Dzieci polityków łatwo nie mają, muszą być ostrożne
Dzieci bywają chlubą lub utrapieniem polityków. Wybierają różne życiowe drogi: jedne żyją w blasku fleszy, inne strzegą swojej prywatności, ale nawet w tym drugim przypadku media patrzą im na ręce, bo dzieckiem łatwo uderzyć w rodzica.
Michał Tusk, syn byłego premiera, niebawem znowu trafi na pierwsze strony gazet. Prawdopodobnie już w przyszłym tygodniu stanie przed sejmową komisją, która ma wyjaśnić kulisy afery Amber Gold. I, jeśli wierzyć doniesieniom „Faktu”, jego sytuacja może być nieciekawa. Tabloid już kilka tygodni temu donosił, że Marcin P., twórca Amber Gold pogrąża syna byłego premiera. Mężczyzna miał ponoć powiedzieć prokuratorom, że to młody Tusk osobiście zabiegał u niego o pracę w tanich liniach lotniczych OLT Express, a kiedy nie chciał go przyjąć, interweniowali u niego osobiście dyrektor OLT Express oraz prezes portu lotniczego w Gdańsku, w którym pracował Michał Tusk. Na tyle skutecznie, że ten wkrótce rozpoczął współpracę z OLT Express. Tymczasem po wybuchu afery syn byłego premiera tłumaczył w mediach, że to OLT Express o niego zabiegało. Jakby nie było, to nie będzie miłe doświadczenie dla młodego Tuska. - Sprawa jest jasna, chcą się dorwać do Donalda przez jego syna - mówią politycy Platformy. I dodają, że młody Tusk, który myślał, że nie jest delfinem, że może funkcjonować samodzielnie poza światem wielkiej polityki przysporzył ojcu kłopotów.
Ta sytuacja, to psikus losu, bo rodzina Tusków zawsze trzymała się razem, ale w przeciwieństwie do szefa Rady Europejskiej wystrzegała się polityki. Nawet Małgorzata, żona byłego premiera, zachowywała zdrowy dystans do tego, co dzieje się przy Wiejskiej. Ale jeśli jeszcze Małgorzatę i Katarzynę, córkę Tusków, można było czasami zobaczyć na jakichś oficjalnych uroczystościach, to nigdy albo bardzo rzadko Michała. Jakby dystansował się od ojca i jego pracy. - Mamy jedno nazwisko, ale prowadzimy osobne życia - powiedział jakiś czas temu dziennikarzom „Faktu.
Zawsze trzymał się z boku: odmawiał udziału w programach telewizyjnych, nie pojawiał się w plotkarskich gazetach, wyraźnie wybijał się na niezależność. W dzieciństwie, a konkretnie przez pierwszych sześć lat życia, Michał mieszkał wraz z rodzicami w studenckim akademiku. Potem były podstawówka, II LO w Sopocie, wreszcie Instytut Filozofii i Socjologii Uniwersytetu Gdańskiego. Zaraz na początku studiów wyprowadził się od rodziców i zaczął pracę w trójmiejskim oddziale „Gazety Wyborczej”.
Jego znajomi z tamtych czasów mówią: - Spokojny, przyzwoity. Praktycznie cały czas postrzegany jako syn „tego Tuska”. Nie wypierał się ojca, ale to osoba, której nie można oskarżyć o nepotyzm. Wręcz odwrotnie, robił wszystko, by nie podejrzewano go, że ojciec polityk pomaga mu w karierze.
W gazecie zajął się działką: transport, ponoć sam chciał. Był dobry dziennikarzem: dociekliwy, konkretny, a przy tym naprawdę znał się na tym, o czym pisał.
A pisał przede wszystkim o drogowych i kolejowych problemach Trójmiasta. Lubiany wśród kolegów. Kilka lat temu młody Tusk ożenił się z Anną Lew, studentką medycyny, dziś lekarką. Mają dwóch synów. Ale próżno szukać w sieci zdjęć rodziny młodego Tuska, trzymają się z boku, nie pchają się przed kamery.
Po siedmiu latach pisania Michał Tusk zrezygnował z pracy w dziennikarstwie i trafił do Działu Analiz i Marketingu Portu Lotniczego im. Lecha Wałęsy w Gdańsku. Tłumaczył, że się wypalił, że więcej już w zawodzie dziennikarza nie osiągnie.
