Dziedziczymy geny i losy. Wszyscy
Uważa, że spełnił się w życiu. A teraz odgrywający kluczową rolę w polskiej psychologii Wojciech Eichelberger podpowiada, w jaki sposób i my możemy się spełnić.
- Tysiące rozmów, jakie pan przeprowadził…
- Chyba już dziesiątki tysięcy…
- ... pozwoliły poznać życie dziesiątków tysięcy osób. Nie przestał się pan dziwić?
- Byłoby straszne, gdyby tak się stało. Oznaczałoby, że straciłem wrażliwość.
- Po pewnym czasie zwierzenia zamieniają się przecież w refren...
- Pojawia się znany refren, ale melodia jest inna. Nie ma dwóch takich samych ludzi na świecie. Na tym polega piękno mojego zawodu. Zdarzają się wspólne wątki, wspólne rozdziały, ale zawsze opowieść jest jedyna w swoim rodzaju.
- Wsłuchując się w zwierzenia, dochodzi się do wniosku, że ludzie są lepsi czy gorsi, niż na ogół się wydaje?
- Zdecydowanie lepiej wypadają przy bliższym poznaniu. Okazuje się, że w głębi duszy każdy pacjent to dobry człowiek, który pobłądził, został zmuszony okolicznościami do tego, aby stworzyć sobie takie strategie życiowe, które przez większość zostały odebrane jako złe, błędne czy jako groźne.
- Poznając meandry czyjegoś losu, szybko dochodzi pan do wniosku, że łatwo można coś naprawić, naprostować?
- Nic nie przychodzi szybko, ponieważ losy bardzo głęboko nas kształtują, powodując, że utrwalamy w sobie wiele fałszywych przekonań i przeświadczeń na własny temat. Na temat naszych wartości, możliwości, słabych stron, atrakcyjności, zdolności do bycia kochanym.
- W jedną i drugą stronę?
- Myślę o złych, trudnych uwarunkowaniach, bo z dobrymi ludzie nie przychodzą do terapeuty. Naprawa i zmiana człowieczej psychiki to nie jest hop-siup. Czasami wymaga długiej, systematycznej pracy. Kilkuletniej psychoterapii. W kontakcie z psychoterapeutą musi się odbyć od nowa proces samopoznania i samowartościowania.
- Skąd nasze wobec siebie zakłamanie czy nieostre widzenie?
- To raczej myślenie i widzenie nawykowe, które zostało zasymilowane z otoczenia społecznego i kulturowego, w którym żyliśmy. Nasi wychowawcy przeżywają swoje problemy, rodzice mają także wiele spraw niepozałatwianych. Wszystko, co niezałatwione, jest dziedziczone przez następne pokolenia. To nie jest świadomy proces zakłamywania się, lecz stopniowe nasiąkanie fałszywym obrazem samego siebie, świata i ludzi. W każdym dziecku odzwierciedla się jakiś systemowy błąd przechowywany w jego systemie rodzinnym, często od pokoleń.
- Innymi słowy nie przychodzimy na świat jako tabula rasa?
- Wiele na to wskazuje, że nie. Rodzimy się z jakimś losem, z jakąś predyspozycją, a nawet z tajemniczym dziedzictwem nie wiadomo skąd zaczerpniętym. Nawet bliźniaki jednojajowe wychowywane w tym samym domu różnią się czasami zasadniczo charakterem i kolejami losu.
- Gdy trochę już tego życia upłynie, pojawiają się frustracje, które zwykle biorą się z zakleszczenia pomiędzy przeszłością a przyszłością.
- Jeśli mamy kłopot z przeszłością, coś za nami chodzi, warto zajrzeć w te jej rozdziały, gdzie trwają niedokończone emocjonalne i mentalne procesy, by znaleźć sposób ich rozwiązania i zakończenia.
- Często mamy wyrzuty sumienia w stosunku do swoich rodziców, a ci już nie żyją.
- To bez znaczenia, ponieważ w mentalnej przestrzeni wszystko jest nadal obecne - całe nasze doświadczenie i wszyscy ludzie, których spotkaliśmy. We własnym umyśle lub w tzw. psychodramie wszystko można załatwić, nawet z dużym opóźnieniem i często lepiej niż w realu.
