Dżem: 30 lat temu zespół zaczął nagrywać swoją kultową płytę "Cegła"
Niedoświadczona realizatorka w studiu, noclegi w hotelu Forum. 28 stycznia 1985 roku w Warszawie rozpoczęła się sesja nagraniowa kultowej płyty Dżemu.
Nie dokonali przełomu, nie była to muzyczna rewolucja. Ale trudno wyobrazić sobie historię polskiej muzyki bez płyty „Cegła” grupy Dżem. Mija 30 lat od początku jej realizacji.
– My przede wszystkim przygotowywaliśmy materiał na koncerty. Płyta była tak odległa. Marzyliśmy o tym, ale wydawało nam się to nierealne. Jedynie singla nagraliśmy w studiu Polskiego Radia w Katowicach, w 1981 roku. To był „Paw / Whisky” - wspomina Beno Otręba, basista Dżemu. – Jeden recenzent powiedział wtedy: „dobrze, gdyby to było ostatnie nagranie koszmarnego zespołu Dżem – uśmiechnął się Beno Otręba.
Jednak dla muzyków ważne było też zbieranie doświadczenia. Po drodze była jeszcze kaseta nazwana po prostu “Dżem”(a popularnie zwana “Karoliną”), zarejestrowana na żywo w Świnoujściu. Ale musiał nadejść czas na płytę.
Studio załatwił menedżer
Studio nagraniowe załatwił Marcin Jacobson, ówczesny menedżer zespołu Dżem (został nim w 1984 roku). - Z nagraniem płyty „Cegła” mam mnóstwo wspomnień, choćby dlatego, że byłem jej akuszerem i w sumie dzięki niej zacząłem pracować z Dżemem na stałe. Powiem nieskromnie, że w tym czasie byłem już kimś na polskim rynku muzycznym i na początku chciałem po prostu im pomóc – mówi Marcin Jacobson, który wcześniej pracował m.in. z Krzakiem, Martyną Jakubowicz i maczał palce w powstaniu festiwalu w Jarocinie.
- Dżem spotykałem dość często na trasach i festiwalach, więc na bieżąco obserwowałem jak muzycy dojrzewają, krzepną, ale też jak się miotają, nie mając siły przebicia. Poza tym miałem w tym czasie dobrą pozycję przetargową, bo Leszek Winder, gitarzysta Krzaka, chciał nagrać płytę solową, a ówczesny monopolista, Polskie Nagrania, chciał ją wydać. Negocjując warunki jej nagrania, zaproponowałem wydanie dużej płyty Dżemu, który miał już co prawda dwa single na koncie, ale Andrzej Karpiński miał wątpliwości, czy to się sprzeda. Poza tym w tamtych czasach o tym co się wydaje decydowały również czynniki pozamerytoryczne, więc sytuacja była podwójnie trudna. Nękałem go jeszcze kilka razy, aż wpadłem na pomysł by wykorzystać przypadkowy zbieg okoliczności, dzięki któremu w międzyczasie wydana została kaseta live ze Świnoującia. Zaatakowałem raz jeszcze używając argumentu nie do odparcia: - „Panie Andrzeju, skoro prywaciarz ich wydał, to ma Pan stuprocentową gwarancję, że i płyta się sprzeda. Poskutkowało, ale musiałem przezwyciężyć jeszcze wiele innych przeszkód, co godne jest osobnej opowieści – wspomina Marcin Jacobson.
Stanęło na tym, że Dżem nagrywał od godziny 9 rano do 17:00 a wieczorami w studio pracował Leszek Winder.
Sesja w studiu Polskich Nagrań w Warszawie rozpoczęła się 28 stycznia. Z braku innych możliwości przydzielono muzyko przemiłą, ale zupełnie „zieloną” realizatorkę. MarcinJacobson wspomina, ze wcześniej asystowała jedynie przy nagraniach muzyki klasycznej i nigdy nie miała w studio do czynienia z jazzem, a tym bardziej z rockiem, co w dużej mierzy zaciążyło nad brzmieniem całej płyty.
- Pani Marysia była bardzo miła, ale nie miała doświadczenia więc wszyscy jej pomagaliśmy. Staraliśmy się, żeby to jakoś zabrzmiało – dodaje Beno.
[Kliknij i posłuchaj] My nie mieliśmy pojęcia o miksowaniu. Były inne możliwości techniczne, dość ograniczone. W studiu był stół 24-kanałowy. Nie miksowało się materiału tak jak teraz, że był komputer. Tylko ręcznie trzeba było sterować. Jeden człowiek nie był w stanie tego ogarnąć, dlatego podzieliliśmy się na grupy. Każdy miał swój sektor po ileś suwaków i musiał zapamiętać ruchy. Tak to miksowaliśmy – opowiada Jerzy Styczyński, gitarzysta Dżemu.
Mieszkali w hotelu Forum
Sesja nagraniowa trwała trzy tygodnie.