Kiedy OLT Express zwróciło się do Portu Lotniczego w Gdańsku z prośbą o pomoc w znalezieniu specjalisty ds. lotnictwa cywilnego, Michał Tusk postanowił spróbować sił w nowym miejscu. Jak okazało się później, szef Michała P. oszukał tysiące osób na grube miliony. Nie to jednak budzi emocje, zwłaszcza wśród dziennikarskiej braci. Otóż Michał Tusk, pracując jednocześnie dla linii lotniczych i dla „GW”, współuczestniczył w układaniu pytań do Jarosława Frankowskiego, dyrektora zarządzającego linii OLT, a jako PR-owiec udzielał na nie odpowiedzi. Wielu znajomych mu jednak wybacza. Jest młody, zaliczył wpadkę, która pewnie wiele go nauczyła.
Rodzina, jak można było się spodziewać, stanęła za Michałem murem. - Kłopoty, w jakie wpadł mój syn, są m.in. skutkiem tego, że wybrał drogę samodzielną i nie mógł liczyć na prowadzenie swojej życiowej drogi przeze mnie. Dla mnie to oczywiście bardzo bolesny efekt, ale nie widzę innego wyjścia, kiedy pełni się taką funkcję jak ja - powiedział dziennikarzom premier. - Mój syn bardzo otwarcie stwierdził w wielu wypowiedziach publicznych, że zdaje sobie sprawę, iż popełnił poważne błędy. Mam osobiście do mojego syna pełne zaufanie, znam go jak prawie nikt na świecie - dodał. I podkreślił, że jego syn jest człowiekiem otwartym, uczciwym i silnym, jednak „czasami zbyt szczerym”, w każdym razie „nie zawsze wykazywał wystarczającą ostrożność i roztropność”.
Na wsparcie siostry i matki Michał Tusk też mógł liczyć. Jak wspominają koledzy, był opiekuńczym starszym bratem i dobrym, niestwarzającym kłopotów synem.
Cóż, prawda jest taka, że dzieci polityków zawsze są pod obstrzałem mediów i czasami pakują się w kłopoty. Swego czasu sporo pisało się synu Leszka Millera, Leszku juniorze, który po studiach na SGH został wiceprezesem firmy Fly&Drive, właściciela taksówek obsługujących Okęcie. I nie zamierzał ukrywać, że pracę dostał po znajomości. - Nie pamiętam już, kto polecił mnie wówczas Zasadzie. Prawdopodobnie był to Andrzej Pęczak, bo chyba ze znanych mi wówczas osób tylko on był blisko z Zasadą - mówił Leszek Miller junior w rozmowie z „Polityką” w 2006 r. Jednak najgłośniej o Millerze juniorze było za rządów koalicji SLD-PSL, wtedy to „Gazeta Wrocławska” ujawniła, że syn ówczesnego premiera był pracownikiem Dolnośląskiej Spółki Inwestycyjnej KGHM Polska Miedź. Dwudziestokilkulatek był pełnomocnikiem zarządu ds. kapitałowych. Miał za zadanie reprezentować spółkę i prowadzić negocjacje. Czas pracy - nieograniczony, wynagrodzenie - 5 tys. zł plus ekstra dodatki. W mediach zawrzało. Stanowisko stracił w 1997 r. - Być może konsultacje pana Millera były bezcenne dla firmy, w dokumentach brak jest jakiegokolwiek śladu świadczącego o efektach pracy pełnomocnika - tłumaczył decyzję „Gazecie” Ryszard Kabat, nowy prezes spółki. Potem pojawiły się kolejne newsy, o tym, że młody Miller wraz z żoną w podejrzany sposób zarobili milion dolarów, ponoć w transakcji przewijał się tajemniczy fundusz z Wysp Bahama i biznesmen oskarżony o przestępstwa gospodarcze.
