Dzieci a „Amoris Laetitia” [FELIETON]
Ogłasza się tyle jubileuszy i „roków” poświęconych wybitnym postaciom czy problemom, że nie zwracamy już na nie uwagi. Uważamy, że robi się to tylko dla mediów, by mogły odświeżyć stare materiały. A nawet rodzi się podejrzenie, że skoro trzeba kogoś oficjalnie przypomnieć, tzn., że traci na aktualności.
Podobnie możemy pomyśleć o roku poświęconym rodzinie (od 19 bm.). Wielokrotnie już ogłaszano szczególny czas poświęcony rodzinie. Robili to nie tylko papieże, lecz i różne świeckie organizacje (w tym ONZ). Jakoś nie mamy poczucia, by te akcje pozwoliły nam przezwyciężyć kryzys. Powstało wiele instytutów poświęconych rodzinie, w oficjalnym nauczaniu Kościoła życie rodzinne nie jest już kwalifikowane jako „gorsze” niż stan duchowny, lecz w praktyce rodziny ciągle „oczekują” nie tylko wsparcia, ale i szerszego spojrzenia.
I właśnie o to szersze spojrzenie chodzi papieżowi Franciszkowi, gdy ogłasza ten rok rodziny. Szersze nie tylko w przestrzeni, lecz i czasie. Dlatego mówi z naciskiem o refleksji i działaniu inspirowanym „Amoris Laetitia”. Bo mamy wiele sytuacji rodzinnych lub „rodzinopodobnych”. To nie jest tak, że tylko jeden model króluje. Wokół nas widzimy coraz częściej sytuacje „nieregularne”, czyli inne niż te, do których byliśmy przyzwyczajeni i często nieuregulowane prawnie. Tak wygląda przestrzeń, w której żyjemy. A jak wygląda czas?
Gdy szukamy tego, co wspólne dla odmiennie postrzegajacych rodzinę, to okazuje się, że często jest to dobro dzieci
Tradycjonalistyczne podejście „zamraża” czas, by twierdzić, że tylko sytuacje „doskonałe” są do tolerowania. Nauczanie przygotowujące „Amoris Laetitia” (papieży i synodów) podkreśla oczekiwanie na rozwój. Chcemy pomagać w dojrzewaniu. Perspektywą jest wspólna droga, a nie zadowolenie, że klamka zapadła i już nie muszę się starać.
Gdy szukamy tego, co wspólne dla odmiennie postrzegających rodzinę, to okazuje się, że często jest to dobro dzieci. Raczej zgadzamy się, że potrzebują one „bezpiecznego gniazda” (w wielu wymiarach). Stąd jedni chcą, by możliwość rozpadu małżeństwa (rozwodu) „nie wisiała” nad dziećmi, a inni w imię ich dobra dopuszczają ucieczkę od toksycznego rodzica i ponowny, tym razem „bezpieczny”, związek.
Gdy powstawało przykazanie „nie cudzołóż”, chodziło głównie o to, by ocalić prawo mężczyzny do wychowywania własnego potomka. Teraz coraz częściej ludzie świadomie wychowują „nie swoje jak swoje”. By to było zdrowe, potrzeba równowagi emocjonalnej. A o taką trudno, gdy nie ma głębokiego zjednoczenia między „rodzicami” (naturalnymi lub nie).
Stąd twierdzenie, że jedynym dobrym wyjściem dla sytuacji nieregularnych jest porzucenie współżycia (tzw. białe małżeństwo), jest po prostu niebezpieczne dla dzieci.