- Ale jak naprawić zło, które się stało?
- Tego się zrobić do końca nie da, ale można zmienić interpretację złego zdarzenia, czasami nawet wybaczyć sprawcy. Warto znaleźć osobę, która pozwoli nam snuć uporządkowaną, głębszą refleksję nad tego typu zdarzeniami.
- No, a przyszłość, która z biegiem lat niebezpiecznie się kurczy i nie zapowiada happy endu?
- Przyszłość najlepiej zostawić w spokoju jako otwartą przestrzeń, w której wszystko jeszcze się może zdarzyć. Nie projektować, nie robić sztywnych, precyzyjnych planów, uwzględniać możliwość zmian, być elastycznym, bo tak naprawdę o przyszłości nic nie wiemy. Pamiętać o tym, że negatywne projekcje w przyszłość często stają się samosprawdzającą się przepowiednią.
- Powiało grozą...
- Niepotrzebnie. Po prostu dobrze o tym wiedzieć. Przyjąć mądrą zasadę: żyć wraz z życiem, umierać wraz z umieraniem. Przyjdzie czas umierać, wtedy się tym zajmiesz. Tymczasem zajmij się tym, co masz w tej chwili do zrobienia.
- W każdym momencie życia, bez względu na to, czy jesteśmy młodzi, czy przestaliśmy nimi być, jest czas na taką refleksję? Czas, żeby się pozytywnie odrodzić, niejako cofnąć?
- Nie ma potrzeby ani się cofać, ani wybiegać w przód. Najlepszą rzeczą, jaką możemy zrobić, jest być w pełni obecnym tu i teraz. W tym, co jest teraz naszym udziałem, naszym doświadczeniem, naszym niepowtarzalnym życiem. Po co się cofać?
- Choćby po to, żeby przywołać w sobie dziec- ko z jego ciekawością, kreatywnością, a nawet z pewną naiwnością.
- To dobry pomysł, ale nie ma powodu się w tym celu cofać. Wewnętrzne dziecko jest stale w nas obecne, trzeba je tylko dopuścić do głosu. Ze wszech miar warto o to zabiegać.
- Tylko jak?
- Na różne sposoby. Np. przypomnieć sobie ulubione czynności i zabawy dzieciństwa. Także to, co było wówczas naszym marzeniem. I w miarę możliwości do tego wracać. Bawić się, uczyć bez presji i nie na stopnie, szukać, drążyć, pytać, ryzykować.
- Amerykanie potrafią beztrosko oddać się dziecięcym zabawom.
- Bardzo ważny jest ruch, taniec, wszystko, co się kojarzy ze słowem „zabawa”. To musi być trwałym elementem naszego życia, inaczej nasze wewnętrzne dziecko schowa się i zaniemówi.
- Można być szczęśliwym nawet wtedy, kiedy zostaliśmy przez los dotkliwie skrzywdzeni?
- Wbrew pozorom mamy na to większą szansę, ponieważ nasza motywacja, by ograniczający efekt krzywdy przekroczyć, jest bardzo duża. Ale wielu skrzywdzonych utyka w swojej martyrologii, a poza ofiary staje się ich sposobem na życie i zastępczą tożsamością. Nie musi tak być. Trudne dzieciństwo niczego nie usprawiedliwia, raczej zobowiązuje do pracy nad sobą, by nie pozwolić przeszłości zdeterminować całej reszty naszego życia.
- Rzecz nie tylko w uwarunkowaniach rodzinnych. Także w przynależności narodowej z jej skłonnością do samobiczowania. W edukacji szkolnej, która eksponuje martyrologię.
- Wszystko, co nas unieszczęśliwia czy ogranicza, należy uznawać za lekcję do odrobienia. Taką lekcją jest również trudne polskie dziedzictwo. A także inne przeszkody na drodze do szczęścia, spełnienia, samorealizacji. Nie wolno się dać pochłonąć historii ani ideologii.
