w całej Polsce. Gminy, która zawsze jest o krok przed innymi, bo... gdy inni myślą o budowie boiska, w Babimoście powstaje już zadaszenie nad trybunami. Gdy w innych gminach zmartwieniem jest bezrobocie, tu w planach jest budowa bloków, do których sprowadzą się nowi pracownicy... Włodarzem tej niezwykłej gminy jest Bernard Radny, który jako burmistrz osiągnął już niemal wszystko. Wciąż nie planuje jednak przejścia na emeryturę. - Jak ludzie pozwolą, chciałbym jeszcze coś dla tej gminy zrobić... - mówi.
Człowiek wizji i działania
Jaki jest ten wasz burmistrz? - pytamy mieszkańców. - Oj, żadnych zastrzeżeń nie mam do niego - odpowiada Cecylia Hendra, mieszkająca naprzeciw budynku Gminnego Ośrodka Kultury przy ul. Gaga-rina. - Pracowity, zaradny, tyle już dla miasta zrobił. Takiego, to ze świecą szukać!
Podobnego zdania jest również Ireneusz Heppel: - Stara się dla gminy, sprawdza się. Powiem krótko, właściwy człowiek, na właściwym stanowisku.
Równie pozytywnie na temat Bernarda Radnego wypowiadają się osoby, które na co dzień z nim współpracują. - Świetny człowiek, bardzo dobrze się z nim współpracuje, dużo robi dla rozwoju kultury i sportu w naszym mieście. I skoro już tyle lat jest burmistrzem tego naszego Babimostu, to też o czymś musi świadczyć, prawda? - mówi Aneta Sybis-Jeż, dyrektor Gminnego Ośrodka Kultury.
Bernard Radny został burmistrzem w 1991 r. Jak sam mówi, długo się zastanawiał, ale w końcu postanowił podjąć wyzwanie.
Teraz zastanawia się, jak szybko te 25 lat minęło... - Jesteśmy w zupełnie innym miejscu niż na samym początku. W 1991 roku, jak przyszedłem do urzędu z Podmokli Wielkich, w Ba-bimoście nie było wodociągów, kanalizacji ani telekomunikacji. Nie było nic... Ruszyliśmy tu wszystko od podstaw i udało nam się. W 1994 roku kto chciał, mógł mieć telefon.
Z początku wydawać by się mogło, że jego kariera potoczy się zupełnie inaczej
Aż do 1991 r. prowadził 20-hektarowe gospodarstwo rolne. To było jego jedyne zajęcie..., oczywiście oprócz nauki. - W latach 80. było już wiadomo, że takie gospodarstwa jak moje nie będą miały racji bytu. Zacząłem się więc dokształcać między innymi z ekonomii i przedsiębiorczości. W 1990 r. wystartowałem do rady, no a potem, to już wiadomo - wspomina burmistrz.
Kapelusz, trąbka i mikrofon
- Kiedy byłem młodym chłopakiem, ucho miałem muzyczne i bardzo chciałem grać na jakimś instrumencie. Wiadomo, gdzieś wyjechać, przy ognisku zagrać. Aż w latach 60. powstała w Babimoście strażacka orkiestra dęta. Nie czekałem więc długo i wstąpiłem do niej - opowiada burmistrz, który w orkiestrze grał na trąbce. Czasem była to pierwsza, a czasem druga trąbka, w zależności od tego, jakie były potrzeby. - Grałem tam aż 19 lat! Ale widzę, że kiedyś to było inaczej. Było większe zainteresowanie, młodzież miała większy zapał do nauki. Teraz jest chyba za duży wybór. Brakuje tego zapału...
Mimo że został burmistrzem, muzykowania nie zarzucił
Co prawda nie gra już na trąbce, ale można Bernarda Radnego zobaczyć czasem na scenie w bardzo nietypowych rolach. - Ostatnio byłem śpiewającym kowbojem. Wszystko z okazji Dnia Kobiet, który od jakiegoś czasu uroczyście tutaj obchodzimy. No przyznaję, że śpiewam trochę. Jest gdzieś ten talent muzyczny. Ostatnio na warsztat wziąłem utwór Jana Kiepury pt. „Brunetki, blondynki”.
Pamiętam, że wszystko na wariackich papierach było robione.
W piątek wróciłem ze spotkania na wyjeździe, a na sobotę repertuar musiał już być gotowy. Trzeba było się spiąć, bo ja śpiewam zawsze bez playbacku! - opowiada. W czasie uroczystych obchodów Dnia Kobiet śpiewa nie tylko burmistrz. Na scenie występują również inni pracownicy urzędu. Jest wesoło, przyjemnie, niemal jak w jednej wielkiej rodzinie. Każdego roku taki wieczór odbywa się w innym klimacie. W zeszłym roku był to Dziki Zachód, dwa lata temu PRL... - Każdy musi starannie skompletować swój strój. Rok temu po strój kowboja pojechałem do Wolsztyna.
Ostatnio byłem śpiewającym kowbojem. No przyznaję, że śpiewam trochę.
W domu bywa gościem...
Urząd miasta czasem jest dla niego jak drugi dom. To tu spędza najwięcej czasu. Drugie tyle zajmują też liczne wyjazdy. - Co mogę powiedzieć, no w domu na pewno mnie brakuje. Ale rodzina musiała się przyzwyczaić do tego, że jestem burmistrzem i nie będę miał dla niej tyle czasu, ile by pewnie chcieli - mówi Bernard Radny i przyznaje, że objęcie przez niego stanowiska pociągnęło za sobą trudną decyzję, którą musiała podjąć jego żona, Małgorzata. - Żona była dyrektorem domu kultury, kiedy ją poznałem.
Jak zostałem burmistrzem, z uwagi na podległość, musiała zrezygnować ze stanowiska.
Z czegoś, co naprawdę kochała i w czym świetnie się sprawdzała. Teraz jest nauczycielką w Podmoklach Małych. - Ja nie znam go w innej roli niż w roli burmistrza. Bo poznaliśmy się, jak już sprawował urząd - opowiada Małgorzata Radna. - Mąż jest pracoholikiem, który ma chorobę urlopową. Polega ona na tym, że zawsze trzeciego dnia urlopu dostaje gorączki. Śmiejemy się wtedy, żeby zadzwonił do gminy, to na pewno pomoże - dodaje. Małżeństwo ma dwóch synów. Starszy, Michał jest studentem warszawskiej SGH. Jak wspomina ojciec, od zawsze ciągnęło go do ekonomii. Młodszy Paweł uczy się w liceum w Wolsztynie i również ma zamiłowanie do przedmiotów ścisłych. Kto wie... w przyszłości być może pójdą w ślady ojca.
Z uwagi na niewiele wspólnie spędzanych chwil rodzina stara się do cna wykorzystywać czas krótkich urlopów. - Jeździmy na rowerach, a zimą wyjeżdżamy na narty. Przyznam, że dosyć późno, bo po 40-tce nauczyłem się jeździć i bardzo mnie to wciągnęło. Jak się jeździ, to się nie myśli o różnych rzeczach, o problemach. To naprawdę wielka frajda!
Te chwile zapomnienia przydają się szczególnie, gdy w pracy przychodzą trudne okresy. A przychodzą... - Były momenty bardzo trudne, psychicznie wykańczające, nie spało się w nocy. Ale trzeba było to jakoś przetrwać, przełamać się. Najważniejsze w tej pracy, to mieć wizję i zaufanie. Trzeba dotrzymywać danych obietnic, żeby nie zawieść tych ludzi. Ja zawsze realizowałem mój program. I to chyba przekonało do mnie innych...