Dzieciaki Lecha Wałęsy też co rusz lądowały na pierwszych stronach gazet, ale też były prezydent ma ich sporą gromadkę: czterech synów i cztery córki. Syn Sławomir, najbardziej fizycznie podobny do ojca, od wielu lat walczy z nałogiem alkoholowym. Mieszka w Toruniu, w nienajlepszej dzielnicy. Dwa razy się rozwodził, przez alkohol, jak szczerze przyznaje. Syn Przemysław, który zmarł na początku roku, też nie przynosił chluby rodzinie. W latach 90. spowodował wypadek drogowy. Jak tłumaczył jego adwokat - nie z powodu wypitego alkoholu, ale „pomroczności jasnej”. W 2003 roku został znów skazany za jazdę po pijanemu i spowodowanie wypadku. Za pierwszym razem dostał rok i 9 miesięcy w zawieszeniu na cztery lata, a za drugim - rok w zawieszeniu na trzy. Córka Maria Wiktoria swego czasu była jedną z najbardziej rozchwytywanych celebry tek, brała udział w „Tańcu z gwiazdami”. Paparazzi ją uwielbiali, bo a to pokazała publicznie majtki, a to pijana do nieprzytomności spała na tylnym siedzeniu auta. Jako bizneswoman też średnio dawała radę, po jej butiku pozostało prawie 400 tys. długu, potem miała kłopoty prawne. Z córką Brygidą Lech Wałęsa zerwał kontakt, gdy okazało się, że wychodzi za mąż za zwolennika Twojego Ruchu i Janusza Palikota, który ani myśli o ślubie kościelnym. O tym, że bycie rodzicem i żoną legendy Solidarności nie jest prostą sprawą, pisała w „Marzeniach i tajemnicach” Danuta Wałęsa - wspominała, na przykład, jak kiedyś wyszła do sklepu, a dziecko zrobiło kupę w pieluchę. „Mąż nie wytarł mu pupy, a jedynie brudną pieluchę wyciągnął, podłożył nową, brudząc w ten sposób i tę nową. Na tym polegało przewijanie dziecka w jego wykonaniu” - nie kryła.
Tak nawiasem mówiąc, dzieci polityków wybierają dwie drogi, albo tak, jak Michał Tusk unikają mediów, albo wręcz przeciwnie są celebrytami. Jeśli decydują się na to drugie, siłą rzeczy, dziennikarze ich nie odstępują. Może dlatego, niektóre pociechy sławnych polityków, wolą pozostawać w cieniu rodziców. Bronisław i Anna Komorowscy mają w sumie pięcioro dzieci: trzy córki i dwóch synów. Ale ci, nawet za prezydentury taty, nie pojawiali się w plotkarskiej prasie, nie promowali na ściankach, nie udzielali wywiadów. Prowadzili normalne życie, o którym Polacy wiedzieli niewiele. Chociaż swego czasu, Jacek Kurski, dzisiaj prezes TVP, biegał po mediach i pytał, czy prawdą jest, że Tadeusz, syn wówczas prezydenta Komorowskiego był prokurentem w jednej ze spółek prowadzonych przez pana Piotra P., byłego oficera WSI. Wówczas „Gazeta Wyborcza” sprawdziła zarzuty Kurskiego wobec Tadeusza Komorowskiego, pisała, że żadne z dzieci prezydenta nie prowadzi działalności publicznej, a Bronisław Komorowski, szanując ich życzenie, niewiele o nich mówi. Na oficjalnej stronie głowy państwa można tylko przeczytać, że z żoną Anną z domu Dembowską „mają pięcioro dorosłych już dzieci: Zofię, Tadeusza, Marię, Piotra i Elżbietę”. Tadeusz Komorowski, jest prawnikiem w jednej z warszawskich kancelarii. Specjalizuje się w prawie administracyjnym, a kancelaria pracuje dla spółek zarządzających nieruchomościami. W ich imieniu syn prezydenta załatwia pozwolenia na budowę, zgody na przyłączenie mediów, wpisy do ksiąg wieczystych itp., a z owym oficerem WSI nie ma nic wspólnego.
Dość skryte życie prowadzi córka obecnego prezydenta - Agata Duda. Wprawdzie w czasie kampanii mocno wspierała ojca, pojawia się od czasu do czasu na jakichś oficjalnych uroczystościach, ale nie jest bywalczynią salonów.