- Pokutuje przekonanie, że starość pogłębia negatywne cechy.
- Upływ czasu niesie z sobą niebezpieczeństwo rezygnacji, czarnowidztwa. W przeważającej części przypadków jest to jednak objawem duchowego lenistwa i samouspra- wiedliwiania się. W trzeciej fazie życia trzeba bardzo uważać, by pozostać osobą pytającą, poszukującą, aktywną, ryzykującą. W słynnych badaniach sprzed 20 lat zadano ludziom starym w różnych krajach Europy pytanie: „Czego najbardziej żałujesz w tym życiu, które dobiega kresu?”. Prawie 99 proc. odpowiedziało: „Tego, że za mało ryzykowałem”.
- Jak tu ryzykować, gdy możliwości realizacji zawodowej wygasły, środków materialnych nie wystarcza na tzw. godne życie.
- Każdy - w każdym wieku i w każdym stanie - ma swoje obszary ryzyka, które może podjąć albo nie. Trudna sytuacja oferuje raczej więcej niż mniej w tym zakresie.
- Ludzie w jakim wieku najcześciej zgłaszają się do psychoterapeuty?
- Do mnie trafia najwięcej ludzi pomiędzy 35. a 45. rokiem życia. Często mają poczucie, że przystawili drabinę do niewłaściwej ściany. Długo się wspinali i okazało się, że to, co osiągnęli - na ogół obiektywnie oceniane jako sukces - w ich subiektywnym odczuciu niesie rozczarowanie. Konsumpcjonizm, na który wielu się nabiera jako drogę do szczęścia, rozczarowuje coraz więcej ludzi.
Ludzie, którzy chcą mniej, są szczęśliwsi, choćby dzięki temu, że znajdują czas nie tylko na zarabianie i wydawanie, ale i na wiele innych spraw ważnych w życiu.
- Kiedy ma się dużo czasu, można go strawić na lęki.
- Nasz podstawowy lęk, z którego pączkują wszystkie inne lęki, bierze się z tego, że nie potrafimy odpowiedzieć na pytanie, kim w istocie jesteśmy, jaka jest nasza prawdziwa, najbardziej podstawowa tożsamość. To lęk uzurpatora, który trzyma się fałszywej wizji samego siebie. Utożsamiamy się z tym, co się nazywa „ja”, „ego”, z tymi wszystkimi myślami, które nam chodzą po głowie, z wszystkimi wspomnieniami, projekcjami w przyszłość, z tym wszystkim, co nam się przydarzyło w tym życiu. To nas w ogromnym stopniu ogranicza.
- Jak się od tego oderwać?
- Nie o to chodzi, by się odrywać, tylko żeby się z tym nie utożsamiać.
- Na czym polega różnica?
Jeżeli się nie utożsamiamy, to możemy nasze wiecznie głodne ego wziąć w nawias, zachować zdrowy dystans. Na przykład: patrzymy w lustro i mówimy: „O kurczę, ale się zestarzałem”. I tu trzeba siebie zapytać: „Kto to mówi, kto sobie zdaje sprawę z tego, że to ciało się tak zmienia?”.
Czyżbyśmy byli czymś/kimś trwałym i niezmiennym, patrzącym jakby z dystansu, wręcz z perspektywy wieczności na mnie i na moje życie? Jeśli uznamy to za prawdopodobne, przestaniemy się utożsamiać z naszym, skądinąd przydatnym, lecz niepewnym siebie i kapryśnym ego. Lepiej będzie się nam żyło, a innym lepiej się będzie żyło z nami.
Wojciech Eichelberger | Jest twórcą idei Instytutu Immunologii, a także jego dyrektorem programowym. Współtworzył Oddział Terapii i Rozwoju Osobowości OTIRO i Laboratorium Psychoedukacji. Spod jego pióra wyszło wiele książek z pogranicza psychologii, antropologii i duchowości. Rozpoznawalny dzięki częstej obecności w radiu, telewizji i prasie. Odznaczony Krzyżem Oficerskim Polonia Restituta za działalność konspiracyjną podczas stanu wojennego. |
Rozmawiała: Danuta Nowicka