„Dzień dobry, pizzę proszę!” Po to dzwonią na 112
85 procent wezwań na numer 112 jest bezzasadnych. Rekordziści dzwonią dla żartu nawet po 400 razy dziennie. A to kosztuje ludzkie życie.
„Żona jeździ po całym mieszkaniu na rowerze stacjonarnym” - to zgłoszenie na 112, które odebrali operatorzy Centrum Powiadamiana Ratunkowego w Bydgoszczy. - Inny mężczyzna zapytał, czy może rąbać drewno w swojej piwnicy - mówi Magdalena Wysocka-Brunka, zastępca kierownika CPR w Kujawsko-Pomorskim Urzędzie Wojewódzkim.
22 miliony wezwań
Ci, którzy twierdzą, że nie wybierają 112 dla dowcipu, tłumaczą się na różne sposoby. A to, że dziecko wybrało numer, a to prośba o podanie numeru do lekarza specjalisty. Niektórzy też dzwonią i informują, że nie mają prądu, chcą zamówić pizzę, taksówkę albo pytają, dlaczego w mieście słychać wycie syren.
Problemem są też osoby ze schorzeniami psychicznymi, które dzwonią na 112 tylko po to, by sobie porozmawiać.
Wśród dowcipnisiów rekordzistą jest nastolatek z Chełmży, który zadzwonił na numer alarmowy aż 3 500 razy! Część z tych połączeń stanowiły głuche telefony. Poza tym nastolatek informował między innymi o fikcyjnych pożarach. Kiedy poinformował o bombie, ewakuowano szkołę w Łysomicach.
- W czasie, kiedy ktoś dzwoni dla żartu na numer ratunkowy 112, ktoś inny może potrzebować pilnej pomocy. Jego życie może zależeć od tego, czy linia nie będzie zajęta - mówi ratownik medyczny.
Dane są alarmujące, bo na 22 mln połączeń z numerem 112 w ubiegłym roku w całym kraju prawie 17 mln (45 proc.) to były zgłoszenia fałszywe, złośliwe i bezzasadne.
W naszym regionie w ubiegłym roku na numer 112 dzwoniono prawie 1,3 mln razy.
Można słono zapłacić
W Centrum Powiadamiania Ratunkowego w Bydgoszczy pracuje 59 operatorów. Codziennie przyjmują średnio około 3,5 tysiąca zgłoszeń w ciągu doby. Każdy operator na 12-godzinnej zmianie odbiera od około 90 aż do 170 telefonów. W ciągu doby tylko niecałe 600 zgłoszeń jest zasadnych.
Najczęściej nieuzasadnione wzywanie pomocy przez 112 jest związane z piciem alkoholu. Tak było w przypadku 26-latka z Radziejowa.
Zadzwonił na numer alarmowy i powiedział, że w miejscowości Byczyna „przy barze” został potrącony przez samochód. Policjanci, którzy przyjechali na miejsce, zastali zgłaszającego i dwóch innych mężczyzn. Ci wyjaśnili, że osobnik zażądał, by podwieźli go do domu. Kiedy odmówili, on groził, że zadzwoni na policję i oskarży ich o potrącenie go samochodem. Jak mówił, tak zrobił...
To może go teraz kosztować 1500 zł. Tyle właśnie wynosi grzywna, którą w artykule 66.1 przewiduje kodeks wykroczeń. To kara za złośliwe wprowadzenie „w błąd instytucji publicznej albo inny organ ochrony bezpieczeństwa, porządku publicznego lub zdrowia”.
Problem nie dotyczy jednak tylko i wyłączenie tej linii alarmowej. Osobny zagadnieniem jest bezpodstawne wzywanie pogotowia.
Karetka to nie taksówka
- W ciągu roku około 50 tysięcy razy wyjeżdżamy do zdarzeń, które zgłaszają mieszkańcy. Około 10 tysięcy tych wyjazdów wiąże się z pomocą udzielaną osobom poszkodowanym w wypadkach - mówi Krzysztof Wiśniewski, ratownik medyczny-pielęgniarz i rzecznik prasowy Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Bydgoszczy.
Wiśniewski zaznacza, że w przypadku pogotowia, do którego dzwoni się wybierając numer 999, raczej nie ma takich przypadków, że ktoś kontaktuje się dla zgrywy. - Nikt u nas raczej pizzy nie zamawia, ale problem jest inny - kontynuuje Wiśniewski. - Ludzie dzwonią, choć tak naprawdę nie potrzebują naszej pomocy. To wynika z pewnej niezaradności życiowej, albo zwykłej niewiedzy. Niektórzy sądzą, że kiedy z jakąś dolegliwością - z którą powinni zgłosić się do jednostek POZ-u, do przychodni - zwrócą się do pogotowia, to zostaną od razu przyjęci w szpitalu. A tak się nie dzieje. Na oddziałach ratunkowych następuje segregacja na pacjentów, którym pomoc musi być udzielona pilnie i na pozostałych. Pamiętajmy że karetka to nie taksówka.