Na pewno głośniej jest o Aleksandrze Kwaśniewskiej, córce Aleksandra Kwaśniewskiego, czy o Katarzynie Tusk, bo ta - w przeciwieństwie do brata - jest osobą mocno rozpoznawalną. Prowadzi blog, na którym radzi, jak się ubierać i gdzie robić zakupy odzieżowe. Serwisy plotkarskie śledzą każdy jej wpis, by potem wyszukiwać na salonach celebrytek, które się do tych rad stosują. W 2007 r. Katarzyna Tusk wystąpiła w 5. edycji „Tańca z gwiazdami” i w parze ze Stefano Terrazzino doszła do półfinału. Swego czasu znalazła się w setce najbardziej wpływowych osób opublikowanych przez tygodnik „Wprost”, obok takich nazwisk jak Jarosław Kaczyński, Lech Wałęsa, Krystyna Janda, Janusz Palikot, Monika Olejnik, czy tata - Donald Tusk. Ale, jak to w życiu bywa, im więcej sukcesów, tym więcej wrogów. Bo Katarzyna, no oczywiście poza tatą, była - przynajmniej do tej pory - najczęściej atakowaną osobą z rodziny Tusków. Dwie dziennikarki „Przekroju” nie zostawiły na niej suchej nitki pisząc, że „Kasia Tusk jest wieczną optymistką, nigdy nie ma zespołu napięcia przedmiesiączkowego ani chandry, nie trafia jej szlag, gdy ucieknie jej SKM lub gdy okazuje się, że za 50 złotych nie można zatankować nawet 10 litrów benzyny”. Ale atak na Tuskównę nie spotkał się z entuzjazmem, w obronie blogerki stanęli między innymi inni blogerzy. Córka premiera była też telefonicznie nękana, w każdym razie było o niej w mediach znacznie głośniej niż o bracie. Oczywiście do czasu wielkiej afery.
Jak pisał „Newsweek”, gdy rozpętała się burza wokół Michała, Katarzyna miała zadzwonić do brata. Powiedziała, żeby się trzymał. Że ona na celowniku jest od dawna i - owszem - przejmuje się atakami, ale z czasem człowiek się do tego przyzwyczaja. Jak w starym powiedzeniu: Co nas nie zabije, to nas wzmocni. - Kasia ataki na siebie traktuje jako zło konieczne. Wie, że ludzie nie będą obchodzić się z nią jak z jajkiem tylko dlatego, że jest miła. Nikt w końcu jej nie zmuszał do blogowania ani do udziału w „Tańcu z gwiazdami” - powiedziała tygodnikowi znajoma córki premiera. - Ale ataki na brata mocno przeżywa. Mówi, że bolą ją znacznie bardziej niż najgorszy artykuł na jej temat, bo Michał nigdy nie korzystał z możliwości, jakie dawała pozycja taty - dodała.
Ona ataków mogła się spodziewać, z własnego wyboru stała się osobą publiczną, podobnie jak cała rzesza dzieci polityków, którzy próbowali, czy próbują swoich sił w polityce, bo to chyba najchętniej wybierana przez nich droga. Podczas ostatnich wyborów parlamentarnych Tomasz Cimoszewicz, Joanna Staniszkis, Tomasz Lepper, Barbara Nowacka twardo walczyli o miejsca na listach wyborczych.
- Byłem świadkiem tej polityki przez wiele lat, obserwując ojca, więc w jakimś stopniu ta polityka cały czas była blisko mnie. Ale, jak wiadomo, moja droga życiowa potoczyła się w inny sposób, byłem przez ostatnie kilkanaście lat przedsiębiorcą. Jednocześnie od jakichś pięciu, sześciu lat coraz poważniej myślałem o działalności publicznej, przez te lata udzielałem się jako wolontariusz i wspierałem kilka organizacji charytatywnych. Zawsze w sercu miałem myśl o powrocie do kraju i to wszystko razem złożyło się na obecny krok, jedne działania sprowokowały inne. Wróciłem do kraju i podjąłem decyzję o starcie w wyborach parlamentarnych - opowiadał mi swego czasu Tomasz Cimoszewicz.
Ale chyba większym zaskoczeniem niż młody Cimoszewicz była Joanna Staniszkis, córka profesor Jadwigi Staniszkis, znanej socjolożki, cenionej komentatorki sceny politycznej. Joanna Staniszkis wystartowała z list Nowoczesnej, czyli ugrupowania Ryszarda Petru.
„Mam doktorat z matematyki, potrafię logicznie myśleć, nie widzę powodu, dla którego moja wiedza miałaby się nie przydać. Na co dzień jestem nauczycielką w zespole szkół przy Bednarskiej. Chciałabym też, żeby polska polityka wyszła z tego kręgu dzielenia wszystkiego między PiS a PO. Mamy taki piękny kraj, tak sympatycznych i miłych ludzi, a w telewizji jakaś dziwna wojna polityków. To smutne i czas, by się z tym pożegnać. To też był jeden z powodów mojego zaangażowania” - stwierdziła w wywiadzie dla „Super Expressu” Joanna Staniszkis. Niestety nie dostała się do Sejmu, podobnie jak młody Lepper, syna Andrzej Leppera. Tomasz prowadzi rodzinne gospodarstwo we wsi Zielnowo, niedaleko Darłowa. To mała wioska, zaledwie 72 mieszkańców. Jest podobno zupełnie różny od Andrzeja Leppera: wrażliwy, nie tak przebojowy. Sporo w życiu przeszedł, był bardzo ciężko chory, właściwe umierający, ale wyszedł z tego. Pozbierał się po śmierci ojca. Chce od lat trafić w miejsce, w którym Andrzej Lepper czuł się jak ryba w wodzie, bo wcale nie ukrywa, że chce zostać politykiem. Tyle tylko, że los mu nie sprzyja.