- Polskie Nagrania o wszystkim decydowały. To była państwowa instytucja więc czasu mieliśmy aż w nadmiarze. I być może to była wada. Bo była taka celebra. Przychodziło się, najpierw się coś jadło, piło... Były też przerwy, studio nie było stale do naszej dyspozycji. Plusem było to, że mieszkaliśmy w tym czasie w hotelu Forum, co było dla nas już kompletnym kosmosem. A żywiliśmy się w barze mlecznym, który znajdował się naprzeciwko – uśmiecha się Beno.
Do hotelu Forum ekipa trafiła dlatego, że w tamtych czasach w stolicy znalezienie miejsc w hotelu było praktycznie niemożliwe, a ich menedżer miał tam już przyjaciół. - Wydawca na wieść o tym najpierw zmartwiał, ale jak się dowiedział, że ceny za pokoje nie przekraczają urzędowych limitów, więc przymknął oko na takie fanaberie. Mieszkanie w Forum, poza komfortem, miało tę zaletę, że w cenie pokoju było śniadanie. W efekcie przed wyjściem do studia, muzycy Dżem, jedli wystawne śniadania, w towarzystwie: cudzoziemców, milicyjnych szpicli, ówczesnego półświatka... Natomiast na obiady i kolacje biegali już do baru mlecznego, bo tylko na to było ich stać – wspomina Jacobson.
Było kilka zabawnych scen. Kiedyś wchodząc do hotelu muzycy byli świadkami, jak z budynku wypraszana była pani lekkich obyczajów. Do hotelowych portierów, którzy kłaniali się muzykom krzyczała: „Tu takich obwiesi wpuszczacie, a mnie wyrzucacie?”.
Jurek Styczyński wspomina o próbach wykorzystania podczas sesji efektów specjalnych.
[Kliknij i posłuchaj] Na końcu „Nieudanego skoku” jest efekt tłuczonej szyby. Knajpiane szmery pojawiają się w „Jesionie”. A do „Słodkiej” chcieliśmy efekt deszczu, który brzmiał jednak jak smażona jajecznica. Trzeba było to przepuszczać przez różne urządzenia, żeby to przypominało deszcz...- wylicza gitarzysta.
Przeboje na ogniskach i w pociągach
Na początku kariery Dżem miał pod górkę. Nie byli medialni. Płyta „Cegła” niewiele ten stan zmieniła. - O Dżemie się nie mówiło. Nie gwiazdorzyliśmy. Byliśmy normalni. Być może niezbyt to się branży podobało – opowiada Beno. Ale utwory grupy szybko stały się przebojami śpiewanymi m.in. na ogniskach. – W latach 80. fajne było to jak ludzie grali nasze piosenki w pociągach. Ja na szczęście nie byłem rozpoznawany i udawałem, że fajnie mi się tego słucha – dodaje Beno Otręba
Marcin Jacobson: Moim zdaniem płyta „Cegła” broni się do dzisiaj, choć słychać mnóstwo błędów wynikających z braku doświadczenia i braku pewności. Słuchać, że muzycy grają spięci, w ich graniu brakuje pazura, który zawsze był atutem na koncertach. Ten brak doświadczenia, tym razem realizatorski, miał też swoje plusy, bo na płycie prawie nie ma wszechobecnych wtedy pogłosów, których nie umiała chyba uruchomić. Pamiętam też, że gdy płyta była już gotowa, musiałem jeszcze stoczyć bój o kolejność utworów i ich tytuły. W pierwotnej wersji płytę miał otwierać utwór „Whisky”, co komuś wydało się podejrzane ideowo, dlatego ostatecznie pierwszym jest „Czerwony jak cegła”.
Natomiast w przypadku tytułów okazało się, że większość z nich jest już zarejestrowana w ZAiKS-ie, dlatego: „Cegła” jest czerwona jak, „Skok” jest nieudany, „Malarz” dziwny, a „Boczny Wiatr” powiał. Z tej samej przyczyny „Słodka” dorobiła się przedimka, a oryginalny tytuł „Jestem sobie” został wzbogacony o nie całkiem retoryczne pytanie, które wymyśliłem naprędce. Namawiając wydawcę na nagranie Cegły raczej nie miałem świadomości, że oto kreuję historię? W ogóle nie myślałem o tym. Uznałem, że Dżem jest dobrze grającym i tworzącym z potrzeby duszy, zespołem, któremu taka płyta po prostu się należy. Gdy w końcu udało się, nie do końca byłem zadowolony z efektu końcowego, ale moje wątpliwości zniknęły po trasie zespołu po Szwajcarii. Nasłuchałem się tam wielu komplementów, ponieważ tamtejsi radiowcy uznali, że to nieco archaiczne, przytłumione brzmienie, jest efektem zamierzonym, dodającym im stylowego sznytu.
***
Autorem projektu okładki jest Mirosław Makowski, który jest też twórcą logo zespołu Dżem.
To on również zrobił zdjęcie w studiu nagraniowym podczas realizacji płyty "Cegła". Znajdują się na nim Rysiek Riedel i Paweł Berger.