Barbara Nowacka jest politykiem od dawna. Ale też jej rodzinne tradycje w tej kwestii są spore. Dziadek od strony ojca - Witold Nowacki - oraz dziadek od strony matki należeli do Polskiej Partii Socjalistycznej. Witold Nowacki był profesorem Politechniki Gdańskiej, Uniwersytetu Warszawskiego i Politechniki Warszawskiej.
Matka, Izabela Jaruga-Nowacka, to była wicepremier. Ojciec, profesor Jerzy Nowacki, jest rektorem Polsko-Japońskiej Akademii Technik Komputerowych.
Barbara Nowacka od lat działała społecznie. Idealistka, ale z drugiej strony - osoba bardzo racjonalna, mocno stąpająca po ziemi.
- W moim domu zawsze mówiło się o sprawach ważnych, polityka była w nim obecna. Rodzice opowiadali się po stronie Solidarności. Potem mama weszła do polityki, ale chodziło jej bardziej o to, aby uczestniczyć w społeczeństwie obywatelskim - opowiada mi kiedyś. Ona także zawsze czuła się obywatelką kraju, miała potrzebę, żeby włączać się w akcje społeczne, być obecną w tym, co się dzieje. Brała udział w pokojowych manifestacjach i wszystkich tych, które miały zwrócić uwagę na problemy jej bliskie.
Ale to trochę tak, że świat najłatwiej zmieniać, będąc politykiem. W Sejmie, Senacie zapadają kluczowe decyzje. Działała w telefonie zaufania prowadzonym przez Federację na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny. Była wiceprzewodniczącą młodzieżówki, współzałożycielką Młodych Socjalistów. Po śmierci matki w 2010 r. została współzałożycielką i wiceprezesem zarządu Fundacji im. Izabeli Jarugi-Nowackiej.
Wstąpiła do Twojego Ruchu, została jego współprzewodniczącą. Jest nadzieją polskiej lewicy, jej głos coraz bardziej się liczy. Mówi się, że to ona przyczyniła się do powstania Zjednoczonej Lewicy, chociaż ta nie znalazła się w Sejmie.
Ale umówmy się, dzieci polityków w polityce to nie nowość. Matka Jacka Kurskiego, Anna Kurska, to działaczka podziemnej Solidarności, przez dwie kadencje była senatorem z ramienia PiS. Roman Giertych to czwarte pokolenie polityków w rodzinie. Małgorzata Kidawa-Błońska, posłanka PO, to prawnuczka prezydenta II RP Stanisława Wojciechowskiego i premiera Władysława Grabskiego.
Na karierę polityczną zdecydował się najmłodszy syn Lecha Wałęsy - Jarosław. W 2005 r. został posłem PO. Wszedł do Sejmu z ostatniego miejsca na liście. Po dwóch kadencjach na Wiejskiej postanowił spróbować swoich sił startując do Parlamentu Europejskiego. W 2014 po raz drugi uzyskał mandat posła do Parlamentu Europejskiego. W czerwcu 2015 został dyrektorem Instytutu Obywatelskiego - think tanku Platformy Obywatelskiej, zastępując na tym stanowisku Bartłomieja Sienkiewicz.
Jarosław Wałęsa świetnie radzi sobie w polityce, chociaż, mówiąc szczerze, dzieci polityków nie mają łatwego zadania. Czasami strasznie ciężko wyjść z cienia znanego rodzica: premiera, prezydenta, ministra.
Kiedy Tomasz Cimoszewicz decydował się na start w wyborach parlamentarnych pytałam, czy nie boi się porównań do sławnego taty. Stwierdził, że oczywiście zdaje sobie sprawę, że takich porównań nie uniknie, ale „wszystko bierze na klatę”. Wie, że trudno o drugiego tak spełnionego polityka jak Włodzimierz Cimoszewicz, ale on też ma wiele do zrobienia.
Współpraca: Dorota Abramowicz